Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

POŻEGNALIŚMY ZDZISŁAWA KULKĘ

wtorek, 28 Grudzień, 2021

Na brodnickim cmentarzu pożegnaliśmy dziś Zdzisława Kulkę – długoletniego członka Zarządu Regionu, byłego przewodniczącego Regionalnej Sekcji Pracowników PKS, szefa komisji zakładowej NSZZ”S” PKS, a potem Kujawsko-Pomorskiego Transportu Samochodowego. W ostatniej drodze naszego kolegi uczestniczyły prawdziwe tłumy ludzi; najbliższa rodzina, krewni, współpracownicy, związkowcy, członkowie zespołu ludowego, który wspierał, przyjaciele, znajomi. Byli też przedstawiciele Zarządu Regionu z przewodniczącym J. Żurawskim. Koledzy z zakładowej Solidarności pożegnali zmarłego poprzez włączenie klaksonów w pojazdach oznaczonych związkowymi flagami. Powszechnie podkreślano zasługi śp. Zdzisława i wyrażano ogromny żal z powodu tak niespodziewanej śmierci.  

DVC 10.1 HDMI

Śp. Zdzisław Kulka miał w chwili śmierci 54 lata. Przyszedł na świat i dzieciństwo spędził w jednej z najpiękniejszych dzielnic Brodnicy – na Niskim Brodnie, tuż w pobliżu malowniczego jeziora o tej samej nazwie. Możliwe, że to spowodowało jego fascynację pojezierzem brodnickim, wędkowaniem, w ogóle przyrodą. Ciekawe, że gdy rodzice małego Zdzisława posłali go do przedszkola, już pierwszego dnia zaprzyjaźnił się z fajną wesołą dziewczynką z warkoczykami – Ewą. Od tamtej pory już nigdy się nie rozstali! Ewa została jego żoną i wspólnie szli przez świat darząc się miłością, szacunkiem, zaufaniem, razem budując swój dom w Zbicznie pod Brodnicą i wychowując troje dzieci.

Zdzisław jako 15 letni chłopak trafił do brodnickiego PKS, gdzie wkrótce uzyskał dyplom mechanika pojazdów, a potem ukończył technikum samochodowe. Karnawał Solidarności (1980-81) przeżył jako jej młodociany członek. Gdy nadszedł czas odbudowy (lato 1989) był już dojrzałym pracownikiem firmy i w znaczny sposób przyczynił się do odtworzenia zakładowej Solidarności. Wkrótce został jej przewodniczącym. Tu dopiero ujawnił swoje talenty organizacyjne, gdy wraz z innymi wszelkimi sposobami ratował zakład przed upadkiem, likwidacją. Gdy było trzeba – potrafił pokojowymi metodami zmusić prezesa firmy do dymisji. Docierał do wojewodów, ministrów, a nawet premiera, występował na sesjach samorządów lokalnych. By ocalić miejsca pracy, bez zażenowania zawracał uwagę „wszystkim świętym” choć nie był napastliwy, czy zbyt namolny, a i tak w końcu się uśmiechał.

Byliśmy kumplami. Spędziłem ze Zdzichem wiele, wiele godzin; czy to podczas jazdy samochodem na rozmaite związkowe przedsięwzięcia, czy podczas spotkań z różnej okazji, zwykłych pogaduchach, czy wreszcie kilka razy na naszych brodnickich jeziorach. Był wspaniałym facetem zakochanym w swojej rodzinie, gotowym bez wahania poświęcić dla niej  wszystko. Nigdy tak tego nie formułował, w ogóle dość oszczędnie mówił na ten temat, tyle, że należał do ludzi, którzy nie muszą gadać godzinami, żeby przekonać się do ich intencji i poglądów….

Praca, praca, praca – często bywało, że pracował całe dnie bez przerwy. Kończąc w firmie szedł pomagać dzieciom albo dobudowywał coś u siebie, nierzadko pomagał komuś ze znajomych (kładł płytki, wykonywał gładzie, tynki, murował…).

Od biura lokalnej Solidarności do biura śp. Zdzisława miałem może 200 metrów, toteż często, gdy szedłem do centrum miasta lubiłem wpaść tam na chwilę. Najczęściej zastawałem go pochylonego nad stertą papierów albo biegającego po kanałach warszatów, oceniającego rozmiary awarii kolejnych autobusów. W pierwszym przypadku podnosił głowę, rzucał byle gdzie długopis, odpychał dokumenty i oświadczał, że przychodzę w samą porę, bo on już dostaje kota od papierzysk. Natychmiast włączał czajnik, wyciągał papierosy (palił sporo) i nim woda na kawę się zagotowała już byliśmy w środku dyskusji, paląc drugą faję…

Gdy coś się działo w związku zawsze wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Nawet, gdy wykręcali mu się ludzie przed kolejnym wyjazdem na męczącą demonstrację – on nie. Jednak gdy mówił, że nie może, wówczas wiedziałem, że tak jest naprawdę, że powód ma gardłowy, a nie z kategorii „nie chce mi się”.

Znaliśmy się prawie 30 lat i niewiele spraw mnie zaskakiwało, lecz gdy któregoś dnia dowiedziałem się, że Zdzisław tańczy w ludowym zespole folklorystycznym omal nie siadłem z wrażenia. Wiadomość okazała się na poły prawdziwa, ponieważ zespół założyła wspaniała działaczka społeczna, entuzjastka folkloru i etnografii pojezierza, czyli Ewka –  żona Zdzisława, zaś on sam nie tyle w nim pląsał, co sprawował nad wszystkim opiekę, jedynie czasami zastępując chorego, czy z innej przyczyny niedysponowanego tancerza (a robił to świetnie). Woził członków zespołu po całej Polsce, nie pytał o pieniądze na paliwo, nie pytał kiedy ma odpocząć; wspierał swoją żonę jak tylko, potrafił.

Jedną z jego pasji było wędkowanie. W niedzielę, wczesnym rankiem wyrywał się nad to, czy inne jezioro i prawie zawsze wracał z dobrym łupem, bo Zdzisław „znał miejsca”, chyba każdą ścieżkę, każde przejście między jeziorami. Kiedyś mi powiedział, że nie jest aż tak ważne, aby złapać furę ryb, ponieważ najfajniejszy jest moment, gdy łódź łagodnie kołysze się na jeziornej fali, delikatnie ociera o trzciny, a ty czujesz jak ci się w głowie wszystko układa, rozjaśnia świat…   Kilka tygodni temu wracaliśmy samochodem z Inowrocławia ze związkowego zebrania gadając o przyszłości; o tym jak to kiedyś będzie fajnie na emeryturze. Rozbawiony Zdzichu wrzeszczał na mnie, że jeśli nie przekonam się do wędkowania, to on sam mnie wywali gdzieś na Kongresówkę, pod Warszawkę, gdzie nie ma jezior. „Jak już będziemy na emeryturze – mówił – to ci pokażę takie miejsca u nas na pojezierzu, że do tej pory tylko Pan Bóg, lisy i ja o nich wiedzieliśmy. Będziemy łazić po kniejach – stare dziady, aż całkiem siądziemy – przyrzeknij!”.

– Jo, dobra – zgodziłem się. – Na emeryturze….

Jego łódka dalej kołysze się w trzcinach jeziora Ryte Błota. W bok ławki wbity jest znaczek „Solidarności”. Trochę wyblakł, pewnie od słońca…. Na firmowym biurku Zdzicha jeszcze wciąż wszystko leży tak, jak to zostawił w piątek 10 sierpnia. Na środku jakiś notes, a w nim mnóstwo nie zapisanych stron…

Text & foto Piotr Grążawski