Komiks niewątpliwie należy do wpływowej sfery popkultury. Co prawda u nas jest jakby nieco mniej wpływowy i mniej „pop” niż np. na zachodzie, ale trudno nie zauważyć – mimo wszystko – sporych rzesz fanów cierpliwie uzupełniających swoje kolekcje.Jeszcze pod koniec lat 60 ubiegłego wieku wydawało się, że w tej dziedzinie uda nam się zbliżyć do Zachodu, ponieważ wówczas pokazało się w Polsce kilka dobrych serii zaprojektowanych przez sprawnych scenarzystów i przede wszystkim świetnych ilustratorów-rysowników. Historyjki obrazkowe zamieszczały nawet tygodniki („Świat Młodych”) i niektóre gazety codzienne (w naszym regionie zapomniany „Dziennik Wieczorny” z rysunkami Wróblewskiego), jednak to nie były czasy swobody, wolnego rynku, a planowa gospodarka socjalistyczna, więc efekt był koncesjonowany (o tym wolno, o tamtym nie wolno, a papieru brak).
Zresztą przyczyn ograniczonego rozwoju komiksu, tego, że nie stał się u nas zjawiskiem bardzo masowym było wiele, zaś ich analiza daleko przekracza dzisiejszy temat. Tu dodajmy jedynie, iż szybko wyszło, że w naszym kraju nie da się żyć z rysowania komiksów i stąd nawet tak kultowi artyści jak twórca „Hansa Klossa” Mieczysław Wiśniewski, czy „Kapitana Żbika” Bogusław Polch w końcu rzucili to jako główne zajęcie, na rzecz komercyjnej chałtury (plakaty, wystawy, banery, okładki itp.), natomiast inna część naszych najlepszych rysowników bardzo szybko wyemigrowała z Polski. Ci za granicą zrobili całkiem udane kariery (choćby Rosiński).Jedno zauważono. O ile na zachodzie po komiksy chętnie sięgają ludzie w różnym wieku, a jedynie z przewagą nastolatków, o tyle nad Wisłą – głównie nastolatki. To także w jakimś stopniu zepchnęło tę dziedzinę sztuki na dalszy plan, zwłaszcza, że wiele wypuszczanych „powiastek obrazkowych” pachniało nachalną propagandą, co w końcu wrażliwego artystę (i odbiorcę) musi zniechęcić.
KOMIKSOWA PRECHISTORIA SOLIDARNOŚCI
Gdy po zakończonym stanem wojennym „karnawale Solidarności” w 1982 roku niektórzy działacze naszego związku zastanawiali się w jaki sposób odbudować pokiereszowaną represjami organizację, jak opowiedzieć młodym skąd się wzięła; na spacerniaku… więzienia w Strzebielinku pojawił się pomysł!Według wspomnień – wystąpił z nim przewodniczący Krajowej Sekcji Weterynarii NZZ Solidarność Wojciech Starzyński, który do Strzebielinka trafił z więzienia w Białołęce, gdzie go osadzono w momencie ogłoszenia stanu wojennego.W zamyśle Starzyńskiego miała to być książeczka dla dzieci przypominająca od strony formalnej… „Przygody Koziołka Matołka”. Miała przybliżyć młodemu czytelnikowi historię niezależnego związku zawodowego, prosto opowiedzieć o skomplikowanych sprawach dorosłych.Zamiarami, pomysłem Starzyński podzielił się ze swoim współpracownikiem Andrzejem Witwickim. Ten od razu zapalił się do projektu i już obaj zaczęli poszukiwać rysownika. Starzyński zwrócił się do dobrze znanego autora programów satyrycznych w radiowej Trójce, aktora komediowego i konferansjera Jacka Federowicza, którego znał jeszcze z warszawskiego Liceum św. Augustyna. Wówczas mało kto wiedział o rysunkowych talentach Federowicza, ponieważ on sam też nie obnosił się z faktem, iż ukończył gdańską Akademię Sztuk Pięknych. Początkowo odniósł się do propozycji bez entuzjazmu, jednak po dłuższej dyskusji dał się przekonać sugerując przy tym zmianę koncepcji.We trzech przegadali sprawę i doszli do wniosku, iż trzeba stworzyć komiks, ale dla dorosłych. Skontaktowali się z historykiem wówczas dokumentującym działalność „NSZZ”Solidarność” Janem Markiem Owsińskim, z prośbą, by ten napisał scenariusz. W trakcie wspólnych narad uzgodniono, że fabuła powinna być zbudowana na autentycznych wypowiedziach ludzi uczestniczących w historycznych wydarzeniach.Jacek Federowicz, po latach tak wspominał Owsińskiego i tamten czas:„…Zbieranie śladów działalności związku było jego absolutną idee fixe. To się bardzo przydało przy komiksie. On po prostu wiedział skąd brać poszczególne zdania wypowiadane przez poszczególne postacie, przecież rzeczywiste.”Prace nad komiksem trwały kilka miesięcy. Rysownikbardzo ostrożnie podszedł do dzieła. Po prostu bał się, że mu nie wyjdzie. Zobowiązał Owsińskiego do dostarczania mu scenariusza w odcinkach i robił … jeden paseczek komiksu dziennie. Za to niektóre jego rysunki to prawdziwe dzieła sztuki! Ponieważ zdawano sobie sprawę z ograniczeń i trudności w dostępie do papieru, materiałów poligraficznych, farby itd., ustalono, że dzieło nie powinno mieć więcej, niż 16 stron. To trochę przygnębiło i autora scenariusza i Federowicza, ponieważ wcale nie tak łatwo sensownie streścić 1,5 roku działalności związku, gdzie tyle się wydarzyło!Komiks wydrukowano w prywatnej drukarni Alicji i Franciszka Postawków w podwarszawskim Konstancinie w nakładzie 1500-2000 sztuk (rozbieżność wynika z tego, ze część egzemplarzy była „na próbę”) , a złożono w introligatorni Witwickiego. Nazwisk autorów – oczywiście – nie ujawniono, zaś jako wydawcę podano tajemniczy Zespół „4R”.Dość ciekawa historia dotyczy logo związku na okładce wydawnictwa. Pierwotnie planowano aby wszystkie egzemplarze miały je w kolorze (czerwonym – rzecz jasna) ale wg. ówczesnej techniki drukarskiej aby do tego doprowadzić należało karty jeszcze raz „przepuścić” przez maszynę co wydłużyło by czas, a ryzyko wpadki w łapy bezpieki i tak było duże. Mając to na względzie szybko zrezygnowano z tego pomysłu, chociaż ok. 30 egzemplarzy wyszło dwukolorowych (otrzymali je m.in. papież, Lech Wałęsa, siedmiu więźniów politycznych z Rakowieckiej) i dziś są białymi krukami.Akcja rozpoczyna się 7 sierpnia 1980 roku, gdy zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz doprowadziło do strajku w Stoczni Gdańskiej, a kończy o północy 13 grudnia 1981, gdy nagle zamilkły telefony i teleksy. Wprowadzono stan wojenny.W ostatnim kadrze umieszczono cytat z proroczej (jak się okazało) wypowiedzi Stefana kardynała Wyszyńskiego ze stycznia 1981 roku:
„Zachowajmy nadzieję, bo proces rozszerzania wolności narodu i budzenia się świadomości sumienia narodowego już się rozpoczął. Jest ziarnem rzuconym w glebę, które wyda owoc stokrotny”.Redaktor