Mikołaj Kopernik nie tylko „wielkim astronomem był”, lecz przyczynił się także do pewnego zwyczaju praktykowanego przez większość Europejczyków po dziś dzień…. Ale po kolei.
W pierwszym ćwierćwieczu XVI wieku biskup warmiński Łukasz Watzenrode, wuj Kopernika, wytrawny polityk, dyplomata i mecenas sztuki mianował swojego siostrzeńca Mikołaja kanonikiem warmińskim. Wkrótce po tym, kapituła oświecona modlitwą i natchnięta delikatnym słowem wielebnego Watzenrode wybrała go czasowym administratorem dóbr wspólnych kapituły z siedzibą na zamku w Olsztynie. Ponieważ w niemal rocznej służbie Kopernik sprawdził się nadzwyczajnie, wobec tego bracia kapłani sami, z serdecznego przekonania 8 listopada 1520 roku ponowili wybór.
Jednakowoż Opatrzność przysnęła na chwilę, czy też jedynie chciała doświadczyć kanonika Mikołaja, gdyż akurat konflikt polsko krzyżacki przeszedł w fazę otwartej, gwałtownej wojny, gdzie Zakon po raz kolejny spróbował odzyskać władzę na Warmii i szerzej. Jego dobrze wyszkoleni i co ważne – opłaceni najemnicy z miejsca ruszyli do ataku dość łatwo zdobywając, a nawet przejmując z marszu bronione bez przekonania warmińskie zamki, zameczki i miasta poddanych króla polskiego.
15 listopada wieczorem dotarli do Olsztyna uciekinierzy z pobliskiego Dobrego Miasta wzbudzając pewne zamieszanie, które Kopernik natychmiast uspokoił wydając konkretne rozkazy przygotowań do obrony, ponieważ ani myślał ustąpić. Zmusił murarzy do intensywniejszej pracy przy modernizacji murów obronnych zamku, a zaraz po Bożym Narodzeniu zamówił w Elblągu ołów, papier i sól, a po Nowym Roku dodatkowo 16 hakownic (wówczas dość groźna broń palna ). Dał rozkaz do gromadzenia żywności.
Jak wielkie zaufanie pokładano w jego działaniach niech świadczy fakt, że kapituła przywiozła na zamek skarbiec z katedry, a w nim nie tylko kosztowności, relikwiarze, czy po prostu pieniądze, lecz również cenne dokumenty, które zresztą Kopernik natychmiast…. dokładnie skatalogował. Mimo wszystko kilku okolicznych kanoników, jacy schronili się w Olsztynie spoglądając z wysokości wież olszyńskiego zamku na krwawe łuny nad horyzontem straciło wiarę i postanowiło swe marne życie doczesne przenieść raczej za potężne mury Gdańska. Jedynie kanonik Henryk Snellenberg postanowił nie opuszczać brata Mikołaja, w czasie wolnym od żarliwych modlitw oddając się pucowaniu dział i opróżnianiu gąsiorów z winem zalegających spiżarnie zamkowe. Często mu w tym (w tym drugim) towarzyszył wielki jak piec rotmistrz Słupecki dowódca kilkuset żołnierzy przybyłych jeszcze 20 grudnia 1520 roku jako załoga zamkowa…
Wczesnym rankiem 16 stycznia 1521 roku do alkowy Kopernika wpadł rotmistrz i radosnym, podnieconym głosem oznajmił, że jego podjazdy doniosły, iż do Olsztyna zbliża się wielka krzyżacka armia. Jak potem ustalono – składała się ona z 4 tysięcy pieszych, 600 ciężkiej jazdy, 400 ludzi lekkiej jazdy, artylerii, machin i innego sprzętu zwykłego w takich wyprawach. Nadeszło też wezwanie od wielkiego mistrza Zakonu Albrechta von Brandenburg-Ansbach Hohenzollerna do kapitulacji. Albrecht bez większych ceregieli zażądał od Kopernika poddania miasta i zamku gdyż w przeciwnym razie będzie zmuszony wszystko zniszczyć, a ludziom nie może niczego zagwarantować (czytaj – wyrżnę was wszystkich)… Prawdopodobnie kłębiące się wokół trasy marszu krzyżackiej armii dymy pożarów, strzelające iskrami w niebo zgliszcza wiosek i folwarków warmińskich miały stanowić ilustrację do ultimatum.
Kopernik musiał to wszystko widzieć ze szczytów wież zamkowych, a jednak nie zwątpił w hart ducha i siłę dowodzonych przez siebie ludzi. Mało tego – zagrała w nim dusza bezczelnego, hazardzisty! Najpierw odrzucił wezwanie Albrechta, a potem, po naradzie z rotmistrzem wysłał pod Dobre Miasto spory doborowy oddział, który w niespodziewanym, brawurowym ataku dopadł i rozsiekł mieczami jedną z wielokrotnie liczebniejszych bocznych grup krzyżackich. Na dobitkę zgarnął nawet do niewoli kilku jeńców!
To wywołało wściekłość, ale i ostudziło wielkiego mistrza, który co prawda całą wyprawę od początku kierował na Brodnicę, Lubawę, lecz mocno liczył, że demonstracja siły pod Olsztynem skłoni Kopernika do poddania miasta i zamku. Teraz był już pewien, że nic z tych spekulacji nie będzie ponieważ skryci za solidnymi murami i dowodzeni przez dzielnego, sprawnego dowódcę obrońcy ani myślą o układach. Zdobywanie twierdzy zabrałoby mnóstwo czasu, którego jego zaciężna armia nie mogła marnować zbyt wiele, gdyż zbyt wiele kosztowała…
Krzyżacy nie mogąc nic wskórać jedynie przeszli pod zamkiem, zgodnie z ówczesnym wojennym zwyczajem niszcząc wszystko dookoła, że kamień na kamieniu nie został.
Mimo wojowniczego nastawienia Kopernik przyjął to z ulgą, ponieważ nagle wśród obrońców pojawiły się objawy jakiejś do dziś nie zidentyfikowanej zarazy odbierającej siły jego żołnierzom, a nawet w skrajnych wypadkach powodującej ich zgon. Przejście jednych oddziałów krzyżackich nie gwarantowało przecież, że za chwilę nie nadejdą inne – wszak wojna wchodziła w najgorętszą fazę, to też kondycja zdrowotna obrońców miała znaczenie pierwszorzędne.
Kopernik – jak wiadomo – studiował medycynę w Padwie i chociaż nigdy nie uzyskał stopnia naukowego, to ówczesne świadectwa (choćby doktora Adolpha Buttensdta Wielkiego Mistrza północnoeuropejskiej kapituły Cechu Aptekarzy i Medyków) dokumentują, że osiągnął w tej dziedzinie biegłość znacznie przewyższającą umiejętności wielu ówczesnych lekarzy. Postanowił zbadać co jest przyczyną zarazy. Początkowo zlecił rutynowe (jak na tamte czasy) postępowanie, ale stwierdził, iż u coraz większej liczby chorych objawy bądź nie ustępowały, bądź wracały u osób z pozoru wyleczonych. Podejrzewając, że zaraza ma jakiś związek z jedzeniem podawanym na zamku, Kopernik podzielił jego mieszkańców na grupy z których każdą karmiono czymś innym. Szybko okazało się, że nie zachorowała jedynie niewielka grupka, której nie podano wypiekanego na miejscu… chleba, a był on podstawowym pożywieniem obrońców i jego wyeliminowanie oznaczało głód. Kopernik postanowił prześledzić jaką drogę przebywa pieczywo od piekarni do rąk żołnierzy.
Ponieważ żołnierze mieli na basztach i murach olsztyńskiego zamku około 12 godzinne dyżury, a w tą służbę byli zaangażowani wszyscy wystarczająco krzepcy i silni mężczyźni, to do dostarczania posiłków zaangażowano starców – nie mogących walczyć. Ci jednak nie mieli dość sił aby z pełnymi koszami chodzić po wąskich krętych schodach, drabinach, do szczytów baszt murów wysokich na ponad 200 stóp, gdzie wojsko pełniło służbę. Często tymczasowo wyrzucali część chleba na ziemię, wnosili co w koszu zostało – ile mogli unieść, potem przychodzili po ten zrzucony, byle jak wycierali go z zanieczyszczeń (czego żołnierze mogli nie zauważyć) i ponownie ładowali w kosze, by donieść jadło na górę.
Choć rzecz jasna – o wirusologii, bakteriach i takich tam nikt jeszcze wówczas nie miał zielonego pojęcia, Kopernik intuicyjnie dostrzegł związek między walaniem chleba byle gdzie, a zachorowaniami i stanowczo zakazał tych praktyk. Aby być pewnym, że dziadki należycie wywiążą się ze swego zadania – za podpowiedzią olsztyńskiego mieszczanina – Gerharda Glickseliga nakazał jeszcze w piekarni pokrywać całe bochenki (po ostygnięciu) warstwą masła, co powodowało, że natychmiast było na nim widać jakiekolwiek zanieczyszczenie. W takim wypadku należało przed jedzeniem brud, paprochy bezwzględnie usunąć, a w skrajnych przypadkach bochen szedł do zwierząt…
O dziwo zaraza dość szybko ustała, choć trudno dziś udowodnić, że właśnie dlatego. W każdym razie olsztyńska załoga Kopernika kilkanaście dni potem odparła w dość dramatycznych okolicznościach prawdziwy szturm krzyżacki wykonany w stylu brawurowej akcji komandosów, którymi dowodził znakomity rotmistrz Wilhelm von Schaumburg… Ale to inna (fascynująca!) historia.
Całą sprawę zbadał potem wnikliwie wspomniany mistrz Cechu Aptekarzy i Medyków Adolph Buttenandt i gdy w dwa lata po śmierci (1543) Kopernika pojawiła się w Niemczech groźba epidemii (Buttenandt był wówczas sekretarzem Cechu AiM) nakazał stosować metodę pana Mikołaja.
Jak się okazało procedura smarowania chleba masłem weszła na trwałe do zwyczajów żywieniowych Europejczyków określana początkowo mianem Buttenadting, z czasem przekształciła się w buttering (smarowanie masłem)….
Piotr Grążawski