3 listopada 1980 roku ukazał się pierwszy numer „Wolnego Słowa”.
Składał się z 21 stron formatu A4, jednostronnie skopiowanych na powielaczu, złączonych biurowym zszywaczem. Przy winiecie popełniono drobną dezinformację w dacie przez użycie złej czcionki, ponieważ zapisano ją jako 3.II.1980, a prawdopodobnie miało być 3.11.1980. Teksty „wystukane” na zwykłej maszynie do pisania, bez podziału na kolumny. Znaczną część miejsca zabrały artykuły publicystyczne i oficjalne komunikaty.
Przykładając elementarne wyobrażenie o tym jak edytorsko powinna wyglądać gazeta, to pierwszy numer tej był „podobny zupełnie do niczego”, choć w siermiężnej rzeczywistości PRL i wiedzy, że to początek ten fakt był raczej mało istotny. Najważniejsze, że wyszła, bez cenzury, nasza – to była jej siła i urok. W pierwszych numerach nawet nie zamieszczono zastrzeżenia, że jest „wyłącznie do użytku wewnątrzzwiązkowego”, bo i tak każdy sobie zdawał sprawę, że to w praktyce nic nie znaczy.
Jak przystało na początek – pierwsza strona (na fotografii) zawierała „treści uroczyste”. Czytelników przywitał cytat z kazania ks. Józefa Tischnera, jakie 19 października wygłosił na Wawelu:
„(…) Słowo „solidarność” przyłączyło się dziś do innych, najbardziej polskich słów, aby nadać nowy kształt naszym dniom. Jest takich słów kilka: wolność, niepodległość, godność człowieka – a dziś solidarność.”
Nieco niżej, za tytułem „Od Redakcji” pojawił się wstępniak Cichonia, w którym pierwsze zdanie ułożył tak:
„Po raz pierwszy w powojennych dziejach Naszego Narodu mamy własną, demokratyczną i autentyczną reprezentację społeczna, poprzez którą będziemy bronili swoich praw, godności i sprawiedliwości (…)”.
Poszłooo! Biuletyn przywitano z sympatią w całym środowisku.
Drugi numer, który ukazał się 17 listopada liczył aż 30 stron tekstu! Trochę informacji, oficjalnych dokumentów, odezw. Reszta to głównie publicystyka, szeroka kultura, ale też wywiad, ba, nawet sarkastyczny humor. Na pierwszej stronie utwór literacki (może powinienem napisać – wiersz) autorstwa Jana Pietrzaka:
Zza morza bzdur zasadniczych
Zza Himalajów nonsensu
Wracają słowa, które się liczą
Dopóki mamy głowy i serca.
Dopóki w głowach myśli krążą
Niezrażone pogardą
Jest święte słowo – WOLNOŚĆ
Jest święte słowo – PRAWDA(…)
Już po tym drugim numerze widać było, ze Cichoń nie zamierza redagować zwykłego biuletynu informacyjnego z „drewnianymi tekstami”, a jego ambicje sięgają znacznie wyżej, co najmniej w okolice dobrych magazynów społeczno-kulturalnych. Do tego wziął się za próbę kreacji rzeczywistości, bo 17 listopada zamieścił kontrowersyjny (wówczas) artykuł swojego autorstwa zatytułowany „Solidarność qo vadis”, gdzie apelował o … „zwolnienie szaleńczego tempa naszych słusznych żądań”.
Pisał dosłownie tak:
„Ustawmy się jeszcze raz w kolejce (…) i zacznijmy załatwiać wszystko wolniej, lecz systematycznie. Nikt nie zostanie na pewno zapomniany. Będzie to najdłuższa kolejka, w jakiej kiedykolwiek staliśmy, ale ostatnia.”
Pamiętam, że ten tekst nieco wkurzył niektórych liderów. Jego wymowa była o tyle ciężka, że zamieszczona w oficjalnym biuletynie Regionu i kojarzono ją z niejawnym stanowiskiem, o które pomawiano kierownictwo związku i to w momencie apogeum zgłaszanych „spraw do załatwienia”, jakie wówczas każdy działacz miał wrzucone na grzbiet…
O tekstach Cichonia – ba o jego polityce informacyjnej potrzebny jest zupełnie osobny artykuł, a tymczasem odnotujmy, iż ten uparcie szedł do przodu i wkrótce znacznie zmienił sposób druku na offsetowy, zdobył lepszy papier, zastosował skład kolumnowy (wycinany z maszynopisu), co diametralnie podniosło jakość edytorską, wymyślił i zastosował proste, choć charakterystyczne logo. Wyglądało ono jak szablon do szybkich malunków na ścianie, w czym można dopatrywać się manifestacji ciągłości z czasami konspiracji.
W praktyce cały proces tworzenia gazety wyglądał tak, że na zwykłej ręcznej maszynie przepisywano teksty autorskie od razu pilnując szerokości kolumn (przy założeniu, że na A4 zmieszczą się trzy kolumny). Następnie owe kolumny wycinano nożyczkami i nakładano na szablon, gdzie też dokładano ilustracje. Wielkie tytuły wyklejano osobno. Z każdej takiej strony szablonowej już w drukarni sporządzano swoisty negatyw i „szło na maszynę”.
Ponieważ „Wolne Słowo” nie miało swojej maszyny offsetowej, więc Cichoń tułał się ze zleceniami druku po różnych placówkach; raz był to Zakład Poligraficzny UMK, innym razem dział poligrafii zakładów „Predom Romet”, „Elany” (tam najdłużej), lub inny, najczęściej „przyklejony” do dużych zakładów punkt.
Kolejne numery „Wolnego Słowa” ukazywały się w coraz lepszej szacie edytorskiej, w starannie przemyślanym składzie graficznym, co przy tamtych metodach musiało kosztować mnóstwo pracy koncepcyjnej i ręcznych wycinanek. Wśród publicystów pojawiali się ludzie o już wówczas coraz bardziej znanych nazwiskach jak choćby Andrzej Zybertowicz, Roman Bäcker, Jacek Taylor, Andrzej Sobkowiak… i to spowodowało pewien kłopot, ponieważ zdaniem krytyków pismo zaczęło coraz bardziej „odpływać”, w małym stopniu wypełniając zadanie informacyjne związku, zaś teksty były za długie, na dodatek oderwane od spraw dziejących się w toruńskim MKZ.
Coś było na rzeczy, gdy po uważnym przejrzeniu treści przyznamy, iż informacji z bieżących prac struktur regionalnych związku było istotnie niewiele, a sam przewodniczący Edward Strzyżewski prawie w nim nie istniał. Na taki stan rzeczy składało się więcej czynników niż tylko wzajemna niechęć przewodniczącego do redaktora i odwrotnie.
Na początku mało kogo w Prezydium MKZ tak na serio interesowało (w natłoku prac organizacyjnych), jaki kształt będzie miał biuletyn firmowany przez regionalne struktury, zadowalając się stwierdzeniem, że „będzie związkowy”. Cichoń właściwie sam pokonał dziesiątki przeszkód, aby go uruchomić, a gdy niespodziewanie zbudował wokół niego całkiem sporą grupę zwolenników było właściwie „po ptakach”. Najwyraźniej to pokazał „Apel” zamieszczony w podwójnym (6/7) numerze z lutego 1981.
Otóż na 30 stronie WS została zamieszczona „Odezwa do wszystkich członków NSZZ „Solidarność”. Chodziło o wsparcie starań, aby władze zwolniły więźniów politycznych. Sama jego treść była absolutnie poprawna i zasadna, ale kto podpisuje dokument?… Prezydium MKZ NSZZ „Solidarność” w Toruniu i … Redakcja „Wolnego Słowa”!
Wówczas, tak naprawdę redakcję biuletynu stanowił sam… Wiesław Cichoń (jako „techniczny” figurował Włodzimierz Trybus), on autorytatywnie decydował, „co pójdzie, a co nie”. Ktoś z zewnątrz mógłby odnieść wrażenie, że apel podpisały dwa niezależne podmioty, a to tylko było świadectwo tego, ze Strzyżewski nie panował nad strukturami, bo zresztą zachodziło w nich zjawisko dużo bardziej niepokojące niż tylko dziwaczna pozycja redaktora biuletynu. Oto duże komisje związkowe Torunia i okolic najwyraźniej zniecierpliwione przedłużającą się fazą organizacji firmowaną przez Prezydium zaczęły dogadywać się „w poziomie”.
Wraz z nr 8 Wolnego Słowa pojawił się dodatek specjalny wydrukowany w Zakładzie Poligraficznym UMK w nakładzie 10000 egzemplarzy. Zawierał całość sztokholmskiego wykładu Czesława Miłosza wygłoszonego z okazji wręczenia mu Nagrody Nobla. Na czterech stronach A-4 oprócz wystąpienia noblisty znalazły się też trzy jego wiersze: „Veni Creator”, „Tak mało”, „Nigdy od ciebie miasto”.
To – jak na tamte czasy – był spory wyczyn wydawniczy i po raz kolejny ilustrował humanistyczne pasje Ciochonia.
Praktyka dziś oczywista, czyli rozpowszechnianie twórczości znakomitego pisarza wyróżnionego prestiżową nagrodą literacką wówczas łatwo mogła być uznana za działalność… wywrotową. Czesław Miłosz z władzą ludową miał od dawna na pieńku. W kraju obowiązywał zakaz druku jego twórczości, a nawet publiczne wymienianie nazwiska poety było ryzykowne.
Gdy 9 października 1980 r. komitet noblowski ogłaszał, że Czesław Miłosz otrzymał najważniejszą literacką nagrodę świata, niemal od razu pojawiły się zarzuty i opinie o politycznym geście szwedzkiej akademii. Niejako prowokował to sam poeta, ponieważ przybył na uroczystości wręczenia nagrody z wpiętym w klapę znaczkiem „Solidarności”. Aby ukręcić spekulacje Komitet Noblowski postanowił zrezygnować z tradycyjnej dyskrecji. Poinformował, że Miłosz nie pierwszy raz znalazł się na liście kandydatów do nagrody, a wybór dokonany został znacznie wcześniej, jeszcze przed wybuchem strajków na Wybrzeżu.
Oczywiście dodatek Wolnego Słowa błyskawicznie rozszedł się w Regionie i w wielu domach do dziś jest sentymentalną pamiątką „Karnawału”.
Piotr Grążawski
Fotografia pierwszej strony „Wolnego Słowa” – dzięki Marcinowi Orłowskiemu – toruńskiemu kolekcjonerowi wydawnictw niezależnych. Jeszcze będzie o Nim sporo dobrego… -)