Przysiek (przy drodze krajowej nr 80 Toruń-Bydgoszcz) jest drugą stacją księdza Jerzego na terenie działania naszego Regionu Solidarności. To właśnie tu -19 października 1984 roku wyskoczył z pędzącego samochodu porywaczy Waldemar Chrostowski.
Pewnie za parę lat – może kilkanaście – Przysiek stanie się dzielnicą Torunia. Wystarczy sobie uświadomić, że stąd jest ledwie 8 km na zachód do toruńskiego Rynku Staromiejskiego!
Historia tej wsi sięga średniowiecza, ponieważ założyli ją Krzyżacy ( pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z dokumentu wielkiego mistrza Henryka Dusemera z 1356 r. – nosiła wówczas nazwę Prseschek) i niemal od samego początku Przysiek był jednym z najważniejszych toruńskich folwarków miejskich, wchodzących w skład toruńskiego terytorium. Podczas wojny trzynastoletniej w 1457 roku został nadany przez króla Kazimierza IV Jagiellończyka miastu Toruniowi. W XVI w Przysieku powstał folwark zarządzany przez burmistrza Torunia. Jeden z nich Henryk Stroband nakazał w latach 1597-1601 wzniesienie w miejscowości murowanego dworu oraz zabudowań gospodarskich. Na początku XVII wieku Rada Miasta uzyskała przywilej propinacji (wyłączne prawo właściciela dóbr ziemskich do produkcji i sprzedaży piwa, gorzałki i miodu w obrębie jego dóbr) dla okolicznych osad. W związku z tym w roku 1608 w Przysieku zbudowano browar i gorzelnię.
Przedsiębiorstwo to przynosiło znaczne zyski miastu. Wskutek prowadzonych przez Rzeczpospolitą wojen w XVIII zaczęły jednak chylić się ku upadkowi. Dzieła zniszczenia dopełniły pożary miejscowości w 1725, 1730 i 1731. W 1772 roku po I rozbiorze Przysiek administracyjnie znalazł się w Prusach co jeszcze bardziej skomplikowało sytuację posiadania majątku przez miasto. Ostatecznie zdecydowano się na likwidację gorzelni w 1803 roku. Browar upadł w 1815 roku. W 1833 roku majątek sprzedano w ręce prywatne. Do II wojny światowej był on w posiadaniu rodziny Neumannów. Po 1945 roku został przejęty na rzecz Skarbu Państwa.
Późnym wieczorem 19 października 1984 roku doszło tu do jednego z najbardziej spektakularnych, kontrowersyjnych i roztrząsanych do dziś wydarzeń, a mianowicie udanej ucieczki z pędzącego milicyjnego fiata, skutego kajdankami kierowcy księdza Jerzego – Waldemara Chrostowskiego. Ten później zeznawał i do końca życia opowiadał, że wyskoczył z samochodu mknącego 80-100 km/h! W locie miały mu się jeszcze rozpiąć kajdanki. Waldemar Chrostowski został przesłuchany w charakterze świadka. Zdjęto mu także wówczas z ręki i zabezpieczono kajdanki zapięte jednym ogniwem. Czynności te zostały zakończone ok. godz. 2.00 dnia 20 X 1984 r.
Problem w tym, że niemal od początku doświadczeni biegli mieli problem z uznaniem wszystkich okoliczności samego skoku za wiarygodne. W czasie wizji lokalnej, w opisanych przez Chrostowskiego warunkach z samochodu wyskoczył kaskader. Złamał rękę i doznał ciężkich obrażeń…
Prokurator Andrzej Misiak, który prowadził dochodzenie w sprawie porwania księdza relacjonował (w „Ks. Jerzy Popiełuszko. Dni, które wstrząsnęły Polską” Piotr Litka) że gdy Chrostowskiego po skoku badał jak na komendzie chirurg płk Stanisław Skalski, to miał stwierdzić, że „obrażenia są nieadekwatne do relacji kierowcy. Przy tak dużej prędkości byłyby o wiele większe”
Jako biegły sądowy opisał to tak:
„Zdecydowanie stwierdzam, że charakter obrażeń odniesionych przez Waldemara Chrostowskiego świadczy o tym, że obrażenia te mogły powstać przy wypadnięciu, względnie wyskoczeniu wymienionego z pędzącego samochodu. Mam wątpliwości, i to zasadnicze, czy obrażenia te powstały przy wyskoczeniu lub wypadnięciu Waldemara Chrostowskiego z samochodu rozwijającego prędkość 80–100 km/godz. Moim zdaniem prędkość ta musiała być mniejsza. Jest sprawą oczywistą, że precyzyjnie nie potrafię odpowiedzieć, jakiej szybkości odpowiadają powyższe obrażenia. Moim zdaniem jednak, prędkość ta oscylowała w granicach ok. 50 km”
Podobną opinię eksperci powtórzyli jeszcze kilkakrotnie, np. w ramach dochodzenia prowadzonego przez IPN.
Dr Milena Kindziuk zamieściła w swojej książce niepublikowane wcześniej materiały z archiwów kościelnych – Archiwum Sekretariatu Prymasa Polski i Archiwum Archidiecezji Warszawskiej. Są to m.in.: protokół z lekarskiej obdukcji Waldemara Chrostowskiego i jego dwa zdjęcia, zrobione przez milicjantów, eksponujące zniszczoną marynarkę i brak prawego buta; a także zeznania księdza Józefa Nowakowskiego, proboszcza parafii Najświętszej Maryi Panny w Toruniu, do którego trafił Chrostowski po ucieczce.
„Dokumenty i relacje potwierdzają to, co mówił Waldemar Chrostowski. Naprawdę był poraniony i miał zniszczone ubranie. W takim razie jego relację musimy uznać za jedyną obowiązującą” – twierdzi Milena Kindziuk. Dodaje, że kiedy rozmawiała z nim kilka lat temu, mówił, że po upadku z samochodu miał poważne problemy z kręgosłupem i musiał przejść operację.
O tych problemach pisze też znany w naszym środowisku (toruńskiej Solidarności) Zbigniew Branach. Jego świetnie, z wręcz drobiazgową argumentacją napisana książka „Zlecenie na Popiełuszkę” może być odczytana niemal jako „mowa obrończa” Waldemara Chrostowskiego, który do końca życia musiał żyć pod ostrzałem rozmaitych oskarżeń, wysuwanych przez różnych badaczy, pisarzy, publicystów. Ba! Nawet najpoważniejsi historycy współczesności – tacy jak nasz profesor Wojciech Polak (UMK) mieli wątpliwości.
Oto podczas konferencji w Rzeszowie (18 października 2019) Szef Kolegium IPN zastanawiał się też, dlaczego pozwolono uciec Chrostowskiemu, co do postawy którego ma wiele wątpliwości.
– W logice tych wypadków Chrostowski nie miał prawa żyć – stwierdził prelegent. Jeżeli przeżył, to – zdaniem profesora – oznacza to, że celem Piotrowskiego i spółki nie było pozbawienie porwanych życia. Co zatem było celem? Zdaniem prof. Polaka, raczej zastraszenie księdza i wywarcie nacisku na prymasa Józefa Glempa, by wysłał kapelana „Solidarności” do Rzymu na studia. Kard. Glemp się na to nie zdecydował i zostawił ks. Jerzemu wolną rękę – bezpieka musiała czuć się rozczarowana.
Oddajmy relację przebiegu akcji w Przysieku doktorowi Mirosławowi Pietrzykowi, którego ebook pod tytułem „Jak zginął naprawdę?” został wydany dzięki wsparciu naszego Zarządu Regionu.
Mężczyźni z pośpiechem wsiedli do samochodu, który ruszył w kierunku Torunia.
Siedzący z tyłu porywacz zarzucił kilkakrotnie sznurek na głowę W. Chrostowskiego zawiązując go z tyłu i umocował knebel. Usłyszał wtedy, że to dostaje na ,,swoją ostatnią drogę”. Potem jeden z siedzących z tyłu poprosił kierowcę o pistolet i odbezpieczył go. Kierowca coś podał, ale W. Chrostowski znów nie widział co, bo w aucie było ciemno. Siedzący z tyłu wydał polecenie, by pędzić co sił i skręcić w najbliższą przecinkę leśną.
Pierwszym zamiarem W. Chrostowskiego było uchwycenie kierownicy fiata i doprowadzenie do czołowego zderzenia z samochodem nadjeżdżającym z przeciwka. Jednak powstrzymała go świadomość, że w wyniku takiego zderzenia ks. Jerzy miałby małe szanse na przeżycie. Nie był przypięty pasami, na rękach miał kajdanki, przez szyję na głowę miał założony kilkukrotnie złożony sznurek. Postanowił wyskoczyć z samochodu, uznał to za jedyny sposób uniknięcia śmierci. Rękoma odszukał klamkę i trzymał ją małym palcem. Wkrótce wyprzedzali fiata 126 p a po lewej stronie szosy stało dwóch mężczyzn naprawiających motocykl. Równocześnie nacisnął małym palcem zamek, pchnął barkiem drzwi i odbił się nogami. Drzwi otworzyły się, zwinął się w kłębek i potoczył się po szosie. Kajdanki na prawej ręce rozpięły się pod wpływem wstrząsu, na lewej pozostały zamknięte. Któryś z porywaczy starał się przytrzymać go za marynarkę, ale zdołał tylko wyrwać jej część. Po zatrzymaniu się w rowie szybko pozbierał się, wyskoczył na drogę i starał się zatrzymać nadjeżdżającego, wyprzedzanego przed chwilą fiata 126 p. Kierowca jednak nie zareagował na jego rozpaczliwe znaki.
Chrostowski podbiegł do dwóch mężczyzn stojących przy motocyklu. Powiedział im o napadzie i prosił, by pojechali za fiatem lub wrócili do Górska. Chciał sprawdzić, czy nie ma tam Jerzego. Ponieważ pojazd był zepsuty, mężczyźni skierowali go do najbliższego oświetlonego budynku, w którym mieścił się Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego(WOPR). Przybiegł do niego po kilku minutach, wbiegł na półpiętro. Tam powiedział kilku mężczyznom, co się stało.
Jego wygląd-poszarpana odzież, sznur na głowie, kajdanki-potwierdzał jego słowa. Mężczyźni sprowadzili go na dół do recepcji. W. Chrostowski zażądał połączenia z Kurią Metropolitalną w Warszawie. Ponieważ się to nie udało, poprosił o zawiadomienie milicji i pogotowia ratunkowego. Karetka pogotowia wkrótce pojawiła się i zabrała go. W. Chrostowski poprosił lekarza o zawiezienie do księdza. Lekarz wybrał kościół p.w. Najświętszej Marii Panny(NMP).
piotrtgrążawski
Ciąg dalszy w kolejnym odcinku pt. „Toruń”