Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

Tam, gdzie powstała powieść…

środa, 17 Lipiec, 2019

Noce i dnie

„W życiu bywają noce i bywają dni powszednie, a czasem bywają też niedziele. Rzadziej się to zdarza niż w kalendarzu i tym razem wydaje mi się jakby niedziela zaczęła zbliżać się do naszego życia.”

W naszym regionie; dwadzieścia kilka kilometrów od Brodnicy, kilkanaście od Rypina, kilka od Golubia-Dobrzynia (który znów błysnął turniejem rycerskim na tamtejszym zamku) leży słynna z ośrodka chopinowskiego wieś Szafarnia, a tuż obok pięknie położona wieś Płonne.

   O ile wielu Polakom – bez specjalnej różnicy obycia, czy wykształcenia – nazwa wsi Szafarnia nieodmiennie kojarzy się z Chopinem, o tyle pobliskie Płonne powinno kojarzyć się z naszą narodową, doskonałą pisarką Marią Dąbrowską, autorką kultowej powieści „Noce i dnie”. Piszę „powinno”, bo zdaję sobie sprawę, że dla wielu „jest podobna zupełnie do nikogo” (że przytoczę słynne zdanie z „Misia”). Czas więc przygarnąć ten pobliski kawałek naszego regionu, naszej Ojczyzny, tym bardziej, że wiele w nim uroku i klimatu, który warto poczuć przez pryzmat doskonałej powieści Dąbrowskiej.

   W tej popularyzacji związku: Maria Dąbrowska – Płonne wcale nie chodzi o pusty turystyczny marketing, jak to nieraz ma miejsce w gminach, gdzie rośnie „dąb, pod którym – o panie, panie – dumał sam Napoleon Bonaparte”! Raczej idzie o wskazanie ważnego „emitera inspiracji twórczej”, jaką w istocie okazała się ta wieś dla pisarki. Bez wrażeń, impulsów, które tutejsza przyroda i ludzie wzbudziły w pani Marii – powieść „Noce i dni” pewnie by powstała, lecz z pewnością by była inna. Nie wiemy czy lepsza, czy gorsza, jednak z pewnością inna. Zszedłem tamtejsze okolice w niespiesznej wędrówce próbując odgadnąć co też chwytało za serce panią Marię i choć wiele elementów sielskiego krajobrazu prawdopodobnie zmieniło formę, gdy się wie czego szukać czarodziejska sugestia robi cuda….

„Wywożę stąd koncepcję powieści”…

     Spotkanie Osoby i Miejsca po raz pierwszy nastąpiło w połowie września 1925 roku, gdy Dąbrowska przyjechała do Płonnego po swoją mamę Ludomirę z Gałczyńskich Szumską, spędzającą tu kilkumiesięczne wakacje w rodzinie swojej drugiej córki Heleny. Mąż Heleny – Stanisław Hepke sprawował bezpośredni nadzór nad majątkiem Płonne, wynajęty do tego przez mecenasa Adolfa Suligowskiego, działającego z upoważnienia Rady Opiekuńczej małoletniego Ludwika Łempickiegio – prawowitego właściciela dóbr. Ponieważ dwór spłonął jeszcze na początku drugiej połowy XIX wieku i od tamtej pory jakoś nikt z Łempickich „nie miał głowy” do wybudowania nowego (najbliżej był Józef Łempicki, który nawet zgromadził potrzebne materiały, ale zarekwirowali je Niemcy w czasie I wojny światowej), to i rodzina zarządcy musiała zadowolić się niezbyt wygodnym dwupokojowym mieszkaniem. Wprawdzie na terenie majątku było kilka lepszych, jednak zajmowały je aż trzy(!) byłe wybranki serca, zmarłego w 1918 roku właściciela… Swoją drogą, niezły oryginał musiał być z pana dziedzica!

       Wspominam postać właściciela Płonnego, choć z oczywistych powodów nie mógł mieć bezpośredniego wpływu na pisarkę, a jednak o jego barwnym życiu, jak też o życiu innych mieszkańców okolic Dąbrowska słyszała z ust swojej siostry. Po latach zanotowała: „Były to rzeczy tak pasjonujące i wzruszające, że czasami brała mnie pokusa, żeby kupić sobie w Płonnym grunt, zostać tam na resztę życia i ograniczyć się do snucia stamtąd tylko wątku mojej pracy twórczej. Wystarczyłoby go na twórczość najbardziej płodnego i największej miary pisarza…”.

    No właśnie! Niewątpliwie opowieści siostry o mieszkańcach Płonnego pani Maria nie przyjmowała jako zwykłe ploteczki – czasem tak bardzo żywiące naturę kobiet. Ich losy posłużyły jej do budowania własnych postaci (na przykład w „Nocach i dniach” jest ich prawie 250!), tworzenia wyimaginowanych osobowości, którym jednak nie zawsze dawała życie literackie, często przesuwając ten moment na nieokreślone „później”. To trochę tak, jakby momentami miała jakiś kłopot z opanowaniem wszystkich pomysłów. Zresztą w „Dziennikach”, pod oznaczeniem „Płonne, 9 sierpnia 1929 piątek” tak pisze: „Zrezygnowałam z tej olbrzymiej całości, nie podołam temu, będzie to jedynie opowieść pt. „Bogumił i Barbara”, a jej dwie części zawrą się  być może w jednym, nieco grubszym tomie. Oprócz rzeczy, które napisałam, wywożę stąd huk notatek i koncepcję powieści psychologiczno-kryminalnej…”.

Zaskakujące – Maria Dąbrowska jako autorka powieści „psychologiczno – kryminalnej”, nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że ówczesne określenie „powieść kryminalna” nie koniecznie znaczyło to samo co dziś.

    Zwyczajne, jak byśmy współcześnie określili „kłopoty lokalowe” spowodowały, że Maria Dąbrowska jako kwaterę na swój pierwszy pobyt w Płonnem otrzymała pomieszczenie w miejscowej dwu oddziałowej szkole powszechnej. Prawdopodobnie cała ta kwestia mieszkaniowa nie miała dla niej większego znaczenia, gdyż w swoich „Dziennikach” zanotowała jedynie, że „pogoda była zachwycająca i zostało mi z tego powodu błogie wspomnienie samotnych wędrówek po kolorowych lasach, które odbiło się w opisie spacerów pani Barbary z Piotrusiem po lasach Krępy”. „A tutaj takie lasy, takie pagórki”…

    W tym momencie – moim zdaniem – spotyka nas tu jednak pewien drobny zawód, bo gdyby jakiś „śledczy” nieznający topografii Płonnego chciał we wspomnianych opisach z „Nocy i dni” ją odtworzyć i przypisać dokładnie – miałby z tym spory kłopot. Dąbrowska jedynie „prześlizga” się po krajobrazie, wybierając z niego pojedyncze scenerie, służące do budowania nastroju. Niejako wplata je w budowane uczucia przy pomocy ogólników, a niekiedy stosując niemal fotograficzne zbliżenie wybranych detali. Tych opisów Płonnego vel Krępy nie ma zbyt wiele. Relacjonując przyjazd Barbary i Bogumiła do Krępy, położenie wsi kwituje właściwie jednym zdaniem: „Zarówno położenie wsi, jak rozplanowanie folwarku było zachwycająco malownicze.

      No właśnie, mamy zapamiętać określenie „zachwycająco malownicze” i uruchomić swoją wyobraźnię, by wypełnić słowo „malownicze”. Wprawdzie nieco dalej, jakby mimochodem, acz w ważnym momencie wspomina o otaczających wieś lasach („Ochoczo wsiadła do sanek, a kiedy wyjechali między lasy, zapragnęła, by Bogumił ją pocałował”), ale owa wyraźnie zamierzona oszczędność jedynie lekko koryguje obraz stworzony dowolnie przez czytelnika. Dopiero wzmianka o wzgórzu wypełnia go i pozwala zobaczyć w nim podobieństwo okolic Płonnego („Wspinali się pomału na leśne wzgórze, a potem zbiegali z niego wąską ścieżką....”- z opisu wędrówki Barbary z Piotrusiem) i tym bardziej, że kilkanaście stron dalej już mamy pewność, iż owo wzgórze nie jest jedynym, gdy pani Barbara mówi do Bogumiła: „pod Kalińcem okolica bardzo niemalownicza. A tutaj takie lasy, takie pagórki”. Zresztą z większym uczuciem oznajmia niemal to samo w pierwszych tygodniach po przeprowadzce do Serbinowa: „- Jaki tam był na przykład widok z okien – mówiła, zachwycając się wstecz. – Jak okiem sięgnąć, wzgórza, lasy, łąki! I jak zdrowo, jak sucho. Już w godzinę po deszczu można było wszędzie iść bez kaloszy.”

   Jeśli idzie o owe lasy to Dąbrowska, a za nią i my mieliśmy szczęście, że autorka przebywała na swoich wczasach właśnie w okolicach Płonnego, nie zaś gdzieś obok, bo to właśnie w pobliżu tej wsi kompleksy leśne zostały najmniej zdewastowane przez rabunkową gospodarkę drewnem. Jeden tylko – właściciel pobliskiego Dulska Józef Wysocki herbu Dryja, człowiek dobry dla innych, lecz nieprawdopodobny wręcz hulaka; potrafił pozwolić na wycięcie kilkudziesięciu hektarów lasu, a olbrzymią kwotę, jaką wziął za drewno, czyli 50 000 talarów przepuścić w karty! Po prostu – gdy brakowało niektórym miejscowym panom szlachcie pieniędzy – wycinali bory. Tak działo się na całej ziemi dobrzyńskiej, toteż w tymże XIX wieku w ciągu kilkudziesięciu lat zmniejszono zalesienie z ponad 30 do ledwo 11 procent! Do dziś większość zachowanych lasów w gminie Radomin (gdzie administracyjnie należy Płonne) znajduje się w jej północno- zachodniej części. Są niemal przytulone do Drwęcy, a opiekę nad nimi sprawuje leśnictwo w Płonnem. Najwidoczniej i na szczęście aż tak źle tu nie było, stąd pisarka mogła cieszyć się i czerpać natchnienie z uroków przyrody leśnej, w zamian za co, my dziś możemy puszyć się, iż Ktoś Taki tu był, zaś jej myśli, inspiracje właśnie tu powstałe walnie przyczyniły się do stworzenia pomnikowego dzieła polskiej literatury, a przy odrobinie wysiłku możemy nawet niejako „wejść w buty” pani Marii…

     O tym jak bardzo pisarka była wrażliwa na piękno i zjawiska przyrody niech świadczy choćby jedno, jedyne zdanie w całej powieści, a odnoszące się do cudowności natury Krępy (Płonnego). Jedyne, ale tak piękne, tak poetyckie jakby jego druga część była wyrwana z wiersza: „- Czujesz jak liście pachną? – dowiadywała się matka; zaś potem skręcali nieco, ścieżka z mokrej i czarnej stawała się piaszczysta, las rozstępował się, rozwidniał, tu i tam ciągnęły się uschnięte wrzosowiska, a na nich rosły brzozy rozsiewające dookoła rzęsisty blask, od którego oczy się mrużyły i błękit nieba wydawał się ciemniejszy…

Mam wrażenie, że tego nie da się wymyślić, to trzeba przeżyć, zobaczyć, wchłonąć do serca. Inna rzecz, iż takie zjawisko może tak zauważyć, właśnie tak odebrać jego doświadczenie, opisać je w ten sposób – wyłącznie ktoś, kogo duch unosi się nad tą naszą ziemią obsadzoną kartoflami…

    Tak, Płonne w życiu Marii Dąbrowskiej musiało być co najmniej miłym miejscem, a przecież mamy dowód i na to, iż było również inspirującym, ba pobudzającym – wyzwalającym siły do pisania, czasem azylem, swoistym sanatorium dla zranionej duszy jak wówczas, późnym latem 1926r, gdy czuła się taka sama, obita dopustem śmierci męża i krótko po tym jego brata, będącego podporą dla nieznośnego wdowieństwa. Ze wspomnień jej siostrzenicy Danuty Klech (córki Stanisława Hepke i Heleny Szumskiej) wiemy, że całe dnie „zamyślona i melancholijna” wędrowała po polach. Zebranymi po drodze kwiatami stroiła stojącą na jej stoliku fotografię męża Mariana. Dopadła ją tak wielka depresja, że Helena przez jakiś czas postanowiła zostawać z siostrą na noc (pisarka wynajmowała wówczas pokój „we wsi”, w chałupie gospodarza Chmielewskiego). Jestem niemal przekonany, że część z kłębiących się wówczas w jej głowie przemyśleń o życiu przemijaniu i śmierci weszła do powieści włożona w usta jej bohaterów, lub narrację. Być może śladem depresji, fatalistycznego myślenia jest np. takie zdanie dotyczące stanu powieściowej Barbary: „Bo wszystko zło, którego się wiecznie spodziewała, może się stać lub nie. Ale to jedno czeka na pewno i ją, i tych czworo, siedzących wesoło przy stole. Nieunikniony rozpad i rozkład, choroba, męka i śmierć.”

Widać tu stan wymagający ukojenia, wejścia na „piaszczystą ścieżkę rozstępującego się lasu”, doświadczenia „brzóz rozsiewających dookoła rzęsisty blask”, a wówczas stwierdzimy, iż – „Rwać się do życia jest zwyczajnym losem człowieka”, bo  – „Cóż stąd, że umieramy? Życia jest wciąż tak dużo. Wszystko mija, a nic się nie zmienia…”

   Niewątpliwie pobyt w Płonnem pomógł pani Marii „wyrwać się do życia” w trakcie jej chyba najważniejszego pobytu na ziemi dobrzyńskiej, mianowicie latem 1929 roku. Lektura  „Dziennika” pisarki dowodzi, że przed przyjazdem ewidentnie przechodziła kryzys twórczy. Opadały ją rozmaite myśli, dręczyły wątpliwości. Z kart jej wspomień czuć wyraźny chaos i dezorientację co dalszego kierunku, a czasem prawie egzaltację, gdy wydawało jej się, iż odnalazła drogę. Była też ewidentnie wyczerpana pisaniem kolejnych odcinków powieści „Domowe progi” (pierwowzoru drugiego tomu „Nocy i dni”, drukowanego w czasopiśmie „Kobieta Współczesna”) w szybkim, dyktowanym przez wydawcę rytmie. Także panowanie nad pełnym zakresem poruszanej tematyki musiało wyczerpać pisarkę. W notatce z 22 marca 1929 roku możemy przeczytać: „Nic nie chcieć dowodzić. Przed zdumionymi oczyma rozpostrzeć obraz świata. Tak chcę pisać. To niech będzie moja dewiza przed rozpoczęciem drugiego tomu. Już się teraz nie martwię, że nie mam żadnej idei.” Niespełna trzy miesiące później odnotowuje; „Ale ja chyba nie wrócę do Niechciców lub też rozbiję temat na kilka oddzielnych powieści. I czy, mój Boże, napiszę coś w międzyczasie…

„W życiu bywają noce i bywają dni powszednie”…

      Mało brakowało, aby pisarka definitywnie zarzuciła dokończenie „Nocy i dni”, bo wygląda na to, że miotana rozmaitymi myślami nie potrafiła ich uporządkować, w następstwie czego najwyraźniej – zwyczajnie straciła pomysł (możliwe, że dlatego trudno w „Nocach i dniach” uchwycić jasno sformułowaną myśl przewodnią, a są tacy, którzy mówią, że jej tam po prostu nie ma!). Wszystko to ustąpiło, gdy tylko znalazła się w Płonnem, gdzie „brzozy rozsiewają dookoła rzęsisty blask, od którego oczy się mrużą i błękit nieba wydaje się ciemniejszy”. Właśnie na tej dobrzyńskiej wsi, pod datą 9 sierpnia 1929 r zanotowała w Dzienniku: „Napisałam tu dwie nowele (…) i kilka rozdziałów drugiego tomu, którego właściwie koncepcja dopiero teraz się przede mną o tyle o ile wynurzyła”.

      Ciekawe, czy to czasem nie wówczas przyszła pani Marii do głowy chyba jej najczęściej cytowana sentencja z „Nocy i dni”: -„W życiu bywają noce i bywają dnie powszednie, a czasami bywają też niedziele…”. W powieści, to piękne, głęboko filozoficzne zdanie jest po prostu częścią narracji, ale w filmie Jerzego Antczaka (pod tym samym tytułem, w scenariuszu opartym dość ściśle na dziele Dąbrowskiej) zostało wyeksponowane, oprawione uroczą sceną. Oto po odjeździe Dalenieckiego, który przedtem mocno skomplementował Bogumiła Niechcica cały obraz emanuje relaksem, swobodą, niewymuszoną odświętnością, pogodą. Pani Barbara (cudownie zagrana przez Jadwigę Barańską) idzie z mężem skąpaną w słońcu drogą, tonącą w zieleni poboczy, pośród szpaleru starych wierzb i w pewnym momencie z właściwym sobie wdziękiem mówi: „W życiu bywają noce i bywają dni powszednie, a czasem bywają też niedziele. Rzadziej się to zdarza niż w kalendarzu i tym razem wydaje mi się jakby niedziela zaczęła zbliżać się do naszego życia.”

     Mamy prawo przypuszczać, że takich „niedziel” – dni szczęścia i zadowolenia – w Płonnem miała Maria Dąbrowska sporo. W liście do swojego serdecznego przyjaciela Stanisława Stempowskiego (związała się z nim po śmierci męża) donosi – „Mnie ta przyroda tu trzyma, te jeziora, strumienie… To zdumiewające miejsce jest całą skończoną w sobie epopeją… stamtąd wyjdzie piąta moja książka, wielka epopeja współczesnej wsi.”

    Przyjeżdżała tu chętnie, nie szukając specjalnych pretekstów (mam na myśli czas po śmierci matki, w grudniu 1927r, której do tego czasu towarzyszyła w letnich wyjazdach na wieś), bo jej niezwykle wrażliwa natura już podczas pierwszego pobytu zdążyła poznać nie tylko uroki tutejszej przyrody, lecz wkrótce także unikatowy „krajobraz kulturowo- socjologiczny” wytworzony przez tutejsze społeczeństwo. W swoich zapiskach zostawiła taką adnotację: „Wieś i majątek Płonne rozłożone były na ślicznych wzgórzach, jedno z nich porosłe kilkusetletnimi modrzewiami chronione były jako zabytek. Majątek miał lasy mieszane, przeważnie liściaste, cudownie urozmaicone, bogate w grzyby i jagody(…). Okolica była istotnie bardzo bogata w warianty melodyjne i lubiła śpiewać. Nigdzie indziej poza kresami wschodnimi nie słyszałam tak często zbiorowego śpiewu przy powrocie od pracy albo na polu grania z tańcami i śpiewami odbywały się niemal codziennie i we wsi i w czworakach dworskich.”

        Hmm… Czyż nie to samo, sto lat wcześniej zachwycało w tej okolicy młodego Fryderyka Chopina?

Tajemnica miejsca

       Jest w tej dobrzyńskiej wsi coś aż dziwnie miłego i dziś. Wprawdzie nie słychać „zbiorowego śpiewu przy powrocie od pracy”, czy nie widać objawów spontanicznego folkloru, ale ludzie nadal tu serdeczni i żywiołowi, zaś uroczych zakątków całe mnóstwo! Także krajobraz wiele zachował ze swojego dawnego czaru. Zresztą przekonałem się o tym, gdy pewnego letniego wieczoru stanąłem na szczycie szerokich schodów prowadzących do starego kościoła parafialnego pod wezwaniem św. Jakuba i ogarnąłem wzrokiem panoramę łagodnych wzgórz iluminowanych ostatnimi promieniami gasnącego słońca, soczystych, pełnych zapachów drzew, których długie cienie leniwie pełzły po łąkach, drogach, kamieniach, polach, powietrzem lekko płynęły stłumione odgłosy zwykłej krzątaniny wiejskiego wieczoru … Przypomniało mi się wówczas kilka linijek tekstu z rozważań Basi Niechcicowej umieszczonych właściwie na ostatniej karcie pierwszego tomu „Nocy i dni”. W dosłownym cytacie „stoi tam” tak: „Jakże często ci, co żyją w wirze świata życiem pełnym sławy, nauki, doniosłych czynów, marzą o cichym życiu na uboczu, gdy ci, co siedzą w zaciszu, śnią o publicznym działaniu, o szerszym świecie. Przyjdą może czasy, kiedy każdy będzie mógł zaspokoić te obydwie tęsknoty, ale nim przyjdą, trzeba się pocieszać, że gdziekolwiek się jest, byle się było człowiekiem, dźwiga się razem z wszystkimi losy świata…

Text&foto schodów kościoła w Płonnem – Piotr Grążawski

„Cóż stąd, że umieramy? Życia jest wciąż tak dużo”.

Maria Dąbrowska