„Wysoka temperatura” to dobrze, ze swadą napisana autobiograficzna opowieść o politycznym zaangażowaniu Jana Rulewskiego. W PRL był on działaczem opozycji demokratycznej, a wolnej Polsce posłem na sejm i senatorem. Czytelnik książki poznaje kolejne etapy jego życia obejmujące dorastanie w Bydgoszczy, próbę ucieczki z PRL, pobyt w więzieniach w Czechosłowacji i w Polsce, pracę w „Romecie”, działalność w „Solidarności” na szczeblu regionalnym i ogólnopolskim, internowanie w stanie wojennym, pobyt w areszcie, działalność podziemną, wreszcie działalność polityczną po 1989 r.
Ciekawy jest wątek dotyczący sławnej interwencji milicji w Wojewódzkiej Radzie Narodowej, gdzie Rulewski i dwóch innych związkowców został ranny i co omal nie doprowadziło do strajku generalnego. Mnie zaskoczyły zwłaszcza trzy ostatnie zdania (z cytatu). Przeczytajcie sami. „(…)Nie ukrywam, że przedłużałem spisywanie komunikatu, by osłabić determinację milicji, i czekałem na odwody z zakładów pracy. Jeden z nich, „Famor”, zawsze aktywny w okresie „Solidarności”, przybył przed urząd. Wreszcie sala znów się napełniła „niebieskimi” i zaczęła się interwencja. Czułem ich oddech na plecach. Otoczyli nas szczelnym kordonem. Dowódca, major Henryk Bednarek96 dał rozkaz do rozpoczęcia akcji, ale my byliśmy już naładowani narracją skrzywdzonych i nie poddaliśmy się. Wcześniej rozważaliśmy linię obrony, której naczelną zasadą było, żeby nie stać się gęśmi ustrzyckimi, czyli nie ulec zastraszeniu. Odrzuciliśmy wszelkie ostre przedmioty i jakiekolwiek szkło, by uniemożliwić prowokację. Skupiliśmy się w kącie w celu skrócenia linii ataku i utrudnienia interwencji. W momencie ataku rzuciłem komendę wNie pamiętam, co było potem. Jakby wszystko ucichło, a nade mną pochylali się funkcjonariusze. W oddali stał upokorzony i pobity Łabentowicz. Ktoś zadecydował, żeby wnieść mnie ponownie na salę. Nie chciałem wracać do miejsca naszego upokorzenia. Nie cieszyły mnie przerażone spojrzenia radnych ani pomoc jakiejś osoby, ocierającej krew i łzy. Zakończyłem tak: „Spójrzcie radni, tak mnie urządziła ludowa władza!” Sama władza też była zaskoczona tymi wypadkami. Wszystko miało być załatwione po cichu i sprawnie, a tu na sali ambaras z radnymi. Za bramą tłumy, na sali zaś pobity Rulewski i towarzyszący mu Łabentowicz. Gdzieś na zapleczu rozstaliśmy się z Michałem Bartoszcze. Zapewne podczas interwencji nasza grupa się zmniejszyła, milicjanci zaś ustawieni w szyku, zaczęli wszystkich usuwać z sali.
Przeniesiono mnie do pobliskiego budynku Zarządu MKZ na Marchlewskiego (obecnie Stary Port) i położono na ziemi. Otoczony wiankiem kolegów zostałem poddany obdukcji lekarskiej. Podobnie było w przypadku Łabentowicza. Po czasie dowiedziałem się, że te oględziny fotografował przypadkowy fotograf, ten sam, który uczestniczył w naszej delegacji w sali WRN. Po latach okazało się, że był to tajny współpracownik SB, ale wtedy niechcący przysłużył się dobrze propagandzie „Solidarności”, gdyż jego zdjęcia ukazały się w gazetach w olbrzymich nakładach i pobudziły rzesze ludzi w Polsce oraz na świecie. Szybko odwieziono mnie do szpitala razem z Łabentowiczem. Wpadłem w „niewolę” lekarzy. Umieszczono mnie na intensywnej terapii, gdzie straszyła mnie aparatura. Było to związane nie tyle z objawami pobicia, ile z izolacją od prokuratora i funkcjonariuszy SB, którzy chcieli mnie przesłuchiwać. Przed wejściem postanowiono straż robotniczą.Jeszcze tej nocy przyjechała delegacja „Solidarności”. Byli w niej Lech Wałęsa, Marian Jurczyk, Andrzej Celiński i Zbigniew Bujak. Pojawił się także biskup Jan Michalski. Udzieliło mi się wzruszenie. Wałęsa oświadczył, że w tym momencie odrzuca propozycję handlu, jaką mu zaoferowali w Warszawie „czerwoni” – w zamian za odsunięcie Jurczyka, Gwiazdy, Rozpłochowskiego” i Kuronia miały polecieć głowy Stefana Olszowskiego, Mirosława Milewskiego i Tadeusza Grabskiego, czyli przedstawicieli „betonu partyjnego”. Dopiero wtedy dowiedziałem się , że ocaliłem głowę przed sądem kapturowym…”
Jan Rulewski „Wysoka temperatura. Od wolności do wolności 1980-1990”