Praca reporterska dla NSZZ „Solidarność” przynosi z sobą różne, nieraz bardzo zaskakujące momenty. Czasem miesiącami nie dzieje się nic nadzwyczajnego, by nagle znaleźć się w samym centrum życia społeczno-politycznego naszego kraju. Czasem był to przypadek, a czasem okoliczność, której „trzeba było pomóc” (czyli zaczaić się z aparatem w ręku aby zrobić dobre zdjęcie, wyłapać nietypową sytuację).
Gdy w katastrofie zginął Pan Prezydent Lech Kaczyński, przeglądałem zdjęcia, które jako redaktor naszego Toruńskiego Informatora Solidarności wykonałem Prezydentowi podczas różnych okazji, czy przedsięwzięć organizowanych przez związek (np. Zjazd Krajowy), lub przez Kancelarię Pana Prezydenta (np. uroczyste wręczanie odznaczeń) i wyszła z tego malutka kolekcja, „okraszona” paroma zwykłymi wspomnieniami. Przytoczę je zamiast uroczystego artykułu „na cześć”.
Lech Kaczyński był niesłychanie wdzięczną postacią do fotografowania, gdyż jego naturalność, niechęć do pozerstwa niemal przez cały czas gwarantowała dynamikę oraz co najmniej „autentyzm podmiotu” zdjęcia. Był niesłychanie odporny na światło lamp błyskowych. Po raz pierwszy zauważyłem to w hali gdańskiej Oliwi, gdy NSZZ ”Solidarność” obchodziła swoje XXV-lecie. Przyszły prezydent, wówczas zaledwie jeden z kandydatów, o wcale nie najwyższych notowaniach, pojawił się tam wraz z bratem Jarosławem i obaj wzbudzili nieprawdopodobny entuzjazm sali. W jednej chwili szczelnie otoczyły ich tłumy fotoreporterów, bez pardonu ostrzeliwując po oczach dziesiątkami błyskawic fleszów. Nie mogąc się dopchać, stałem wówczas za plecami pary, wyglądającej na asystentów Kaczyńskich i czekając na swój moment ze zdumieniem obserwowałem kanonadę świateł. W pewnym momencie kobieta przede mną nie wytrzymała i zwróciła się do swojego kolegi – „Przerwij to, toż oni oślepną zupełnie, a Leszek ma przemawiać niedługo.”Facet tylko machnął ręką – „Spokojnie! Dadzą radę i tak nie będą niczego czytać, bo jeden i drugi zawsze mówi z głowy.”
Pana Prezydenta chyba niewiele drażniły tłumy kamerzystów i fotografów, „polujące” na każdy jego ruch, przy każdej oficjalnej wizycie. Nie żeby ich lekceważył, a w tym sensie, że wycelowane w niego obiektywy w niczym go nie zmieniały; nie robił min, nie układał rąk itd. Nie podlizywał się nikomu, jak to czasem robią inni politycy, którzy wchodząc na salę zgromadzenia, celebrują sam moment wejścia, przy okazji niemal flirtując z dziennikarzami, czy fotoreporterami (zwykła kuchnia pijarowa polityka). Lech Kaczyński po prostu wchodził bez mizdrzenia i szedł prosto do wyznaczonego miejsca. Choć… podczas zjazdu „Solidarności” w Wadowicach zrobił fotoreporterom numer, bo gdy już obstawiliśmy miejsca przy linach ograniczających główne przejście, to w drzwiach zamiast niego pojawił się minister Łopiński. W tym momencie poczułem pociągnięcie za rękaw i usłyszałem tajemniczy głos miejscowego woźnego – „Nie stójta tu z tymi pstrykawkami, bo prezydent nie będzie tędy szedł. Przyjdzie od zaplecza, bo chyba poszedł się wysikać”. Ryknęliśmy śmiechem ale Kaczyński rzeczywiście wszedł od zaplecza, nie wiadomo czy z porady organizatora, ochrony, czy rację miał woźny.Przy fotografowaniu Lecha Kaczyńskiego zazwyczaj w prawej ręce miałem jakiś aparat, a w lewej lekką kamerę. Niestety, trzeba uczciwie stwierdzić, że nie sprzyjało to ani jakości zdjęć ani filmu. Jednak nie było rady, bo zdjęcia potrzebowałem do biuletynu, natomiast film na stronę www Regionu.
W Legnicy, gdy kolumna aut Pana Prezydenta wjechała na podjazd hotelu Qubus miałem bardzo dobre miejsce przy samych drzwiach. Nie odrywając oczu od wizjera kamery, wolną ręką próbowałem wyciągnąć aparat z kieszeni portek, ten jednak zaplątał się w jakieś podszewki, czy coś podobnego, zatem zły, że mi ucieknie okazja – szarpnąłem mocniej i gwałtownym ruchem podniosłem do góry, o gdzieś na dwa metry od Prezydenta. Efekt był taki, że zamiast foty Lecha Kaczyńskiego miałem przed nosem potężnego funkcjonariusza BOR, który trzymał w swojej wielkiej łapie i Canona i kamerę, a nadto pewnie się zastanawiał czy czasem nie powinien mnie zastrzelić… Chwilę później, na sali zrobiłem Panu Prezydentowi parę fajnych ujęć, ale przez cały czas czułem na sobie ponury wzrok BORowika.
Pan Prezydent w relacjach z dziennikarzami, fotoreporterami był niesłychanie cierpliwy i życzliwy, choć nie wynikało to z jakiegoś specjalnego stosunku, czy „wizerunkowego wyrachowania”, On po prostu taki był dla wszystkich.
Piotr Grążawski
Zdjęcie przy tytule ze Zjazdu KZD NSZZ”S” w Wasilkowie – ktoś zapytał Prezydenta czy zabiegał o poparcie L. Wałęsy…
To zdjęcie niżej zrobiłem w Gdańsku w Oliwie, w 2005 roku.