Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

RULEWSKI O BYDGOSKIM MARCU 1981

poniedziałek, 20 Marzec, 2023

 

„Wysoka temperatura” to dobrze, ze swadą napisana autobiograficzna opowieść o politycznym zaangażowaniu Jana Rulewskiego. W PRL był on działaczem opozycji demokratycznej, a wolnej Polsce posłem na sejm i senatorem. Czytelnik książki poznaje kolejne etapy jego życia obejmujące dorastanie w Bydgoszczy, próbę ucieczki z PRL, pobyt w więzieniach w Czechosłowacji i w Polsce, pracę w „Romecie”, działalność w „Solidarności” na szczeblu regionalnym i ogólnopolskim, internowanie w stanie wojennym, pobyt w areszcie, działalność podziemną, wreszcie działalność polityczną po 1989 r.

Ciekawy jest wątek dotyczący sławnej interwencji milicji w Wojewódzkiej Radzie Narodowej, gdzie Rulewski i dwóch innych związkowców został ranny i co omal nie doprowadziło do strajku generalnego. Mnie zaskoczyły zwłaszcza trzy ostatnie zdania (z cytatu). Przeczytajcie sami.     „(…)Nie ukrywam, że przedłużałem spisywanie komunikatu, by osłabić determinację milicji, i czekałem na odwody z zakładów pracy. Jeden z nich, „Famor”, zawsze aktywny w okresie „Soli­darności”, przybył przed urząd. Wreszcie sala znów się napełniła „niebieski­mi” i zaczęła się interwencja. Czułem ich oddech na plecach. Otoczyli nas szczelnym kordonem. Dowódca, major Henryk Bednarek96 dał rozkaz do rozpoczęcia akcji, ale my byliśmy już naładowani narracją skrzywdzonych i nie poddaliśmy się. Wcześniej rozważaliśmy linię obrony, której naczelną za­sadą było, żeby nie stać się gęśmi ustrzyckimi, czyli nie ulec zastraszeniu. Od­rzuciliśmy wszelkie ostre przedmioty i jakiekolwiek szkło, by uniemożliwić prowokację. Skupiliśmy się w kącie w celu skrócenia linii ataku i utrudnienia interwencji. W momencie ataku rzuciłem komendę w Wysoka Temperatura - OLX.plstronę trzech pań: „Kobiety do środka”, aby je ochronić przed napastnikami. Zaintonowaliśmy hymn, a potem Rotę, uważając, że bronimy sprawy polskiej, ale podkreślając wobec obecnych, iż obce nam są wrzaski i przekleństwa. W linii obrony jed­nak powstała wyrwa z racji wniknięcia w naszą grupę cywilnych funkcjona­riuszy, którzy od środka wyrywali nas w kierunku tajemnego wejścia w sali posiedzeń. To wywołało strach, że wypychają nas do nieznanej przestrzeni. Pieśni ucichły, pojawiły się okrzyki przerażenia. Nie jestem w stanie ocenić ich siły. Z całą pewnością akcja nie była zbyt brutalna. Bardziej bolało to, co wewnątrz, że tak się traktuje poważnych przedstawicieli, do niedawna partnerów w rozmowach przy kawie. I ta obawa, że po tej akcji staniemy do drugiej, nieznanej, gdy nasza organizacja będzie rozliczała naszą postawę. Tymczasem trwało indywidualne przepychanie działaczy, wyrywanych jak sądzę bez jakiegoś planu i selekcji. Mnie również pochwyciło dwóch umun­durowanych i bez ceregieli pchało do tajemnych drzwi. Miałem doświad­czenie w stawianiu oporu, więc łapiąc się wszystkiego i wszystkich, przeciw­stawiałem się ich usiłowaniom. Tym razem jednak krzyczałem, oczekując pomocy ze strony obserwujących nas radnych i cywili. Nie powiodło się, choć chyba wszyscy z usuwanej grupy i poza nią wpadliśmy w trans obrony. Dostrzegliśmy kamery policyjne i wierzyliśmy, że to, czego nie mogliśmy powiedzieć na sesji, będzie zapisane w pamięci innych. Stąd obserwatorzy z zewnątrz i po czasie mogli to oceniać jako histerię.

Drugi akt rozegrał się na miejscu dla nas nieznanym, czyli na zapleczu sali WRN. Wielu wierzyło, że stają tam „suki”, by nas wywieźć zgodnie z oskarżeniem prokuratora na milicję. Sytuację podkreślała tajemniczość zarośli, ale -i ciemność. Tym razem czterech rosłych drabów chwyciło mnie za kończy ny i niosło w stronę bramy. Kątem oka zobaczyłem Mariusza Łabentowicza postawionego pod ścianą i obijanego przez milicjantów. Za mną taszczono Tokarczuka, który głośno i rozpaczliwie usiłował protestować. Dołączy­łem się do krzyków i – choć ściskany przez twarde ramiona milicjantów – obserwowałem sytuację. W pewnym momencie od stojącego na boku cienia usłyszałem polecenie: „Zamknij mu pysk!” Od cienia oderwała się postać. Podbiegła do mnie i wymierzając mi co najmniej dwa uderzenia, wykonała polecenie. Nie były one jednak specjalnie mocne. Po pierwszym wyleciała półprotezka. To wywołało jeszcze większą agresję. Po drugim straciłem przy­tomność z bólu. Milicja nie wiedziała, co począć. Tego nie było w rozkazach. Zapewne podczas interwencji nasza grupa stopniała, a milicjanci nabrali szy­ku i zaczęli usuwać nas poza bramę. Dopiero wówczas rozpoznałem naszych kolegów za bramą. Oni zorientowali się pierwsi, gdzie nas usuniętych z sali szukać i wyciągali po nas ręce, napierając na jedno skrzydło bramy. Z ko­lei milicjanci uchylali jedno ramię, by nas kolejno wyrzucać na ulicę. W tej remisowej próbie sił znalazłem się między jej „szczękami”, co sprawiło, że jeszcze bardziej podniosłem głos.

Nie pamiętam, co było potem. Jakby wszystko ucichło, a nade mną po­chylali się funkcjonariusze. W oddali stał upokorzony i pobity Łabentowicz. Ktoś zadecydował, żeby wnieść mnie ponownie na salę. Nie chciałem wracać do miejsca naszego upokorzenia. Nie cieszyły mnie przerażone spojrzenia radnych ani pomoc jakiejś osoby, ocierającej krew i łzy. Zakończyłem tak: „Spójrzcie radni, tak mnie urządziła ludowa władza!” Sama władza też była zaskoczona tymi wypadkami. Wszystko miało być załatwione po cichu i sprawnie, a tu na sali ambaras z radnymi. Za bramą tłumy, na sali zaś pobity Rulewski i towarzyszący mu Łabentowicz. Gdzieś na zapleczu rozstaliśmy się z Michałem Bartoszcze. Zapewne podczas interwencji nasza grupa się zmniejszyła, milicjanci zaś ustawieni w szyku, zaczęli wszystkich usuwać z sali.

Przeniesiono mnie do pobliskiego budynku Zarządu MKZ na Marchlew­skiego (obecnie Stary Port) i położono na ziemi. Otoczony wiankiem kolegów zostałem poddany obdukcji lekarskiej. Podobnie było w przypadku Łabentowicza. Po czasie dowiedziałem się, że te oględziny fotografował przypadko­wy fotograf, ten sam, który uczestniczył w naszej delegacji w sali WRN. Po latach okazało się, że był to tajny współpracownik SB, ale wtedy niechcący przysłużył się dobrze propagandzie „Solidarności”, gdyż jego zdjęcia ukazały się w gazetach w olbrzymich nakładach i pobudziły rzesze ludzi w Polsce oraz na świecie. Szybko odwieziono mnie do szpitala razem z Łabentowiczem. Wpadłem w „niewolę” lekarzy. Umieszczono mnie na intensywnej terapii, gdzie straszyła mnie aparatura. Było to związane nie tyle z objawami pobi­cia, ile z izolacją od prokuratora i funkcjonariuszy SB, którzy chcieli mnie przesłuchiwać. Przed wejściem postanowiono straż robotniczą.

Jeszcze tej nocy przyjechała delegacja „Solidarności”. Byli w niej Lech Wa­łęsa, Marian Jurczyk, Andrzej Celiński i Zbigniew Bujak. Pojawił się także biskup Jan Michalski. Udzieliło mi się wzruszenie. Wałęsa oświadczył, że w tym momencie odrzuca propozycję handlu, jaką mu zaoferowali w Warszawie „czer­woni” – w zamian za odsunięcie Jurczyka, Gwiazdy, Rozpłochowskiego” i Ku­ronia miały polecieć głowy Stefana Olszowskiego, Mirosława Milewskiego i Tadeusza Grabskiego, czyli przedstawicieli „betonu partyjnego”. Dopiero wtedy dowiedziałem się , że ocaliłem głowę przed sądem kapturowym…”

Jan Rulewski „Wysoka temperatura. Od wolności  do wolności  1980-1990”