Rok 1983 był w PRL-u jednym z bardziej ponurych. Wciąż trwał stan wojenny, sklepowe półki świeciły pustkami, po ulicach snuły się wojskowe patrole, wciąż spadał nie tylko dochód narodowy, lecz również nastroje społeczne, które ubabrane, umęczone szarością rzeczywistości szorowały w okolicach zbiorowej depresji. Nawet podziemna Solidarność choć wciąż jeszcze odważnie podejmująca rozmaite działania, to jednak obita, poszarpana, osłabiona aresztowaniami, zdawała sobie sprawę, że nie są one już tak spektakularne. Wszędzie widać było skutki apatii ogarniającej wielkie rzesze społeczności.
Ten paskudny 1983
Właściwie każdy nowy miesiąc dostarczał zwykłym zjadaczom chleba dowodów na beznadzieję, niecelowość oporu.
W styczniu rozpoczął się proces twórców Radia Solidarność, a już w lutym Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego skazał Romaszewskiego na cztery i pół roku, a jego żonę na trzy lata pozbawienia wolności. Pozostałym oskarżonym wymierzono kary od 7 miesięcy do 2,5 roku więzienia.
Zaraz na początku marca, w Grudziądzu rozpoczął się proces Anny Walentynowicz oskarżonej o prowadzenie nielegalnej działalności związkowej zakończony „raz dwa” wyrokiem 18 miesięcy więzienia w zawieszeniu, co zresztą wcale nie ostudziło wojowniczego usposobienia podsądnej, ponieważ jeszcze w tym samym roku (4 grudnia) przyłapano ją na próbie wmurowania tablicy upamiętniającej górników z kopalni „Wujek” i oczywiście od razu trafiła do paki. Nie ona jedna, ponieważ za kontynuowanie działalności związkowej siedziało wówczas 215 ludzi. Zresztą od 13 grudnia 1981 do 31 marca 1983 oskarżono z powodu naruszenia „praw stanu wojennego” ponad 3 tysiące Polaków!
Bezpieka właziła wszędzie, bezceremonialnie, bezwzględnie i bezkarnie, co potem między innymi doprowadziło do zamordowania księdza Popiełuszki, lecz tymczasem milicja zakatowała na komisariacie 19-letniego Grzegorza Przemyka. Propaganda od razu próbowała zdjąć odium zbrodni z posłusznych funkcjonariuszy i zrzucić na… lekarzy. Protesty stłumiono, podobnie jak te wywołane zawieszeniem Związku Artystów Plastyków, czy spacyfikowaniem niezależnych obchodów powstania w getcie warszawskim.
Jakąś nadzieją na zmianę witano zapowiedź junty, że dogadali z Watykanem kolejną pielgrzymkę papieża do Polski, choć nie wszyscy traktowali ją jako jednoznacznie dobrą. „Przecież to świadczy” – dowodzili – „że generały są mocni, wyzwoleni ze strachu przed tłumami, oraz wpływem nauk papieża, który przyjedzie i … odjedzie, w przeciwieństwie do nas.”…
Coś w tym było.
Radio Wolna Europa – muzyka wolnego świata
I wówczas, w tej gęstej atmosferze beznadziei, gdy wielu myślało, że świat zapomniał o nas, o stanie wojennym, pewnego dnia w wieczornej audycji muzycznej zagłuszanego Radia Wolna Europa „Muzyka wolnego świata” spiker aksamitnym głosem zapowiedział prezentację nowej – trzeciej płyty duetu Jon Anderson & Vangelis pt. „Private Collection”. Jednego i drugiego prawie wszyscy wielbiciele rocka znali doskonale: Andersona czarującego niezwykłym, wysokim, charakterystycznym głosem choćby z występów w ze znakomitej brytyjskiej formacji rockowej YES, natomiast Vangelisa szufladkowano do twórców muzyki elektronicznej – rocka symfonicznego, wówczas odnoszącego istne triumfy, zwłaszcza po tym, gdy świat usłyszał jego muzykę do filmu „Rydwany ognia”.
Po dwóch udanych płytach, które na Zachodzie sprzedały się bardzo dobrze, osiągając sporą popularność i znakomite recenzje (w Polsce właściwie wiedzieli o nich jedynie zapaleńcy – słuchacze zagranicznych rozgłośni), trzecia mogła być wydarzeniem.
Nagle uwagę Polaków przebiło coś innego, niż ta spekulacja, bo oto spiker poinformował, iż szczególną uwagę moglibyśmy poświęcić czwartemu utworowi na płycie, noszącemu tytuł… Polonaise (Polonez), a potem dodał, że Anderson i Vangelis skomponowali go pod wpływem swoistego wstrząsu, jaki wywołały u nich wiadomości z Polski.
Dla fanów zachodniej sceny rockowej to było coś niemal nierzeczywistego – wielki duet zainspirowany Polską!
Potem z radia popłynęły – początkowo – delikatne „balladowe dźwięki”, lecz tonacja szła wysoko, idealnie pod nastrojowo kołyszący głos Jona Andersona otoczony wyczarowanymi przez elektronikę chórami. To wszystko pochłaniało, przyciągało, aż nagle po jednej z niebotycznych dla przeciętnego głosu „górek” niemal wdarły się pełne energetycznych emocji, znane chyba każdemu Polakowi charakterystyczne tony… Poloneza Heroicznego As-dur op. 53 Fryderyka Chopina!!
Lecz to wcale nie był przedwczesny finał. Obaj; Anderson głosem, Vangelis tworzoną przez siebie absolutnie zsynchronizowaną filigranowymi tonami muzyką, opływającą najpierw jako tło, potem stopniowo współbrzmiącą, wespół budującą -delikatnie, choć ciągle podbijającą nastrój snuli dalej. Finał to już jeden wielki gejzer muzyki i emocji. Takie zjawiska mogą wykrzesać tylko wielkie talenty…
Ci którzy wówczas (w 1983 r) znali angielski mogli od razu oprócz muzyki delektować się nie tylko muzyką, lecz również poetyckim, pełnym religijnych odniesień, aluzji, zwrotów ubranych w typowe słownictwo z pieśni sakralnych – tekstem.
„Jeśli zabierzesz mi poczucie wolności,
Jeśli zabierzesz mi drogę do domu,
Nie wygrasz mnie nigdy,
To ci mówię na pewno,
Bo jest siła w zwykłym człowieku,
Bo zwykłymi jesteśmy my,
Młody i stary, mędrzec i prostak,
Każdy jest świętością poprzez siłę miłości,
Więc gdy przyjdzie słowo, będę czekał,
Jak gołąbek pokoju błyszczący dla wolności,
Niektórzy czekali jakby życie całe, niektórzy by teraz zaistnieć,
Gdy będziemy już wolni, wybierzemy drogę,
Którą podąży nasze serce,
Usłyszcie i dajcie im tą szansę dzisiaj
A wszyscy zagubieni odnajdą swoją drogę,
Będę się o to modlił,
Nie na daremno nasze serca będą nie ugięte,
Tak długo jak jesteśmy otwarci,
Nasze serca sprawią że będziemy wolni,
Wolni dla ziemi, Wolni dla milionów,
Zastąpicie mnie, bez agresji którą zostawimy za sobą,
W chwale wszystko zmieni się w prawdę,
Jutro nowy poranek,
Jutro nowy dzień,
W naszych dzieciach jest to poczucie wolności,
Niech używają go mądrze.
Najlepsza płyta
Nawet pomijając emocjonalne uczucia związane z faktem dedykowania Polakom – przez obu muzyków poruszonych naszym losem – cząstki płyty, to z największą przyjemnością należy skonstatować, iż jest ona zwyczajnie najlepsza z rewelacyjnego czwórpłytowego wspólnego dorobku Andersona i Vangelisa (potem pokłócili się o program czwartej płyty „Page of Life”).
To ona zawiera najlepsze liryczne utwory, ma najbardziej wyraźną stylistykę, a wysterowanie elektronicznych brzmień jest ponadczasowe. Tu utwory mają bardzo „soczyste”, pełne nastroje, czasem porywającej wzniosłości, nieraz wręcz słodkiej linii, ale jest i mrok….
Zresztą mniejsza o to, ponieważ ukazanie się wówczas tamtej płyty, zawierających TAKĄ dedykację światowej sławy artystów stało się dla wielu Polaków sygnałem, że świat wciąż patrzy na nas, że nie jesteśmy sami z WRONą co ma „dziób w wężyk szamerowany”…
Piotr Grążawski
Fot najwyżej Vangelis (z lewej) i Jon Anderson, niżej – Jon Anderson, niżej – Vangelis
Tu jest linku do najlepszej wersji Poloneza (i całej płyty) – https://www.youtube.com/watch?v=cD1Kw4q5nSE&list=PL6Psjl56DG9bZhkaBNK_EOE0-xb4ya6bQ&index=4