Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

HISTORIA PRAWDZIWA

piątek, 28 Kwiecień, 2023

Cała opowieść zaczyna się na południowo-wschodnich kresach Rzeczpospolitej, na zaczarowanym kawałku ziemi lubelskiej – Roztoczu – przepięknej krainie geograficznej, która łączy Wyżynę Lubelską z Podolem. Przebiega z północnego zachodu, od Kraśnika, na południowy wschód aż do\ Lwowa. Roztocze oddziela Wyżynę Lubelską i Wyżynę Wołyńską od Kotliny Sandomierskiej i Kotliny Naddniestrzańskiej.

 

Pośród przyrodniczych cudowności, w niemal bajkowym anturażu wystawiono siedziby najgłośniejszych, najważniejszych rodów szlacheckich. Kiedy przyszły czasy rozbiorów roztoczańska kraina znalazła się w granicach Austrii (Królestwo Galicji i Lodomerii) zaś w 1809 r. północną jego część włączono do Księstwa Warszawskiego, a następnie Królestwa Polskiego w ramach Cesarstwa Rosyjskiego.

Gdy wybuchło powstanie styczniowe, w niedostępnej kniei Roztocza urządziły swoje bazy oddziały powstańcze.

Car tego nie zapomniał – obłożył ludność restrykcjami, części z nich zabrał gospodarstwa, podzielił na nowo „łaskawie darując” długie, wąskie pasy nieużytków. Na jednym z nich gospodarzył szarpiąc się z ziemią Kazimierz Mazur. Nie poddawał się, był twardym, bo przecie to też polska ziemia i jeśli urzędnikom carskim wydawało się, że on -były powstaniec ją odrzuci, zostawi – to nie, nie on. Sam w dzieciństwie osierocony przez matkę, pozostawiony przez ojca uznał to za dopust boży, który w łaskawości Najwyższego nie będzie trwał wiecznie. Nie odpuścił nawet wtedy, gdy ciężka praca objawiła się kalectwem. W wieku 40 lat poznał Agnieszkę – wdowę po gospodarzu, którego przysypała ziemia w żwirowni i odtąd postanowili razem iść przez życie.

24 kwietnia 1912 roku przyszedł na świat – jak się później okazało ich jedyny syn Jan. Kazimierz – Janowi przekazał upór w dążeniu do celu, dumę i miłość do polskiej ziemi, która dawała chleb i wolność. W dni świąteczne i rzadkie chwile wytchnienia od pracy chodził Jan z ojcem na mogiły powstańcze; razem naprawiali krzyże, odnawiali święte dla pamięci narodowej kopczyki, słuchał opowieści o dzielnych, nieustraszonych bojownikach, którzy dla sprawy Polski gotowi byli w romantycznym zrywie oddać życie…

WOJNA

W drugiej połowie lat 30 stanęli już na nogi i dzięki pracy rodzinne gospodarstwo znacznie urosło, stało się solidnym fundamentem chłopskiej pomyślności. Wówczas Jan spotkał na swej drodze Mariannę, pokochał ją z wzajemnością i wkrótce wzięli ślub.

Gdy pierworodny syn miał kilka miesięcy wybuchła wojna, zaś Jan dostał kartę mobilizacyjną do artylerii konnej i wyruszył na wojnę z Niemcami. Po 17 września 1939 roku jego oddział okrążył nowy wróg – bolszewicy. Próbowali walczyć. Przesunęli się w okolice Zamościa, jednak rozkazy ze sztabu nie napływały, nie wiadomo było jak traktować to ruskie wejście. Tymczasem bolszewików przybywało i w tej sytuacji oficer dowodzący zgrupowaniem zdecydował o poddaniu.

Przez kilka miesięcy Marianna, wraz z nowo narodzonym Stasiem nie miała żadnych wieści o losie Jana, przetrwała je dzięki ofiarnej solidarności sąsiadów i rodziny, głęboko wierząc, że Bóg ich nie opuścił. Coś w tym było, ponieważ Rosjanie zwolnili szeregowych żołnierzy z niewoli.

W czasie okupacji Niemcy grabili Lasy Janowskie. Jan dostał nakaz zgłoszenia się do wsi Łążek Garncarski ze swoim zaprzęgiem i tam miejscowi musieli dać paszę dla koni przez dwa tygodnie. Za darmo wywoził sosny z lasu, które kolejką transportowane były do tartaków. Takich „dwutygodniówek” było kilkanaście?… Kilkadziesiąt?… Nawet, jeśli ktoś to zapisał, to tych dokumentów już nie ma.

Dziś, syn Jana – Kazimierz kiwa głową:

To była nie tylko niewolnicza praca, ale i dewastacja lasów, ordynarny rabunek! Czy dzisiaj przypadkiem te same siły, które wtedy organizowały „gospodarkę leśną” w Polsce i dziś nie chciałyby tu pogospodarzyć? Wyciągają łapy z zagranicy i krzyczą: brońmy polskich lasów? Mógłby to kto sprawdzić… Czy w ramach żądania reparacji Polska dzisiaj uwzględnia tą grabież?

NASTAŁ PRL

Wojna, przejście bolszewików i potem polityka nowej „ludowej władzy” utrudniająca nie tylko rozwój, ale sam byt gospodarstwa znów wpędziły Jana w kłopoty,. A tu Pan Bóg obdarzył jego małżeństwo aż sześcioma synami! Żeby trochę dorobić podjął nawet sezonową pracę w kopalni węgla.

Na Roztoczu pięknie, bajeczne lasy, strumienie, kipiąca przyroda, światło księżyca w nocy (bo elektryka jeszcze długo nie miała tu zawitać), malownicze polne drogi… Właśnie – polne drogi, a gdy któreś z dzieci zachorowało to najbliższy lekarz za kilkadziesiąt kilometrów po nich. Gdy spadł śnieg, gdy deszcz lał przez dwa dni jedynie intensywna pomoc boża mogła uratować….

Ludzie gadali, że na północy, na Pomorzu można tanio kupić gospodarkę, bo Niemców wygnali, że drogi tam dobre, wsie i miasta gęsto przy sobie, to i cywilizacja bliżej.

Wybrał Jan gospodarstwo we wsi Małki w powiecie brodnickim. Widział, że jest nieco zapuszczone, ale poprzedni właściciel mimo najlepszych chęci po prostu stracił siły i zdrowie, zaś strażników kontyngentów to nie obchodziło, dlatego je sprzedał.

Mazur był dobrej myśli. Przenieśli się tam zaraz po śmierci Stalina. Jednak szybko wyszło, że co prawda faktycznie bliżej i nieco wygodniej do cywilizacji, to wcale nie było lżej. Praca od wczesnego przedświtu do późnej nocy. Szybko nauczył się korzystać z dobrodziejstwa prądu elektrycznego, którego praktyczne zalety poznał w trakcie pracy w kopalni. Cale lata bez urlopu i odpoczynku. Dostawy obowiązkowe, podatki, dzieci w szkołach. Początkowo było biedniej niż na Roztoczu, a mimo to gospodarstwo Mazurów osiągnęło poziom wyższy niż sąsiednie.

Wieczorami okoliczni gospodarze schodzili się na pogaduchy. Dziwne to było towarzystwo, bo jeden sąsiad służył w Wehrmachcie jeszcze podczas I wojny, drugi zszedł świat z Wehrmachtem w czasie II wojny światowej i on Jan – żołnierz września 1939r. Taki polski los. Lubili się, wspierali, prowadzili częste rozmowy, nieraz zażarte dyskusje o polityce, historii, wojnach, dalekich krajach… Pozwalali przysłuchiwać się chłopakom, którzy z rozdziawionymi buziami chłonęli opowieści, poznawali świat, w wyobraźni przebiegali pola bitew…

Tutejsza władza ludowa nie lubiła Mazura od początku. Cóż, zapracował sobie na to, ponieważ gdzie tylko mógł, to ich ignorował, a chłopom mówił, że nie będzie się im wysługiwał, bo to bolszewiki, co ukradli Polskę. W PRL-owskie święta normalnie wychodził w pole, na żadne tzw. „wybory” nie chodził i jeszcze namawiał innych, aby nie brali udziału w tym całym cyrku.

Rzecz jasna władza nie zostawała obojętna na takie demonstracje! Utrudniali mu życie jak tylko się dało. Jan nie mógł kupić legalnie kawałka deski czy papy do naprawy budynków gospodarskich, bo na wszystko trzeba było mieć zezwolenie, przydział, kwity, o których oni decydowali. Czasem jacyś „smutni panowie” straszyli go różnymi zapowiedziami, a chćby, że synowie nie skończą szkoły. Tu lekko drżało serce chłopskie, ponieważ Mazurowi szczególnie zależało, żeby do nich chodzili, żeby je kończyli, żeby zdobywali wiedzę, która pozwoli na łatwiejsze życie, otworzy wiele drzwi. Wtedy zaciskał zęby i z ufnością modlił się do Boga, wierząc, że wesprze go w słusznej postawie, da siłę wytrwania… I wygląda na to, że Bóg go wysłuchiwał.

PAPIEŻ I ZWIĄZEK

   

Po tym jak papieżem wybrano Polaka Jan długo nie mógł uspokoić swojej radości. Chodził dumny, jakiś taki uroczysty i gdy w 1979 roku usłyszał, że Jan Paweł II przyjedzie do Polski wszyscy dobrze wiedzieli, iż nie usiedzi w domu. Całą rodzinę zabrał do Gniezna. Czuł, że wraz z polskim papieżem nadchodzi historyczny przełom.

Miał rację – wkrótce wybuchła Solidarność; ta pracownicza i ta rolnicza – w budowanie tej drugiej, na terenie Regionu Toruńskiego zaangażował się całkowicie. Był zwolennikiem bliskiego współdziałania obu bratnich związków, stąd wiele godzin spędził w brodnickim biurze Solidarności, z liderami – głównie przewodniczącym Podregionu Edwardem Semeniukiem – koordynując różne przedsięwzięcia. Był wszędzie, gdzie bodaj dotknięto sprawy chłopskiej; doradzał, odradzał, organizował tłumaczył. Brama jego gospodarstwa nigdy, o żadnej porze dnia i nocy się na zamykała – ludzie lgnęli do niego – nazywając go Dziadkiem Mazurem.

Był wśród swoich, gdy 12 listopada 1981 roku w budynku Cukrowni Toruńskich do strajków chłopskich przyłączyli się rolnicy z okolic Torunia. Trwali miesiąc, by ulec przemocy ZOMO po wprowadzeniu stanu wojennego. Potem często wspominał milicyjnego oficera, który wówczas wtargnął na czele zgrai do pomieszczenia gdzie byli strajkujący i wydał swoim bandytom rozkaz strącenia ze ściany orła z koroną. Jan do śmierci nie mógł zrozumieć tego barbarzyństwa. Toć orzeł był polski…

Po stanie wojennym Dziadek organizował pomoc uwięzionym, wspierał rodziny uwięzionych, chodził przez wiele lat na pielgrzymki z Torunia na Jasną Górę. Tam czuł się wolny i solidarny z innymi Pielgrzymami. Pewnego dnia zamówił u stolarza krzyże, które następnie wywiesił w pomieszczeniach szkoły podstawowej w Małkach. To bardzo zdenerwowało brodnicką bezpiekę i 12. kwietnia1983 zrobili nalot na jego gospodarstwo. Po godzinach demolowania domu i zabudowań znaleźli… kartkę z fotografią pomnika Ofiar Grudnia 1970′ z pozdrowieniami od przewodniczącego NSZZ «Solidarność.

W latach 1985 do 1989 nękany przez SB za niezależną działalność, za aktywność w Duszpasterstwie Rolników nie ugiął się ani razu. Nawet odwrotnie.

24 sierpnia 1986 wziął udział w uroczystościach dożynkowych zorganizowanych przez parafię w Pokrzydowie. Wystąpił z przemówieniem do licznie zebranych rolników, w którym ostro zaatakował władze PRL. Apelował do PZPR-owców o wyjście z tej partii. Kilkanaście dni później, w ramach akcji krypt. „Brzoza” z Janem Mazurem przeprowadzono „rozmowę profilaktyczną”, w trakcie której bez ogródek oświadczył SBekom, że nie odstąpi od swojej działalności. Odmówił złożenia podpisu na notatce z rozmowy sporządzonej przez „bezpiecznika”. Mało tego, ponieważ wbrew zakazom, podczas spotkania Duszpasterstwa Rolników, jakie odbyło się 9 listopada 1986 w Brodnicy zapoznał zebranych z okolicznościami rozmowy, którą z nim przeprowadzono. Ba! Poinstruował słuchaczy jak mają rozmawiać z SB w razie jakiegokolwiek wezwania bądź zatrzymania.

O wszystkim donosił bezpiece udający przyjaciela tajny współpracownik pseud. „Andrzej”.

Z godnością przeżył zatrzymania, rewizje. Z dokumentów wynika, że do śledzenia jego poczynań, przez cztery lata Służba Bezpieczeństwa delegowała kilkunastu etatowych pracowników, do tego spore grono tajnych współpracowników, donosicieli i innych bolszewickich kundli. I tak wiele razy im umykał spod obserwacji…

Najgorsi byli ci, którym stan wojenny przetrącił kręgosłup, którzy spotykając go na wiejskiej drodze szydzili – „I co ci dała ta twoja Solidarność? Nic, przez to aby bieda”.

Czasem coś odpowiedział, jednak pewnego dnia wstał jeszcze wcześniej niż zwykle i z potężnych bali zbił wielki krzyż, a potem wraz z synami zaniósł go na koniec swojego pola prawie przylegającego do głównej drogi i wkopał. Ludziom powiedział, że to symbol chłopskiej doli, ale i podziękowanie Bogu za opiekę, bo każdy z jego sześciu synów wyrósł na porządnego człowieka szanującego Boga, rodzinę i ojczyznę.

12 czerwca 1987 roku Jan Mazur wymknął się bezpiece i…. pojawił się na Zaspie w Gdańsku, gdzie podczas wizyty papieża był w grupie rolników niosących dary ołtarza (na fot z lewej).

Prześladowali go do końca. Komuna już trzeszczała w szwach a jeszcze 17. marca 1989 Jan Mazur został zarejestrowany pod nr 17280 przez Wydz. VI WUSW w Toruniu do Sprawy Operacyjnego Rozpracowania (SOR) krypt. „Gracz”, nr rej. 17142, prowadzonej od 15. lutego1989 do 4. października 1989. Sprawa dotyczyła nielegalnej działalności w NSZZ Solidarność Rolników Indywidualnych w woj. toruńskim.

Jan Mazur doczekał się upadku komuny. Z zapałem zabrał się za odbudowę rolniczego związku, ale w ludziach nie było już tego entuzjazmu, tej świeżości, część była ubabrana w PRL-owskim błotku, pojawiły się inne priorytety. Nawet zwykła solidarność między ludźmi już nie była taka, nie na tym miejscu, które zajęły interesy, wydajność, pieniądze, rzeczy. Dziadka coraz bardziej ogarniało wrażenie, że coś idzie nie tak, jak to sobie wymarzyli kiedyś.

Po pracowitym życiu zmarł 26 stycznia 1997 roku. Jego pogrzeb był niemal manifestacją chłopów ziemi brodnickiej.

Krzyż nadal stoi na skraju pola, tuż przy szosie i drodze do dawnego gospodarstwa Jana (dziś gospodarzą tam następcy). Kilka dni temu uroczyście odsłonięto posadowioną przy jego podstawie tablicę pamiątkową. Z tej okazji wygłaszający okolicznościowe przemówienie jeden z historycznych liderów NSZZ”S” RI Michał Grabianka w pewnym momencie nagle zmienił ton swojego wystąpienia i skłoniwszy głowę wzruszonym, przejmującym głosem powiedział:

– Drogi Janie… Dziadku. Pamiętam nasze rozmowy, plany, marzenia… Nie wszystko nam się udało. Przepraszam… Nie tak miały pójść niektóre sprawy… Przepraszam, że nie daliśmy rady…

txt & foto Piotr Grążawski

Niżej – z odsłonięcia tablicy pamiątkowej pod Krzyżem Jana Mazura (przemawia Michał Grabianka)

DVC 10.1 HDMI

\