22 grudnia 2011 roku pożegnaliśmy naszą Koleżankę Ewę Pogorzelską. Jej odejście wielu z nas odczuło jako niepowetowaną stratę, pustkę, której nikt nie może zastąpić. Stojąc nad jej trumną chciałabym powiedzieć przynajmniej kilka słów o jej osobowości, pracy, stosunku do spraw i ludzi. Była człowiekiem wielkiej kultury, wielkiego ducha i wielkiego serca. Urodziła się w rodzinie inteligenckiej o pięknych tradycjach narodowych i społecznych. Wzrastała, tak ona jak i Jej dwie siostry pod ręką ukochanej Matki, kobiety nieprzeciętnej. Matka łączyła w swej ozdobie dobroć, łagodność, pracowitość, a jednocześnie hart ducha i niespożytą siłę. Bo ileż trzeba było tej siły, aby w trudnych latach wojennych wojennych powojennych wykarmić, wychować i wykształcić trzy córki. Mimo tylu trosk i zapracowania była osobą pogodną, lubiła żartować, śmiać się. Wszyscy, którzy w ich domu bywali, szanowali ją i kochali. Jej mąż, ojciec rodziny, inżynier Feliks Pogorzelski został zmobilizowany w 1939 r. jako oficer rezerwy, zagarnięty w czasie kampanii wrześniowej przez Armię Czerwoną, wywieziony w głąb Rosji i zamordowany w 1940 r. w Katyniu. Tak więc św. pamięci Ewa wyniosła z rodzinnego domu wzorowe wychowanie – ukochanie ojczyzny i jej dziejów, potwierdzenie nie słowem, ale czynami, otwartość na świat i ludzi, umiejętność współdziałania z nimi, szacunek dla każdego człowieka, sumienność, dokładność, wiarę w Boga i ludzi i w zwycięstwo dobra nad złem. Jej niezwykła, wrodzona inteligencja, przenikliwość, wiedza z różnych dziedzin, codzienne, samodzielne dokształcanie się wyróżniały Ją spośród nas, wszystkich współpracowników.
Umiała rozwiązywać codzienne problemy, które przynosiło nam bieżące życie i praca. Ileż Jej zawdzięczaliśmy. Odwaga cywilna, rozwaga i rzeczowa argumentacja były jej wielkimi atutami. Była szanowana i ceniona nie tylko przez nas, Jej współpracowników, ale także przez władze. Była osobą bardzo skromną. Miała wielkie i współczujące serce. Potrafiła i chciała się pochylać nad każdą biedą i potrzebą człowieka. Jej głęboka, otwarta i prawdziwa wiara (wyniesiona z domu rodzinnego była ciągle pogłębiana. Miała szczęście, jako studentka Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, wzrastać w wierze pod ręką i opieką wybitnego i wyjątkowego duszpasterza akademickiego – Ojca Joachima Badeniego, dominikanina, kochanego i cenionego przez studentów ówczesnych i wspominanego do dziś przez nich obecnie, już starszych ludzi. W miarę czasu i możliwości własnych, udzielała się poprzez różne zajęcia we własnej parafii W.N.M.P.
W Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej powierzono Jej opiekę nad bibliotekami związkowymi utrzymywanymi przez zakłady pracy. Grupę bibliotekarzy związkowych potrafiła zintegrować. Niosła im merytoryczną pomoc, starała się dla nich o odpowiednie lokale i fundusze na książki. Robiła to z przekonaniem, szacunkiem i miłością. W ten sposób rozumiała popularyzowanie kultury poprzez książkę wśród ludzi pracy.
Zanim rozpoczęła pracę w bibliotekarstwie, jako bardzo młoda dziewczyna rozpoczynała od pracy nauczycielskiej. I to pracy chyba najtrudniejszej, bo wśród młodych uczniów Zasadniczej Szkoły Mechanicznej w Lipnie. Uczyła tam języka polskiego. Jej uczniowie byli w wielu wypadkach starsi od niej, nie mówiąc już o ich wzroście i sile. Jednym z uczniów w tejże szkole był w tym czasie późniejszy przywódca Solidarności. A później prezydent Polski, Lech Wałęsa. Za każdym jego pobytem w Toruniu zawsze pytał o Panią Ewę Pogorzelską. Okazją do spotkania był jego ostatni pobyt w Toruniu, w roku 2008. To spotkanie odbyło się w pomieszczeniach uniwersyteckich. Lech Wałęsa dziękował Jej za je pracę w Lipnie, interesował się Jej stanem zdrowia i oferował swoją pomoc, gdyby taka była potrzebna. Św. pamięci Ewa była wtedy ciężko chora. Do Biblioteki Uniwersyteckiej przywieziono ją na wózku inwalidzkim. Pisano o tym spotkaniu w Nowościach. Najwidoczniej Jej lekcje w Lipnie musiały utkwić w głowach i sercach tych prostych chłopców, jeżeli zachowali o Niej wdzięczną pamięć po tylu latach. Po kilku latach pracy w Lipnie, rozpoczęła pracę w Technikum Gospodarczym w Toruniu. I tutaj zaskarbiła sobie szacunek ze strony współpracujących nauczycieli, a ze strony uczniów poszanowanie, przywiązanie i wdzięczność. Jak to wyżej już powiedziano, po przejściu do pracy w WBP, powierzono Jej opiekę nad bibliotekami związkowymi. Zbliżał się rok 1980 i związane z nim nadzieje na odzyskanie wolności i nowe życie narodu. W styczniu 1981 r. została wybrana przez 200 osobową załogę WBP i Książnicy Miejskiej, a także bibliotekarzy pracujących na terenie województwa przewodniczącą Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność. Dzieliła swoje życie pomiędzy dom, pracę zawodową i działalność społeczną. Dnia było zawsze za mało. Pracowała popołudniami, wieczorami. Uczestniczyła w różnych spotkaniach, naradach, rozmowach. Jej zapał i oddanie budowania solidarnej Polski udzielało się nam wszystkim. Bywałą nieraz zupełnie wyczerpana, ale szczęśliwa, że mogła w tym Związku uczestniczyć.
Niestety zdrowie zaczęło się wyczerpywać. W październiku 1981 roku, gdy wracała z terenu, została napadnięta przez nasłanego bandytę ( tacy ludzie siali wtedy terror za wiedzą i pieniądze SB) i dotkliwie pobita. I to także przyczyniło się do pogłębienie może nie najlepszego stanu jej zdrowia. Po ogłoszeniu stanu wojennego dalej była czynnym członkiem Solidarności, także po przeniesieniu się do pracy w Bibliotece Uniwersyteckiej. Po przejściu na emeryturę, po śmierci Matki i po dalszym pogłębianiu się choroby zmuszona była do przeniesienia się do Domu Opieki Społecznej. Kiedy Ją tam odwiedzałam, zawsze w duchu podziwiałam jej wielką cierpliwość, troskę o rodzinę, o wszystkich znajomych, chorych, a także o losy naszego kraju. A przecież sama bardzo cierpiała przez cały czas. Pod koniec roku 2010 stan Jej zdrowia zaczął się szybko pogarszać. Nie mogła samodzielnie chodzić, czytać, nie mówiąc już o pisaniu. Te cierpienia znosiła z ogromną cierpliwością. Bardzo dużo się modliła przede wszystkim odmawiając różaniec na własnych palcach bo nie była już w stanie przesuwać paciorków różańca. Do szpitala przywieziono Ją 7 sierpnia 2011 roku w stanie bardzo ciężkim. Miała tylko chwilowe przebłyski świadomości. Zmarła 22 sierpnia 2011 r. przeżywszy 75 lat. Pamięć o kimś takim jak Ona nie może zaginąć, bo przecież przysporzyła najbliższym i całemu społeczeństwu tyle dobra! Co do jej trwania po drugiej stronie rzeki życia, my wszyscy którzyśmy Ją znali i kochali, jesteśmy spokojni. Znajdzie się dla niej jakiś kącik w niebie.
Ewuniu! Módl się za nami!