Wilczy bilet i prywatyzacja
- Kategoria: Regiony
Od kilku lat trwa gorąca dyskusja na temat podwyższania płacy minimalnej. Związki zawodowe domagają się, aby wynosiła ona 50 proc. średniego wynagrodzenia w gospodarce
narodowej.
– To pozwoliłoby pracownikowi na utrzymanie drugiej osoby na poziomie minimum socjalnego, czyli umożliwiło skromne życie – wyjaśnia Henryk Nakonieczny, członek prezydium KK NSZZ
„Solidarność”. W ubiegłym roku płaca minimalna przekroczyła 43 proc. przeciętnego wynagrodzenia. W poprzednich latach te relacje były jeszcze mniej korzystne dla tych, którzy
pracowali na pełnym etacie i otrzymywali najniższą z możliwych pensji.
Jednak rząd i pracodawcy nie godzą się na spełnienie związkowych postulatów. Uważają, że miałoby to niekorzystny wpływ na m.in. rynek pracy.
– Im większa płaca minimalna, tym większe bezrobocie – twierdzi Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Jeden z argumentów to ten, że rosnące koszty
zatrudnienia dla pracodawców wynikające ze wzrostu płacy minimalnej skłaniają ich do ucieczki z zatrudnieniem w szarą strefę.
Nie zgadza się z tym prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. – Nie ma prostej zależności między poziomem płacy minimalnej a stopą bezrobocia – twierdzi prof.
Kabaj. Potwierdzają to oficjalne dane statystyczne. Według nich np. w 2002 r. płaca minimalna wynosiła tylko 35,6 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. A mimo to stopa
bezrobocia liczona według BAEL była najwyższa w okresie transformacji gospodarczej – osiągnęła poziom 19,7 proc. Z kolei w 2012 r., gdy relacja wynagrodzeń wzrosła po kilku latach
podwyżek minimalnych pensji do 42,6 proc. przeciętnej płacy, stopa bezrobocia była zdecydowanie niższa, ponieważ wyniosła 10,1 proc. Wynagrodzenia na poziomie płacy minimalnej
pobiera 13 proc. zatrudnionych na etacie.
Dziennik Gazeta Prawna