Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

GŁOŚNE ŻYCIE „CICHEGO”

środa, 1 Marzec, 2023

Na wielkiej połaci pogranicza historycznego Pomorza i Mazur, w krainie jezior i odwiecznych lasów,  między Brodnicą- Lubawą, a Działdowem do dziś pozostała po nim legenda leśnego zagończyka chroniącego mieszkańców przed bolszewikami; tymi ruskimi i tymi co gadali po polsku, faceta ogarniętego ponad wszystko – nawet nad życie – ideą wolności.

Właściwie nic, żadne znaki nie zapowiadały, że właśnie on zapisze się w lokalnej historii jako najgroźniejszy żołnierz powojennego podziemia. Młody Marcjan dorastał i pracował w podbrodnickim gospodarstwie swojego ojca, a potem (od połowy 1938r) wraz z rodziną przeniósł się do Marzęcic (k. Nowego Miasta Lubawskiego). Tam zastała ich wojna. Hitlerowcy wysiedlili Sarnowskich z ich gospodarstwa, zaś 14 letni Marcjan dostał nakaz pracy najpierw w niewielkim okolicznym majątku rolnym Franciszka Jastrzębskiego, a gdy tego okupant usunął z własności na rzecz Niemca, niejakiego Pipusa, to nakazano mu pracę u tegoż.

Latem 1943 r  Niemcy skierowali chłopaka do Nowego Miasta Lubawskiego, aby służył pomocą przy zbiórce używanego obuwia na rzecz armii niemieckiej. Nie wdając się w szczegóły ujawnijmy, że Sarnowskiego przyłapano, gdy próbował odłożyć dla siebie parę butów (podczas selekcji odrzucił je na dach pobliskiej szopki, co zauważono). Konsekwencje były takie, iż okupacyjny sąd skazał go na rok karnego obozu dla młodocianych w Lubawie. Ponieważ za „przestępstwo” odpowiadał z wolnej stopy, a Sarnowski ani myślał stawić się w oznaczonym czasie w obozie dla odbycia kary, władze miały kłopot z egzekucją wyroku. Prawdopodobnie już wtedy Marcjan myślał o ucieczce do partyzantów, ale nie zdążył, bo schwytali go żandarmi, po czym odstawili do Lubawy.

Z obozu wyszedł dopiero 9 stycznia 1945 roku. Wkrótce był świadkiem wkroczenia na kresy Pomorza Nadwiślańskiego oddziałów Armii Czerwonej, a było się czemu przyglądać!

O ile formacje frontowe początkowo witano z umiarkowaną nadzieją, nawet z usilną wyrozumiałością traktując rozmaite incydenty, o tyle działalność wojsk zaplecza i NKWD w ciągu kilku dni wywołała przerażenie i wściekłość. Masowe aresztowania, bestialskie gwałty, rozboje pijanych wyzwolicieli na miejscowej ludności ziemi lubawskiej, działdowskiej i brodnickiej; bezkarność funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa zmusiły ludzi do myśli o samoobronie. Wydawało się, iż na dawne struktury Armii Krajowej działającej tu w niemiecką okupację  nie ma co liczyć, bo ta została rozwiązana (19 stycznia 1945), a ponadto NKWD, radziecki wywiad wojskowy wraz z komunistyczną bezpieką rozbiły jej nieformalne struktury aresztując większość dowódców. Wśród nielicznych ocalałych z pogromu byli komendant Paweł Nowakowski „Leśnik” oraz jeden z jego dowódców plutonów Stanisław Balla, który wstąpił do… milicji. Pomysł był prosty – lepiej my zorganizujmy milicję z naszych ludzi zanim oni (nowa władza) nam ją zorganizują ze swoich.

Tymczasem Sarnowskiego Rosjanie zmusili do pracy w młynie wodnym Bielice, skąd po kilku tygodniach uciekł. Przez jakiś czas znalazł zatrudnienie w Nowym Mieście Lubawskim jako pomocnik murarza ale już jesienią 1945 roku, wraz z kolegą Alfonsem Grzegowskim pojechał do Gdyni, gdzie wstąpił do… podoficerskiej szkoły milicji.

Najprawdopodobniej był to krok bardzo przemyślany. Poprzedził go znamienny incydent. Oto 16 czerwca 1945 roku, w Mroczenku, podpity żołnierz radziecki ot tak „wygarnął z pepeszy” do kolegi obu chłopaków – Alfonsa Jankowskiego, zabijając go na miejscu. Nikt z nowej władzy nawet nie próbował wszczęcia jakiegoś dochodzenia, zatrzymania sprawcy, nie mówiąc o oskarżeniu, sądzie czy tym podobnym. Bezkarność oprawcy wstrząsnęła Marcjanem i może była impulsem do niekoniecznie najlepszych działań. W każdym razie Sarnowski przepustki wykorzystywał na „kompletowanie” podbieranego ze szkoły wyposażenia wojskowego (podobnie jak Grzegowski). Wreszcie w marcu 1946 roku, wraz z kolegą Alfonsem zdecydowali, że zamiast wracać do Gdyni pójdą „do lasu”.

Nie ma tu miejsca, żeby opisać wszystkie okoliczności, w jakich udało im się dotrzeć do słynnego oddziału Stanisława Balli „Sowy” (działając ego w ramach struktur Batalionu „Znicz” Ruchu Oporu Armii Krajowej, dowodzonego przez przez kpt. Pawła Nowakowskiego „Leśnika”, „Łysego), dość jednak powiedzieć, że trafili tam taszcząc ze sobą jednego sprawnego mauzera i sfatygowanego pancerfausta.

Po trzech dniach nadano im pseudonimy; Grzegowski został „Czerwonką” (od gorączki wywołanej przeziębieniem miał czerwoną twarz), natomiast Sarnowski „Cichym” (od tego, że przez pierwsze dni prawie się nie odzywał). Tydzień później, przed majorem Pawłem Nowakowskim złożyli uroczystą przysięgę i ruszyli do akcji patrolowej na szosie Brodnica- Nowe Miasto.

Przyjęcie „Cichego” do oddziału okazało się być trafionym przedsięwzięciem. Zorganizowany, zdyscyplinowany, szaleńczo odważny z każdego zadania wywiązywał się wzorowo. Jego silna wola i opanowanie chyba najbardziej przysłużyły się oddziałowi 30 czerwca 1946r, podczas bitwy z formacjami UB pod Zieluniem, gdzie jako celowniczy karabinu maszynowego MG42 trzymał w szachu tyralierę wojsk KBW oraz UB, przez co inni partyzanci mogli zaatakować pancerfaustami pozbawione osłony czołgi, z czego jeden zniszczyli, a pozostałe dwa uszkodzili.

Pomimo pasma militarnych sukcesów Stanisław Balla po konsultacjach z dowódcą okręgu postanowił zredukować nadmiernie rozrośnięte plutony (do oddziału cały czas napływali ochotnicy). W pierwszej kolejności postanowił przenieść do rezerwy najmłodszych, mających najwięcej szans na uniknięcie kłopotów z UB, najłatwiej mogących rozpocząć nowe życie. Około 15 lipca wezwał do siebie 20 letniego Marcjana, wręczył mu fałszywy dowód osobisty, pieniądze, rewolwer, oraz przydział na kwaterę we Wrocławiu, po czym uściskał serdecznie i nakazał opuścić oddział.

Jednak Sarnowski miał zbyt rogatą duszę, żeby wykonać taki rozkaz. Razem z Alfonsem Grzegowskim „Czerwonką” (też zwolnionym do rezerwy) przeszedł na teren powiatu brodnickiego, gdzie wkrótce utworzył własny oddział. Tym początkowo zdenerwował Stanisława Ballę „Sowę”, który zwyczajnie martwił się o młodego, zadziornego bojownika, przewidując, iż jego bezkompromisowość, jaką ujawnił podczas funkcjonowania w oddziale może być źródłem zaostrzenia walk z komunistami. Jednak już po pierwszych akcjach nowego oddziału „Cichego” (m.in. egzekucja na konfidencie, rekwizycje w instytucjach państwowych, działania zastraszające aktywistów PPR) „Sowa” uznał fakt istnienia oddziału „Cichego”, po czym uzgodnili rejony działania.

Nie na wiele się to zdało, bo „Cichego” rozsadzała energia i przeprowadzał akcję za akcją. Mimo, że formacja istniała ledwo miesiąc ich sława rosła błyskawicznie. Atakowali głównie patrole NKWD oraz UB, rozbroili komendę MO w Zbicznie, ostrzelali w Brzoziu, roznieśli duży posterunek w Świedziebni, zniszczyli kartoteki obowiązkowych dostaw rolnych z kilku gmin, sprali rózgami tyłki kilku gorliwych PPRowców, na szosie brodnickiej kilkakrotnie ostrzelali rosyjskie konwoje NKWD… W popularnym odbiorze reprezentowali nurt narodowy, tymczasem formalnie podlegali dowództwu Ruchu Oporu Armii Krajowej majorowi Nowakowskiemu. Najgłośniejszą operację przeprowadzili 1 września 1946 roku. Już dzień wcześniej patrole Marcjana Sarnowskiego „Cichego” w celach wywiadowczych przeniknęły do Iławy. Rozpoznaniem przygotowały teren do ataku. Ten nastąpił rano. Ludzie „Cichego” błyskawicznie opanowali cały dworzec kolejowy. Po gwałtownej wymianie ognia rozbroili funkcjonariuszy SOK, żołnierzy KBW, oraz pięciu oficerów wojska. Niestety dziś trudno jest ustalić liczbę ofiar strzelaniny. Wiadomo jedynie, że ich liczba jest różna w różnych raportach; od trzech do kilkunastu, przy jednym rannym partyzancie (tu jest zgoda). W każdym razie szturm na iławski węzeł kolejowy (w tym dworzec) postawił na nogi całą UB-ecję; od Brodnicy do Olsztyna. Uruchomiono dodatkowe środki dla konfidentów, aresztowano członków rodzin zidentyfikowanych partyzantów „Cichego”, ściągnięto dodatkowe oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (kilka kompanii zakwaterowano w Brodnicy, Działdowie, Lubawie, Nowym Mieście), które obstawiły główne drogi regionu.

Zmasowana akcja represyjna powoli zaczynała przynosić skutki. W wyniku donosu – pierwszego żołnierza „Cichego” aresztowano w dniu 6 listopada 1946 roku, po czym w obawie odbicia natychmiast przewieziono do więzienia w Grudziądzu. Półtora miesiąca później odbyła się rozprawa sądowa i na Jana Rudzińskiego „Szczygła” zapadł wyrok – kara śmierci. Dziesięć dni później wyrok uprawomocniono, po czym błyskawicznie wykonano.

Akurat gdy dowódca plutonu egzekucyjnego- bolszewik Konstanty Olszewski strzałem w głowę dobijał „Szczygła”, konfidenci bezpieki namierzyli innego żołnierza oddziału – Jadanowskiego. Mimo beznadziejnej sytuacji nie chciał się poddać, walczył do końca, do ostatniego naboju. Potem rozszarpali go seriami z pepesz…  Wieczorem, podczas zabawy noworocznej zadenuncjowano kolejnego partyzanta – Franciszka Wojtasika „Tyczkę” (zabrany na UB w Nowym Mieście został bestialsko skatowany; m.in. w obecności jego siostry Agnieszki palono mu rozgrzanym żelazem dłonie).

Tego samego dnia 7 stycznia 1947 roku szczęście opuściło też Marcjana Sarnowskiego. Wydany przez donosiciela bezpieki, osaczony w zabudowaniach gospodarczych nie poddał się. Zastrzelono go podczas próby ucieczki z zasadzki. Porozrywane od pocisków ciało (strzelano do niego nawet po śmierci) szybko wrzucono na ciężarówkę, przewieziono na nowomiejski cmentarz, po czym, bez trumny, w ustronnym, miejscu zepchnięto do bezimiennego dołu (razem z ciałem Jadanowskiego). Nikt, nigdy miał ich znaleźć.

Tyle, że ale wywiadowcy Stanisława Balli szybko ustalili miejsce bezimiennego „pochówku” i w nocy 30 kwietnia 1947 roku dokonali ekshumacji. Włożyli ciało partyzanta do trumny i pochowali w nowym grobie, ustawiając na nim metalowy krzyż.

 

Żołnierzy „Cichego” tropiono do końca lat 50, a praktycznie przez niemal cały okres PRL prześladowano. Kilku skazano na śmierć w pokazowych procesach. Po Marcjanie Sarnowskim został grób i…  legenda, do dziś opowiadana nad jeziorami.

Piotr Grążawski