Dzień, w którym milknie kolęda
Od wieków, na Pomorzu, w katolickich domach opowiadano sobie starą polską legendę, według której w lutowe noce po polach i miedzach chodzi Matka Boska trzymając w dłoni zapaloną świecę, której blask oświetla drogę zbłąkanym wędrowcom, zaś ciepło chroni oziminy przed wymarznięciem. W tej wędrówce towarzyszy jej obłaskawiony wilk zwany gromnicznym, którego Najświętsza Panienka ocaliła litościwie przed rozsierdzonymi chłopami, skierowała na drogę dobra i uczyniła swoim sługą….
Dziś, w dobie autostrad i satelitarnych nawigacji, gdy człowiek- mądrala rozepchnął się ze swoją hałaśliwą cywilizacją zarówno zagubiony wędrowiec, jak i wilk wzbudzają jedynie uśmieszek, lecz zupełnie niesłusznie…
Pamiętam, pewien obrazek wiszący w kuchni mojej babci. Przedstawiał śnieżny, krajobraz pogrążonej w nocnym śnie wsi. Między opłotkami szła Matka Boska. Jej zwiewna biała szata, leciutko otulała zgrabną sylwetkę, zaś głowę i plecy okrywała prosta wiejska chusta. W ręku, niczym opuszczony miecz trzymała zapaloną gromnicę, której światło padało na wystraszone pyski czającego się – jeszcze przed chwilą sunącego w stronę ludzkich zagród – wilczego stada….
Fascynowała mnie ta scena Pięknej Pani nieustraszenie trzymającej w szachu krwiożercze bestie kulące się przed migotliwym światłem gromnicy. Ludzie w zaśnieżonych chatach spali sobie nieświadomi czającego się niebezpieczeństwa, lecz Ona czuwała… Zresztą może właśnie dlatego oni spali spokojnie, ponieważ wierzyli, iż jest na tym świecie siła potężniejsza od największego zła…
Minęły lata i dziś wiem, że była to reprodukcja obrazu z bogatej twórczości krakowskiego malarza Piotra Stachewicza. Choć krytycy sztuki akurat to dzieło wykonane w cyklu „Legendy o Matce Bożej” zaliczali do jednych z najsłabszych w artystycznym dorobku pana Piotra, to jakby na przekór tym stwierdzeniom, lud polski przyjął obraz bardzo serdecznie, a liczne reprodukcje zdobiły polskie domy przez długi okres czasu, zanim pycha nowoczesnej estetyki nie wymiotła go z naszych ścian.
Święto światła
Jak pewnie większość Czytelników zorientowała się, ten może nieco długi wstęp nawiązuje wprost do Święta Ofiarowania Pańskiego, czyli Matki Bożej Gromnicznej, które tu na Pomorzu, zwłaszcza w czasach zaborów było szczególnie celebrowane i lubiane, do tego stopnia, że zaliczano je do „świąt polskich”. Podania głoszą, że Kościół obchodził je już od IV wieku, a w kalendarzu liturgicznym wyznaczono mu datę 2 lutego. Choć liturgicznie okres Bożego Narodzenia kończy się wcześniej, bo w święto chrztu Jezusa (niedziela po Trzech Królach), to jednak według wspomnień i badań etnograficznych istniała tradycja, że dopiero „Gromniczna” kończyła ostatecznie śpiewanie kolęd, a nawet trzymanie w domach ozdób i choinek bożonarodzeniowych. Podstawą historyczną Święta jest zapis Ewangelii według Łukasza mówiący, iż Jezus, zgodnie z Prawem Mojżeszowym jako dziecko był ofiarowany Bogu w świątyni jerozolimskiej („Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu” Łk. 2,22-23). Wynikało też z niego, że gdy kobieta urodziła syna, przez czterdzieści dni była uważana za rytualnie nieczystą (Kpł 12, 1-8). Dopiero gdy minął ten czas mogła wejść do świątyni. Ofiarowanie pierworodnego nawiązywało do wyzwolenia Żydów z niewoli egipskiej i ocalenia ich przed ostatnią plagą (Wj 12, 29-30).
Widząc Dziecię, starzec Symeon wypowiedział proroctwo: „Oto Ten przeznaczony jest na powstanie i na upadek wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Łk 2, 34-35). Nazwał Jezusa „światłem na oświecenie pogan i chwałą Izraela”. Ludowa nazwa bierze się – rzecz jasna – od świecy, gromnicy, którą w tym dniu, po poświęceniu w kościele starano się donieść zapaloną do domu, by rozpalić od niej ogień zwiastujący zgodę i miłość w rodzinie.
Ludowe zwyczaje
Dziś już mało kto celebruje stary zwyczaj obchodzenia z gorejącą gromnicą całego gospodarstwa czy zapalania jej w trudnych dla rodziny momentach jako znak Bożej Jasności. Prawnie nikt też już nie kreśli dymem znaku krzyża na sufitowej belce (w domach nie ma belek, a na wypieszczonych gładziami sufitach nawet muchy nie siadają), wyjątek stanowi moment, gdy ktoś umiera. Wówczas, jakby wiedzeni odwiecznym instynktem kultury chrześcijańskiej chcemy, aby światło ogarnęło umierającego w ostatniej ziemskiej chwili, ulżyło w cierpieniu i poprowadziło do wiekuistej światłości.
Z profesjonalnych badań etnograficznych przeprowadzonych na początku lat 60 ubiegłego wieku przez Marię Cherek i Teresę Karwicką, ale też dużo wcześniejszych; od Oskara Kolberga po księdza Władysława Łęgę wynika, że Święto Matki Boskiej Gromnicznej na znacznej części ziemi chełmińskiej i Pomorza Nadwiślańskiego było obudowane licznymi zwyczajami z kategorii ludowej pobożności, ongiś tak bardzo integrującymi Polaków, budującymi wspólnotę kresów Pomorza. Uzyskano (np. Teresa Karwicka) relacje od ludzi, którzy sami je stosowali, bądź byli żywymi świadkami (uczestnikami) ich stosowania. Z jej zapisów wynika, że także na początku drugiej połowy XX wieku w wielu domach zapaloną gromnicą robiono znak krzyża nad drzwiami i oknami, rzadziej na belce w środku izby, co miało chronić dom od pioruna. W większości uważano, że sama obecność gromnicy w domu chroni od szkodliwych następstw burzy. Wieszano ją na ścianie w rogu izby, a w ciągu roku zapalano w trakcie rozmaitych klęsk pogodowych i stawiano na oknie lub stole. Stawała się wówczas centrum uwagi domowników, uosabiała nadzieję w boską opiekę, jej blask zakreślał obszar sacrum i sam dom wydawał się opoką. Wokół, tam na zewnątrz kłębił się niemal apokaliptyczny świat pełen ołowianych chmur spomiędzy których wściekłe, nieziemskiej natury błyskawice łączyły na sekundę niebo z ziemią w jakiejś potwornej kanonadzie, wojnie poza naturą zrozumienia.
Domową gromnicę dawano do ręki umierającemu, lub jeżeli było to niemożliwe stawiano przy nim, albo trzymał ją któryś z domowników. Płomień świecy jest tu jakby przedłużeniem tchnienia człowieka u bram wieczności, rodzajem świadectwa jego wiernej służby Bogu, światłem na drogę do nieznanego świata.
Ciekawe, że ta sama badaczka zanotowała, iż niektórzy opalali nad świecą kilka dziecięcych włosów, aby berbecia głowa nie bolała (w ziemi dobrzyńskiej gromnicą pocierano bolące gardło, wierząc, że ból ustanie).
Tak więc coś zwykłego jak gruba woskowa świeca, w oczach ludu, w różnych okolicznościach nabierała niezwykłego znaczenia. Na co dzień mało zauważalna, niepotrzebna w powtarzalnej krzątaninie znojnego życia, wówczas, gdy ono przystawało zdławione burzą, chorobą, śmiercią kogoś bliskiego, nagle urastała do podstawy obrzędowości, co zresztą ma silną podbudowę w opiniach mędrców Kościoła (a choćby Iwo z Chartres). Wprawdzie o ich naukach raczej niewiele słyszeli nasi ludowi protoplaści, to jednak mamy tu do czynienia z zadziwiającą jednią plebejskiej intuicji chrześcijańskiej oraz myśli filozoficznej.
W większości świece po prostu kupowano lub otrzymywano w darze od rodziny znajomych, ale w wielu domach – zwłaszcza tam, gdzie było choćby kilka pszczelich uli – wykonywano samodzielnie. Najlepsze tworzono z nieodwirowanego miodu. Całe wycięte plastry wkładano do beczkowatego naczynia (małej beczki), a potem specjalnym tłuczkiem ugniatano masę, co powodowało wypływ na wierzch naturalnego wosku, który zbierano zostawiając miód.
Możemy sobie tylko wyobrazić jak mile pachniał kościół w dniu „Gromnicznika”, gdy wypełniający go wierni zapalili swoje świece.
Z pogody jaka jest w dzień Matki Boskiej Gromnicznej, jeszcze dziś wnioskują gospodarze, jak długo będzie trwała zima i jakie będą urodzaje. Swego czasu sam zebrałem te ludowe wróżby z terenu pojezierza brodnickiego; i tak; długie sople lodu, zwisające z dachu, zapowiadają niezwykły urodzaj marchwi. Szron pokrywający drzewa obiecuje obfity plon w sadach. Stąd powstały też przysłowia:
Na Gromnicę masz zimy połowicę.
Na Gromnicę cyruj rękawicę.
Jak na Gromnicę roztaje, bendo liche urodzaje.
Na Gromnicę z dachu ciecze, to się zima wej odwlecze.
Na Gromnicę słuńce świeci, przyjdo mrozy i zamieci.
W ikonografii ludowej Matka Boska Gromniczna przedstawiana jest także z wilkiem i koszyczkiem lub leżącym u jej stóp gniazdkiem ze skowronkami. Wierzono bowiem, że w tym dniu po raz pierwszy mimo mrozu powinien odezwać się skowronek, a ukryty w ziemi robak odwraca się w drugą stronę, sposobiąc się w ten sposób do wyjścia z kryjówki.
Ludowe opowieści
Na początku wspomniałem malarza Piotra Satchewicza i jego obraz Matki Boskiej Gromnicznej, a teraz dodam, że wykonał go jako ilustrację do książki zapomnianego już dziś pisarza Mariana Gawlewicza (1852-1910), kolegi słynnego Władysława Bełzy i partnera życiowego samej Marii Zapolskiej. Gawlewicz „po literacku” uporządkował ludowe bajania i wyszła mu wyborna powiastka w stylu i klimacie jakiego dziś już nie uświadczysz.
„Nie tylko ludzie, lecz wszystko, co żywię, w Maryi Panny zostaje opiece; Ona się światem troszczy dobrotliwie, muszką w powietrzu, drobną rybką w rzece, ptaszyną małą z pisklęty drobnemi, nawet robakiem, co wypełza z ziemi na Zwiastowanie, gdy się wzbudzi wiosną; bo Ona świata jest Matką litosną! Dobytek ludzki ochrania od szkody i nawet wilki z żarłoczną paszczęką w zimowe noce od wiejskiej zagrody odgania sama opiekuńczą ręką. Święty Mikołaj, co je w ryzach trzyma, gdy spadną śniegi i nadejdzie zima, ich dziką hordę na części rozbija, aby za jego wyłącznym nakazem na ludzkie dobro nie spadały razem; więc mają sobie działy wyznaczone, i każdy idzie tylko w swoją stronę, gdzie mu wyznaczył święty legowisko, od ludzi z dala, od siebie nie blisko. A na Gromniczną, gdy się z kniei zwłóczą i jak rabusie po polach rozłażą, za łupem węszą, a złowrogo mruczą i między sobą na śniegu się swarzą, i głodnym zębem kłapią, i dokoła robią wyprawę na uśpione sioła, Panienka święta staje im na drodze z gromnicą w ręku, wśród tumanów śniegu i wilcze stada zatrzymuje w biegu. I tak na straży cichej wioski stoi, więc napaść przed nią cofa się i boi, i nie śmie naprzód iść, gdy światło zoczy. Gdy wystraszone stado się rozskoczy, to w jaką stronę cofnie się wilczysko, w tę już umykać musi przed gromnicą; zielone ślepia wściekłością mu świecą, ale łeb zwiesza i wyciąga szyję, jak pies skulony chyłkiem w śniegu brodzi i w ciemne lasy spłoszony uchodzi. Gdy w noc miesięczną wilki w polach wyją, ludzie się ze snu budzą z wielkim strachem, i słychać szepty pod słomianym dachem: W Twoją opiekę weźmij nas, Maryjo! I znów zasypia z tą ufnością wioska, że w śniegach nad nią czuwa Matka Boska. Na Mikołaja ani na Gromniczną, kiedy się wilki snują zgrają liczną, nie dobrze motać przędzy gospodyniom, bo łatwo jeszcze – uchowaj to Boże! – w nici wilczysko zaplątać się może i będzie potem trzymał się zagrody i przez rok cały w niej wyrządzał szkody.”
Wilk – to rzecz jasna personifikacja wszelkiego zła, jakie czyha na człowieka i legenda w tym kontekście czytana powinna wzbudzić w nas refleksje…
Text&foto Piotr Grążawski
Ilustracja w tekście to kopia obrazu Piotra Stachewicza