Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

GDY NASI NIOEŚLI KRZYŻ…

piątek, 28 Kwiecień, 2023

O tamtym niezwykłym wieczorze właściwie nie rozmawialiśmy do dziś. Dlaczego?… Trudno powiedzieć. Może jeszcze nie potrafimy… Może to, co wówczas nas spotkało, co przeżyliśmy jest zbyt silne na zwykłe gadanie, a może po prostu – tak naprawdę nie wiemy co się wówczas stało, co wstrząsnęło naszymi duszami pozostawiając po sobie wspomnienie przejścia przez Coś, co jest nie do zdefiniowania, a czasem napełnia zachwycającym lękiem przed śmiałością myśli.

To było w sobotę, 17 września 2022 na Jasnej Górze, gdy kończył się pierwszy dzień 40. Pielgrzymki Ludzi Pracy, której organizatorem był nasz Toruńsko-Włocławski Region Solidarności. Całym składem Prezydium Zarządu Regionu – czyli w pięciu facetów – przyjechaliśmy dzień wcześniej aby ze spokojem załatwić wszystkie sprawy związane z przebiegiem wydarzenia. Ba, nie tylko! Bo oto może i nieco zarozumiale uznaliśmy, iż taka asysta złożona z naszych lichych i grzesznych postaci będzie miła Niebiosom, gdy z szacunkiem odprowadzimy z Torunia do jasnogórskiego klasztoru Obraz Matki Boskiej Pracowników (zwanego też „Matką Bożą Solidarności”) który przez ostatni rok wędrował (za naszą – związkowców – sprawą) po parafiach i kościołach Regionu, przynosząc sporo radości i ożywienia w naszych miastach, a zresztą także w wielu wsiach parafialnych Kujaw, Ziemi Dobrzyńskiej i Ziemi Chełmińskiej.

Od początku wykonanie tej wdzięcznej pracy szło nam całkiem dobrze. Przy udziale koordynatora pielgrzymek Regionu Częstochowskiego NSZZ”S” Jarosława Bernata obraz został z najwyższym pietyzmem przekazany do klasztoru – konkretnie do zamykanej ciężką kratą kaplicy św. Antoniego, tuż przy głównym wejściu do Jasnogórskiej Bazyliki, a my mogliśmy zająć się prozaicznymi sprawami organizacyjnymi… No tak przynajmniej nam się wówczas wydawało. Jednak wbrew naszej nieprzyzwoitej, leniwej nadziei, że nie trzeba będzie dźwigać ciężkiego obrazu, umieszczonego na jeszcze cięższej lektyce szybko wyszła konieczność parukrotnego jego wyniesienia i – rzecz jasna – wniesienia do kaplicy. Zda się, iż nawet św. Antoni ze swej pięknie rzeźbionej kaplicznej figury patrzył na nas bardziej litościwie…

W sobotę, wczesnym popołudniem dotarł na jasną Górę jeden z autokarów zwożących pielgrzymów z naszego Regionu. Nie trzeba było pytać kto przyjechał, bo tubalny jazgot na parkingu ogłaszał światu przyjazd szefa Solidarności toruńskich oświatowców, jednocześnie przewodniczącego Oddziału Toruń NSZZ”S” – Jurka Wiśniewskiego. Wraz dotarli kapelani: ks. Józef Nowakowski i ks. Rajmund Ponczek, a także członek Zarządu Regionu Dariusz Modrzewski, który niemal w biegu walnął swój bagaż do hotelowego pokoju i natychmiast zaoferował nam swoją pomoc, co przyjęliśmy z wdzięcznością i bez zbędnego miłosierdzia, gdyż niemal od razu został „zaprzęgnięty” do dyszla lektyki obrazu Matki Bożej Solidarności. Zbliżała się godzina przedwieczornej mszy na wałach i należało tam przenieść obraz, lecz przedtem „przemeblować” część otoczenia ołtarza, a czego by tam nie dotknąć, to „ważyło tony”.

Już w trakcie mszy świętej (ze znakomitym kazaniem naszego kapelana ks. Rajmunda Ponczka, gdzie przypomniał postać i idee błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki) w której uczestniczyło zaskakująco dużo ludzi na błoniach zaczął padać deszcz. Z początku dość niemrawo, tak jakby się zastanawiał, by po kilkunastu minutach przejść w lekki, wredny, nieustępliwy kapuśniaczek. Gdy po mszy odnieśliśmy obraz do gościnnego Świętego Antoniego wszyscy już byliśmy zmoknięci jak kury, głodni, zmęczeni, bezczelnie przekonani o spełnieniu w nadmiarze (w stosunku do przeciętnej) dobrych uczynków, skłonni do ucieczki z dalszej części uroczystości. Tymczasem czekał nas jeszcze udział w drodze krzyżowej na Jasnogórskich Wałach, z której jako przedstawiciele organizatora nie chcieliśmy, ba – nie mogliśmy zrezygnować. Doświadczeni znawcy tematu pouczali nas, że co najmniej te dwie stacje wypada przejść w roli prowadzących z krzyżem na plecach, zaś koordynator Jarek z tajemniczym uśmiechem dodał:

– Z ciężkim krzyżem na plecach.

– Świruje, chce nas postraszyć – skwitował wiadomość Sławek.

Krótko przed godziną 21. Zebraliśmy się w sześciu, pod ścianą Kaplicy Denhoffów, przy wejściu do Wieczernika, obok wodospadu z przelewającej się rynny i mrugającej, dogorywającej z sykiem żarówy zewnętrznej lampy. Ustaliliśmy, że bierzemy krzyż do pierwszej stacji, a potem niesiemy do drugiej, nooo… trzeciej i oddajemy: górnikom, hutnikom, Kaszubom, Góralom, Kołu Gospodyń Wiejskich… kto tam będzie chętny; tych przecież zawsze sporo. Bo czy to nie będzie po chrześcijańsku – dopuścić innych?

Po tym rozeszliśmy się na moment. Większość poczłapała do Bazyliki na Apel Jasnogórski, zaś ja ochotniczo zostałem na czatach, aby dorwać Jarka Bernata, ponieważ prawdę mówiąc było już trochę późno (pół godziny do rozpoczęcia drogi krzyżowej) a mnie niepokoił brak wiedzy skąd mamy ów krzyż zabrać.

Minął jakiś czas, a nasz koordynator wciąż nie nadchodził, wtedy przypomniało mi się, że wcześniej coś wspominał o leżących na zapleczu „koło Wieczernika” dwóch krzyżach „z których jeden możecie sobie wybrać”.

Nacisnąłem klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Wszedłem w półmrok (jednak z przewagą mroku) sali uważnie się rozglądając. Dopiero po przejściu całego pomieszczenia, pod przeciwległą ścianą zauważyłem oparte o nią dwa krzyże. Jeden był duży, a drugi… chyba jeszcze większy!

To nie mogą być te – pomyślałem i wyszedłem. Koledzy wraz z Bernatem już dochodzili do Wieczernika.

– Tam są tylko jakieś dwa duże krzyże raczej do wkopania, niż dźwigania w czasie drogi krzyżowej – rzuciłem w stronę Jarka.

– No! No właśnie, jeden możecie sobie wybrać – oświadczył nie przerywając marszu do miejsca skąd przed chwilą wróciłem. Przysiągł bym, że uśmiechał się szelmowsko…

Przez chwilę wpatrywaliśmy się jak urzeczeni w dwa wielkie krzyże. Janusz Dębczyński podszedł, opukał palcem trzon i spróbował choć unieść jeden z nich.

– Pełne drewno – stwierdził. – Ten drugi też?

– No a jak?! – odpalił koordynator. – Myśleliście, że ze sklejki? Jest co nieść ale przecież i tak po dwóch trzech stacjach przekażecie zmiennikom nie?

– Jo, nie ma co ględzić, idziemy – zarządził Tomek Jeziorek. – Bierzemy.

Tymczasem na Jasnogórskich Wałach, na wprost monumentu pierwszej stacji drogi krzyżowej skąd mieliśmy zacząć gęstniał tłum pielgrzymów. Blask lamp słabo przebijał panoszący się mrok wsparty oparami mżawki unoszącymi się nad stygnącą z dziennego słońca kamienną drogą.

Chłopaki dźwignęli krzyż podnosząc lekko nad poziom tłumu ale ten w swej masie go nie spostrzegł, tak, że nawet wejście na schody prowadzące do szczytu wałów było zapchane. Aby utorować drogę zacząłem wrzeszczeć:

Zróbcie przejście! Droga dla krzyża! Przepuśćcie!

Choć z trudem, to jednak poskutkowało. Chłopaki przedarli się po schodach, człapiąc na wierzchołek Jasnogórskich Wałów, jednak tylu było oczekujących pielgrzymów, iż przejście na wprost pierwszej stacji bez tratowania ludzi okazało się nie wykonalne. Wyprowadziłem zatem ten nasz „krzyżowy poczet” na oświetlone lampą miejsce; między pierwszą, a drugą stacją i tam postanowiliśmy poczekać na kapłana.

Spojrzałem na kolegów. Drewno musiało być ciężkie, a do tego śliskie od deszczu. Migotało błyskami odbitego blasku kilkudziesięciu świec dzierżonych przez ludzi stojących najbliżej. Tłum wciąż falował, ktoś próbował się przepychać, komuś dzwoniła wściekle komórka melodyjką dziadowskiego oberka, iluś tam już mówiło półgłosem „Ojcze nasz”… Jakiś facet w górniczym mundurze bez ceregieli uczepił się mojej kurtki i pokazując brodą kierunek zapytał:

– Po której stacji zmienią się przy krzyżu?

– Chyba przy drugiej, ale poczekaj, toć jeszcze nie zaczęli – mruknąłem.

Poszedłem do chłopaków

Jak tam? Ciężki? Musicie go donieść chociaż do drugiej stacji?

– Jo, nie ma sprawy, a gdzie jest ksiądz? – półgłosem zapytał Tomek Jeziorek.

 

W tym momencie coś głośno chrupnęło w powietrzu. Ewidentnie gdzieś daleko ktoś włączył wzmacniacz systemu nagłaśniającego i nagle na szczycie wałów wszystko zamilkło, stanęło, przestało się kręcić, przeciskać, ludzie zamarli w wyczekiwaniu. Po chwili, z ciemności, hen zza klasztornej wieży popłynął czysty, spokojny, mocny głos kapelana naszego Regionu księdza Rajmunda Ponczka.

Spojrzeliśmy po sobie; od niedawna pełni swoje obowiązki, jednak zdążyliśmy już go poznać z tej „kaznodziejskiej strony” i byliśmy pewni, że tu, przy jasnogórskim sanktuarium, wobec tysięcy pielgrzymów jego rozważania drogi krzyżowej nie będą jedynie do odsłuchania, lecz poruszą, skłonią do refleksji.

Już po pierwszych słowach naszego kapłana przekonaliśmy się jak skromne mieliśmy założenie…

Chłopaki ruszyli do drugiej stacji. Widać było, iż mokry krzyż ciąży na ich ramionach; pewnie zaraz go oddadzą zmiennikom… Nie. Stanęli. Jakby nie widzieli tych czających się wokół facetów, gotowych na pierwsze skinienie przejąć krzyż. Skupieni słuchali rozważań kapelana.

Przy trzeciej stacji podszedł do mnie ten sam co poprzednio facet w mundurze i zapytał szeptem – Oddadzą teraz?

Spojrzałem na moich kolegów. Dotąd nigdy ich takimi nie widziałem; poważni, jacyś tacy… uroczyści, niemal przytuleni do krzyża, który, krzepko trzymali na ramionach. Ba, widać było, że im dobrze z tym ciężarem.

 

Nie teraz – syknąłem do górnika. – Daj im nieść, to toruńska droga krzyżowa.

Facet bez słowa wycofał się w tłum z którym przeszliśmy cały Bastion św. Barbary z czterema stacjami i kierując się na północ, ku stacjom za murem Bastionu Morsztynów właściwie weszliśmy w ciemność. Światło lamp stojących niedaleko dziedzińca prawie nie przenikało zasłony mroku i drobnego deszczu, toteż zniknęły kontury i szczegóły, a wielka rzesza wiernych z pojedynczych ludzi przekształciła się w jedno. Kilka skwierczących płomieni największych świec, walcząc z deszczem-dusicielem migotało w mokrych licach kamieni i cegieł słabo odkrywając drogę przed niosącymi krzyż. Ci – niezrażeni, zamyśleni nieśli go stawiając kroki w rytm modlitwy intonowanej gdzieś poza wałami przez Jurka Wiśniewskiego i diakona prof. dr hab Waldemara Rozynkowskiego wspierających księdza Rajmunda – Zdrowaś-Mario -łaski – pełna – Pan – z Tobą…

Ani przez moment, przechodząc nawet przez najbardziej mroczne kawałki drogi nie traciliśmy z oczu choćby szczytu podświetlonej wieży jasnogórskiego klasztoru, a spoglądano na niego często; jak pewnie dawniej na morskie latarnie podczas rejsu w niepogodę. Jakieś wielkie, niemal fizyczne ciepło emanowało z tej wieży, do której przecież mieliśmy dojść po odbyciu, pokonaniu drogi krzyżowej – pamiątki męki Jezusa…

Ciemność drogi i światło celu… Ilustracja do najpiękniejszych słów biblijnego Psalmu 23 – Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

 

Patrzyłem z dumą i podziwem, na moich kolegów niosących krzyż po północnym wale. Zadziwiające – powinni być już zmęczeni, a tu ani śladu! Na twarzach wręcz nieprawdopodobny obraz skupienia, drobne krople deszczu – głośniejsze od przesuwającego się po bruku tysiąca ludzi – spływały po ich włosach, twarzach… Nie wycierali ich… A może to nie był tylko sam deszcz?… Może oni wcale nie nieśli tylko dwie skrzyżowane bele drewna, bo dla wielu z nas Polaków krzyż to nie jedynie prosta konstrukcja, a symbol, dziedzictwo wiary i kultury, od tysiąca lat część dnia powszedniego: cicha modlitwa mamy, cień pochylonego ojca, dobry dźwięk kościelnego dzwonu z rodzinnej doliny…

Potem, już po wyjściu z Jasnej Góry jeden z nich powiedział mi, że gdy wynieśli owe spojone drewniane bele z Wieczernika i pierwszy raz dźwignęli, a potem ułożyli je na ramionach od razu poczuli ich wagę. Nie, nie tam, że złamią się pod ciężarem! To nie wchodziło w rachubę, ale to że mokre bele gniotą barki, ograniczają szyję poczuli od razu. I tak szli do drugiej stacji dźwigając ciężar drewna krzyża, ale od drugiej stacji coś się stało, coś absolutnie niezrozumiałego, bo oto poczuli, że już nie niosą jakichś tam przymocowanych do siebie drewnianych kloców, a Krzyż, który nie zabierał, lecz… dawał siłę! Wprawiał w dotąd nie doznany stan bezpieczeństwa, pewności wyboru.

Ostatnia – piętnasta stacja drogi krzyżowej wypadła na północno-wschodnim Bastionie Świętej Trójcy, niemal przy jasno oświetlonym pomniku Jana Pawła II. Przestał padać deszcz. Tu doszła nas ostatnia modlitwa kapelana w tej celebrze. Gdy „Amen” marne echo przeniosło z głośników w ciemną czeluść za murami nastała zadziwiająca, wręcz uroczysta cisza. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Podszedłem do kolegów, chciałem być z nimi. Wciąż mocno trzymali krzyż. Mieli pogodne, zadowolone twarze, ani śladu znużenia, zmęczenia, niewygody.

Gdy minęła najsilniejsza po modlitewna refleksja, a do ludzi dotarło, że już koniec – zaczęto rozchodzić się; powoli, bezgłośnie, jakby z żalem, że to już. Na brukowanej drodze wzdłuż wschodniego wału, gdzie na balkonie przed ołtarzem przy mikrofonie wciąż stał ksiądz Ponczek w towarzystwie tych, którzy go tak dzielnie wspierali w poprowadzeniu drogi krzyżowej, czyli Jerzego Wiśniewskiego oraz diakona profesora Waldemara Rozynkowskiego słychać było tylko przytłumiony tupot setek par butów…

***

Czy w ten niezwykły wieczór 17 września 2022 roku, na Jasnogórskich Wałach wszyscy poczuliśmy bezpośrednią bliskość Boga?… Tego nie wiadomo, a jednak co najmniej niektórzy z pewnością dostąpili tej łaski. Co najmniej dla niektórych ta droga krzyżowa na wałach Jasnej Góry była niczym zdrój ożywiający po wielu, wielu latach byle jakiego wyznawania wiary…

txt&otoPiotrGrążawski

Podczas drogi krzyżowej 17 września 2022r., gdy trwała 40. Pielgrzymka Ludzi Pracy na Jasną Górę krzyż nieśli: przewodniczący Zarządu Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ ”Solidarność” Tomasz Jeziorek, wiceprzewodniczący ZR – Janusz Dębczyński, wiceprzewodniczący ZR – Mariusz Kawczyński, członek Prezydium ZR – Sławomir Szablewski, członek ZR – Dariusz Modrzewski, fotografował i opisał sekretarz ZR – Piotr Grążawski.