Ebook „Jak zginął naprawdę?” dr. M. Pietrzyk wydał dzięki wsparciu naszego Zarządu Regionu. Na zdjęciu –
Górsk – miejsce porwania księdza Jerzego i pomnik na tym miejscu.
Z rozdziału…
DZIEWIĘTNASTY PAŹDZIERNIK
Około godz. 9.30 ks. Jerzy wyjechał spod kościoła p.w. św. Stanisława Kostki do Bydgoszczy, gdzie miał celebrować mszę w kościele parafialnym p.w. Świętych Polskich Braci Męczenników. Został tam zaproszony przez ks. Jerzego Osińskiego proboszcza tejże parafii w czasie pielgrzymki robotników na Jasną Górę latem 1984 r.
Pożyczonym od znajomego ks. Bogdana Liniewskiego samochodem marki volkswagen golf o numerze rejestracyjnym WUL 2473 kierował W. Chrostowski, który już wcześniej woził ks. Jerzego do różnych miejscowości. Zastąpił J. Lipińskiego, bo musiał iść do pracy w dniu następnego wyjazdu ks. Jerzego (do Stalowej Woli). Miał im towarzyszyć prof. Klemens Szaniawski, ale ostatecznie musiał pozostać w Warszawie.
W trakcie podróży jeden raz zatrzymał ich patrol milicji, po krótkiej rozmowie kierowca został ukarany mandatem karnym w wysokości pięćset zł. Do Bydgoszczy pilotował ich Marek Wilk, który swoim fiatem 128-3P przyjechał do Warszawy. Zgodnie z ustaleniami całą podróż ks. Jerzy miał odbyć tym samochodem. W rzeczywistości przesiadł się do niego w odległości trzydziestu kilometrów przed Toruniem, prawdopodobnie by zmylić funkcjonariuszy MO i SB.45 Po spożyciu obiadu około godz. 14.00, ks. Jerzy wypoczywał w domu parafialnym do godz. 18.00.
W wyniku nacisków na ks. J. Osińskiego ze strony SB ks. Jerzy nie odprawił mszy-jak wcześniej planowano-tylko bezpośrednio po niej poprowadził nabożeństwo różańcowe połączone z jego autorskimi medytacjami. Ich myślą przewodnią było ,,zwalczanie zła dobrem”. Uczestniczyło w nim kilkaset wiernych. W jego trakcie G. Piotrowski, L. Pękala i W. Chmielewski czekali w samochodzie zaparkowanym przy kościele. Piotrowski w pewnym momencie wszedł do kościoła . W tym czasie W. Chmielewski i L. Pękala odjechali w ustronne miejsce , by zmienić tablice rejestracyjne : te z numerem ,,WAB 6021” zamienili na skradzione wcześniej na terenie Warszawy ,,KZC 0423”.
Po ich powrocie w okolice kościoła zamianę tablic zauważył jeden z obserwujących okolicę kościoła milicjantów i odnotował to w meldunku. Zauważył to G. Piotrowski ale zlekceważył to. Po zakończeniu nabożeństwa odbyło się spontaniczne spotkanie z kilkudziesięcioma osobami w sali parafialnej. Zadawano różne pytania, również dotyczące wyjazdu do Watykanu. Ks. Jerzy mówił o różańcu przysłanym dla niego przez Papieża w chwili największych ataków na niego oraz stwierdził, że Episkopat dostał polecenie roztoczenia opieki i ochrony nad nim.
Po zakończeniu spotkania gospodarz zaprosił na kolację, podczas której ks. Jerzy z wyjątkiem chleba i białego sera prawie nic nie jadł. Wynikało to ze stanu podgorączkowego związanego z infekcją. W związku z tym ks. J. Osiński proponował ks. Jerzemu nocleg, ale zarówno On, jak i W. Chrostowski byli zdecydowani wracać. Jako powód ks. Jerzy podawał konieczność odprawienia mszy w godzinach rannych w swojej parafii. Nie chciał również, by M. Wilk pilotował go w drodze powrotnej do Warszawy. Swoją odmowę sformułował następująco: „Skoro nie przeszkodzili mi w wygłoszeniu homilii. ( ) Zresztą pojadę w sutannie, to jeszcze w tym kraju coś znaczy”.
Około godz. 21.30 volkswagen golf z ks. Jerzym i W. Chrostowskim wyruszył w drogę powrotną. W ślad za nimi ruszyły dwa cywilne auta, z których jedno posiadało rejestrację ,,KZC 023”. M. Wilk doprowadził samochód z ks. Jerzym do ul. Fordońskiej na wysokości ul. Bałtyckiej, wskazał drogę do Torunia i zawrócił, tak, jak wcześniej umówili się. Jeden z towarzyszących im samochodów pojechał za nim, drugi o numerze rejestracyjnym zaczynającym się na ,,KZC” pojechał za samochodem, którym podróżował ksiądz.
Według zeznań złożonych przez W. Chrostowskiego jadąc w stronę Torunia poruszali się z szybkością niewiele ponad 100 km/h. Po przejechaniu około piętnastu kilometrów W. Chrostowski zauważył, że jedzie za nimi Fiat 125 p, który oślepiał go używając długich świateł. W. Chrostowski początkowo zwiększył prędkość do 140 km/h i zgubił natręta, ale gdy zwolnił, ten dogonił go. Gdy zwolnił, by go przepuścić, fiat zaczął go wyprzedzać. W momencie, gdy się zrównali siedzący na przednim siedzeniu milicjant ze służby ruchu drogowego latarką z czerwonym światłem dał znak do zatrzymania się. Ks. Jerzy nakazał W. Chrostowskiemu zwolnić. Wyprzedzający ich fiat stanął po prawej stronie szosy W. Chrostowski wyminął go. Choć W. Chrostowski radził zignorować polecenie, ks. Jerzy ponownie nakazał zatrzymanie mówiąc ,,stan, bo możemy mieć kłopot”. W. Chrostowski wyminął fiata i stanął pięć metrów przed nim.
Milicjant wraz z osobą cywilną podeszli do golfa i zażądali od Chrostowskiego dokumentów. Po oddaleniu się na dwa kroki cywil zażądał, by wziął kluczyki i przyszedł do ich samochodu. Przy podawaniu kluczyków W. Chrostowski zawahał się, w tym momencie milicjant wyrwał mu kluczyki z ręki i nakazał mu przejść do fiata na test trzeźwości. Gdy W. Chrostowski siadał na przednie siedzenie fiata, został popchnięty przez milicjanta i zatrzasnęły się za nim drzwi. Siedzący obok cywil powiedział ,,dawaj rękę”. W. Chrostowski wyciągnął rękę po probierz i poczuł zaciskające się na rękach kajdanki. Napastnik z tyłu wepchnął mu w usta szmatę koloru jasnego. Następnie milicjant wraz z cywilem z tylnego siedzenia udali się ponownie w stronę ,,golfa”, w którym siedział ksiądz. Wychodząc z fiata rzucili do zostającego z W. Chrostowskim cywila ,,odbezpiecz spluwę”, której ten jednak nie widział. Wkrótce zobaczył ks. Jerzego idącego w stronę fiata w towarzystwie milicjanta i cywila.
W połowie drogi między samochodami ks. Jerzy przystanął i zawahał się. Wówczas mężczyźni ujęli go pod ręce, W. Chrostowski usłyszał jego pytanie: „Panowie, jak mnie traktujecie”?
Ksiądz został zaciągnięty na tył fiata, W. Chrostowski usłyszał głuche uderzenie ,,jakby pałką w worek mąki”.
Zaobserwował wtedy drgnięcie na twarzy kierowcy. Po tym uderzeniu poczuł, że wrzucono tam jakiś ciężar. Domyślił się tego na podstawie ugięcia się tyłu samochodu. Nie słyszał zachęty nakazu czy polecenia, żeby otworzyć bagażnik. Wynikało z tego, że ks. Jerzy został ogłuszony a następnie wrzucony do bagażnika samochodu. Mężczyźni z pośpiechem wsiedli do samochodu, który ruszył w kierunku Torunia.
Siedzący z tyłu porywacz zarzucił kilkakrotnie sznurek na głowę W. Chrostowskiego zawiązując go z tyłu i umocował knebel. Usłyszał wtedy, że to dostaje na ,,swoją ostatnią drogę”. Potem jeden z siedzących z tyłu poprosił kierowcę o pistolet i odbezpieczył go. Kierowca coś podał, ale W. Chrostowski znów nie widział co, bo w aucie było ciemno. Siedzący z tyłu wydał polecenie, by pędzić co sił i skręcić w najbliższą przecinkę leśną.
Pierwszym zamiarem W. Chrostowskiego było uchwycenie kierownicy fiata i doprowadzenie do czołowego zderzenia z samochodem nadjeżdżającym z przeciwka. Jednak powstrzymała go świadomość, że w wyniku takiego zderzenia ks. Jerzy miałby małe szanse na przeżycie. Nie był przypięty pasami, na rękach miał kajdanki, przez szyję na głowę miał założony kilkukrotnie złożony sznurek. Postanowił wyskoczyć z samochodu, uznał to za jedyny sposób uniknięcia śmierci. Rękoma odszukał klamkę i trzymał ją małym palcem. Wkrótce wyprzedzali fiata 126 p a po lewej stronie szosy stało dwóch mężczyzn naprawiających motocykl. Równocześnie nacisnął małym palcem zamek, pchnął barkiem drzwi i odbił się nogami. Drzwi otworzyły się, zwinął się w kłębek i potoczył się po szosie. Kajdanki na prawej ręce rozpięły się pod wpływem wstrząsu, na lewej pozostały zamknięte. Któryś z porywaczy starał się przytrzymać go za marynarkę, ale zdołał tylko wyrwać jej część. Po zatrzymaniu się w rowie szybko pozbierał się, wyskoczył na drogę i starał się zatrzymać nadjeżdżającego, wyprzedzanego przed chwilą fiata 126 p. Kierowca jednak nie zareagował na jego rozpaczliwe znaki.
Chrostowski podbiegł do dwóch mężczyzn stojących przy motocyklu. Powiedział im o napadzie i prosił, by pojechali za fiatem lub wrócili do Górska. Chciał sprawdzić, czy nie ma tam Jerzego. Ponieważ pojazd był zepsuty, mężczyźni skierowali go do najbliższego oświetlonego budynku, w którym mieścił się Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego(WOPR). Przybiegł do niego po kilku minutach, wbiegł na półpiętro. Tam powiedział kilku mężczyznom, co się stało.
Jego wygląd-poszarpana odzież, sznur na głowie, kajdanki-potwierdzał jego słowa. Mężczyźni sprowadzili go na dół do recepcji. W. Chrostowski zażądał połączenia z Kurią Metropolitalną w Warszawie. Ponieważ się to nie udało, poprosił o zawiadomienie milicji i pogotowia ratunkowego. Karetka pogotowia wkrótce pojawiła się i zabrała go. W. Chrostowski poprosił lekarza o zawiezienie do księdza. Lekarz wybrał kościół p.w. Najświętszej Marii Panny(NMP).
Krótko przed godz. 23.00 sanitariusze przyprowadzili W. Chrostowskiego do ks. proboszcza Józefa Nowakowskiego, któremu w sposób chaotyczny i nieskładny opowiedział o całym zdarzeniu. Ten wylegitymował go, kazał powtórzyć niektóre fragmenty. W. Chrostowski deklarował chęć pozostania na plebanii, ale ksiądz wyperswadował mu to i nakazał udanie się z sanitariuszami do placówki służby zdrowia.
Taki przebieg wydarzeń z wieczora 19 października wynika z zeznań W. Chrostowskiego i osób, które wtedy się z nim zetknęły.
Po odjeździe karetki ks. J. Nowakowski niezwłocznie zawiadomił MO, podkreślał udział w napadzie umundurowanego milicjanta. O godz. 23.25 udał się do Przysieka, by sprawdzić, czy ks. Jerzy nie został pozostawiony na skraju szosy lub w lesie. Kiedy tam dojechał, zastał tylko dwóch funkcjonariuszy MO zabezpieczających volkswagena golfa.
Około godz. 23.30 przywieziono W. Chrostowskiego do siedziby pogotowia ratunkowego, gdzie został otoczony opieką medyczną. Miał rozległe, ale powierzchowne obrażenia: otarcie skóry dłoni, boku, pęknięcie prawej rzepki kolanowej, wykręcenie prawej kostki, stłuczenie lewego kolana. Tam poddano go wstępnemu przesłuchaniu. Po dwóch godzinach od jego przywiezienia do siedziby pogotowia przybył prokurator w asyście milicjantów. W. Chrostowski został zabrany na przesłuchanie do siedziby Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych (WUSW) w Toruniu.
cdn.
Mirosław Pietrzyk
Fragment ebooka autorstwa dr. Mirosława Pietrzyka „
Jak naprawdę zginął?”