Należę do senackiej komisji nauki, edukacji i sportu, stąd jestem w trakcie wzmożonej dyskusji dotyczącej bieżącego strajku nauczycieli. Spotykam się z ludźmi. Wczoraj miałem ważną rozmowę z rodzicami bodaj 4 – dzieci, w tym jednego dziecka niepełnosprawnego. Nauczycieli odeszli – jak niegdyś siostry i lekarze od łóżek – od obowiązku opieki nad tymi bezbronnymi dziećmi, pozostawiając rodziców w trudnym położeniu. Nie mieli żalu. Ale prestiż nauczyciela – tego konkretnego, strajkującego – bezterminowo upadł. Kilka dni temu rozmawiałem z inną osobą, nauczycielką z jednego z warszawskich liceów, w którym trwa strajk. Ona jednak przychodzi do szkoły i dalej przygotowuje klasę do matury. Jest bodaj jedyną, okrzykniętą „łamistrajkiem”. Jej koleżanki boją się przyznać, że też wiedzą, że powinno to wszystko przebiegać inaczej. Nie tyle, nie teraz! A jednak boją się dać świadectwo. Silny ZNP w szkole wymusza posłuszeństwo i utratę godności. Czy tak ma wyglądać kondycja i prestiż zawodu nauczycielskiego? To być może przykłady jednostkowe, oby. Ale może jednak są ilustracją głębokiego kryzysu, który toczy stan nauczycielski w Polsce. I nie tylko o wynagrodzenie tu chodzi.
ZNP to potężny, największy związek grupujący bodaj do 200 tysięcy nauczycieli i wychowawców. To straszne! Nauczyciele albo identyfikują się z historią tej organizacji, albo są ignorantami nie zdającymi sobie sprawy z konsekwencji przynależności do tego Związku. Podam jeden przykład. Po II wojnie światowej, ZNP jako monopolista w totalitarnym państwie, przejął (ukradł?) majątek po Polskiej Macierzy Szkolnej i organizacji nauczycieli katolickich. W latach 80-tych, po 13 grudnia 1981 r., ZNP przejmował majątek po „Solidarności”, a nadto brał udział w szykanowaniu konkretnych nauczycieli i wychowawców. Nic dziwnego, że w latach 90-tych opowiadał się za sojuszem z sojuszem, czyli SLD. Razem uwłaszczały się te organizacje na majątku wypracowanym przez Polaków w latach PRL, gdy nie mieliśmy prawa zakładać wolnych i samorządnych struktur organizacyjnych. Co to znaczyło w praktyce? Sprawa ma wymiar nie tylko finansowy, ale i moralny. Jako działacz Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców, powstałego w 1989 r. miałem honor współpracować m.in. z panią Anią Mizikowską, żołnierzem i powstańcem warszawskim, prawnikiem i nauczycielką, która po 13 grudnia 1981 r. kierowała specjalnym punktem prawnym przy warszawskim kościele św. Aleksandra wspierającym nauczycieli „Solidarności”, represjonowanych za poglądy, za wierność ideałom. Lista interwencji w ich sprawie sięgała blisko 200 osób; to byli nauczyciele zwalniani bądź przerzucani na gorsze stanowiska, z liceów do „podstawówek”, do bibliotek szkolnych, itd. Z tego co wiem, decyzje dyrekcji musiały mieć formalną akceptację ZNP. I miało! Pamiętam, w 1989 r. gdy byłem nauczycielem w LO im. S. Batorego w Warszawie, do naszej szkoły wróciła Ludka Płochocka, polonistka, wyrzucona ze szkoły przez ZNP i blisko z nami współpracująca. I pamiętam, czerwonego jak burak nauczyciela z ZNP z kwiatami w ręku, próbującego jąkając się przepraszać. I udawać, że nic się nie stało.
Czy państwo, nauczyciele szkół wolnej Polski, na pewno chcą należeć do takiej organizacji i słuchać jej szefa? Czy stan nauczycielski nie ma pięknych kart w swej historii, do których chciałby się odwołać? To czasów konspiracyjnych, podziemnych kompletów czasów wojny; do czasów „Solidarności” Oświaty i Wychowania – do tych postaci: Anny Mizikowskiej, Anny Radziwiłł, Barbary Krydy, Jadwigi Jantar, i wielu, wielu innych. To straszne, co się dziś dzieje i stać się jeszcze może. Upadnie na bruk ten piękny, misyjny zawód nauczyciela. Skutki wychowawcze tego procesu będą straszne, przede wszystkim dla młodzieży, której świat dorosłych odebrał prawo do posiadania autorytetów. Pozostali jedynie rodzice!