Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

PARTYZANCKA NARADA MAJORA ŁUPASZKI

poniedziałek, 1 Marzec, 2021

Nasze województwo, a nawet ściślej – obszar jaki dziś obejmuje swoim działaniem Region Solidarności był także terenem działania antykomunistycznych partyzantów. W latach 1945- 48 operowało tu wiele grup, z których najsilniejsze były kompanie Ruchu Oporu Armii Krajowej dowodzone przez Pawła Nowakowskiego pseudonim „Kryjak”.

Na „naszym” terenie miało miejsce sporo spektakularnych akcji żołnierzy podziemia, lecz bodaj jednym z najbardziej bezczelnych posunięć wobec panoszących się komunistów było zorganizowanie narady dowódców oddziałów partyzanckich podziemia niepodległościowego walczących na terenach Pomorza, Mazowsza i Mazur. Uczestniczyło w niej także dwóch szczególnych ludzi, a mianowicie chyba najgłośniejszy zagończyk tamtych czasów, dowódca 5. i 6. Brygady Wileńskiej Armii Krajowej major Zugmunt Szyndzielarz „Łupaszka” i generał brygady generał brygady Adolf Mikołaj Waraksiewicz.

Tuż za północno-wschodnią granicą naszego województwa, w prostej linii od Brodnicy (jakieś dwadzieścia kilka kilometrów) leży wieś Lorki. To jedno z najpiękniejszych miejsc Welskiego Parku Krajobrazowego integralnie związanego z pojezierzem brodnickim; także fantazyjnie ukształtowanego przez lądolód sprzed kilkunastu tysięcy lat. Rzadko już można spotkać takie cuda natury w stanie niemal nienaruszonym, a do tego oferujące zachwycające widoki starego pogranicza pomorsko- mazurskiego, zawierające w sobie obietnicę dobrej przygody. Oto pośród wzgórz i lasów w rozwidleniu rzeki Wel stoją dwa młyny wodne. Pierwszy z nich znajduje się przy prawej odnodze będącej niegdyś pierwotnym korytem rzeki, zaś drugi, czynny do dziś, wykorzystuje wody lewego koryta rzeki zwanego Bałwanką, będącego sztucznym przekopem prowadzącym do jeziora Fabrycznego. Lorki położone są w północno-zachodnim narożniku Welskiego Parku Krajobrazowego na południe od Grodziczna, a nieco w lewo od wsi jest jej przysiółek nie od parady zwany Wenecją. W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa toruńskiego, dziś jest w warmińsko-mazurskim, połączona z Brodnicą wygodnymi drogami (przez Brzozie). Do lata 1960 roku można w niej było spotkać starszego, eleganckiego pana z sarmackim wąsem. To był generał Adolf Mikołaj Waraksiewicz, który do śmierci miał tu niewielki majątek i … wytwórnię doniczek.

Czas

Od 30 czerwca 1946 roku, czyli od sfałszowanego przez władze referendum obydwa plutony Ruchu Oporu Armii Krajowej przeszły w całości na tereny podbrodnickich lasów, głównie w okolice Górzna i Czarnego Bryńska z zamiarem uzupełnienia zapasów żywności i odsunięcia się od strefy zgrupowań oddziałów bezpieczeństwa. Te, wspomagane przez specjalne rosyjskie jednostki do zwalczania partyzantów przetrząsały lasy wokół pól grunwaldzkich (drogami to sześćdziesiąt parę km od Brodnicy), gdzie na uroczystości rocznicowe sławnej średniowiecznej bitwy miała przyjechać cała partyjno- państwowa czapa, z Bolesławem Bierutem na czele.

Tymczasem na północnym Pomorzu, w majątku Jodłówka zakończyła się koncentracja 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. Major Szyndzielarz, który wrócił właśnie od swego przyjaciela, znakomitego historyka Pawła Jasienicy, urzędujący od kilku dni w pobliskiej leśniczówce Kuncendorf (Uroczysko) był niezwykle zadowolony, ponieważ w duchu spodziewał się, iż ze względu na rozszalały terror bezpieki do miejsca koncentracji może dotrzeć najwyżej jeden szwadron, a tymczasem jego ludzie nie dość, że dotarli niemal w komplecie, to jeszcze przyprowadzili z sobą wielu z rozbitych oddziałów i można było stworzyć aż trzy szwadrony. Pierwszy, pod dowództwem „Żelaznego” (Zdzisława Badochy) przeszedł w Bory Tucholskie, drugi, dowodzony przez „Zeusa” (Leona Smoleńskiego) ruszył na pogranicze Warmii i Powiśla, a trzeci pod wodzą „Lufy”(Henryka Wieliczko) Szyndzielarz skierował na Mazury- granicę z Pomorzem i przy nim pozostał.

W stałej łączności ze szwadronami pozostawał tzw. „patrol dywersyjny” pod wodzą „Zagończyka”. Ten niewielki liczebnie oddział organizował kontrwywiad i zaopatrzenie. Możliwe, że to od niego major dowiedział się o plutonach Ruchu Oporu Armii Krajowej szachujących powiaty: działdowski, nowomiejski i brodnicki. Ponieważ najwyraźniej brał pod uwagę, że co najmniej trzeci szwadron będzie potrzebował zgodnej współpracy z gospodarzami tych ziem, a nadto jego partyzantom przyda się pozyskanie wiedzy od doświadczonych na tym terenie bojowników, przez łącznika zaproponował Stanisławowi Balli „Sowie” wspólną naradę, w której mieliby także uczestniczyć dowódcy mniejszych, okolicznych oddziałów podziemia narodowego. Przez chwilę zastanawiano się co do terminu, jednak szybko za najlepszy uznano 15 lipca, ponieważ tego dnia miały się odbyć wielkie uroczystości na polach Grunwaldu i cała okoliczna bezpieka miała być zaangażowana w ochronę bolszewickich kacyków. Jako miejsce obrano niedużą posiadłość przedwojennego generała Adolfa Mikołaja Waraksiewicza tzw. „Wenecję”, stanowiącą część wsi Lorki.

Stary generał

Waraksiewicz był dobrym przyjacielem „Zjawy” Andrzeja Różyckiego dowódcy II plutonu ROAK. Posiadał olbrzymie doświadczenie wojskowe. Ukończył elitarną, carską Szkołę Junkrów w Jelizawietgradzie, z której niemal od razu poszedł na front japoński (1905-1905), a potem ukończył Oficerską Szkołę Artylerii w Petersburgu. W latach 1915–1917 – już w stopniu podpułkownika – służył w Legionie Puławskim, jako zastępca dowódcy, potem dowódca dywizjonu ułanów. W 1917 wszedł z resztkami dywizji w skład I Korpusu Polskiego w Rosji (na Wschodzie) i dowodził w nim, a następnie od marca do listopada 1918 był dowódcą 2 Pułku Ułanów. Potem włączył się w organizację polskiej armii. Na froncie bolszewickim był dowódcą III Brygady Jazdy, następnie I Brygady Jazdy. 15 lipca 1927 roku został mianowany dowódcą XVIII Brygady Kawalerii w Wołkowysku. 1 stycznia 1928 roku Prezydent RP, Ignacy Mościcki awansował go na generała brygady ze starszeństwem z 1 stycznia 1928 roku i 10. lokatą w korpusie generałów. Od marca 1929 roku do 1931 roku dowodził Brygadą Kawalerii „Suwałki”. Z dniem 31 stycznia 1933 roku został przeniesiony w stan spoczynku i wówczas właśnie nabył niewielki majątek w Lorkach.

Ten odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Walecznych (dwukrotnie) Złotym Krzyżem Zasługi i innymi dzielny oficer znany był z ciętego języka i niebywałej fantazji. Pewnego razu, tuż przed nominacją pułkownik Waraksiewicz, wracał pociągiem z Wilna do swojej jednostki. Jako dowódca był zobowiązany do podróżowania pierwszą klasą. Kupił więc bilet, ale okazało się, że w pociągu był tylko jeden przedział pierwszej klasy, do tego cały zajęty przez posła na Sejm. Pułkownik jednak wszedł do przedziału, zasalutował, przedstawił się i usiadł na wolnym miejscu. Poseł dość obcesowo zwrócił mu uwagę, że przedział jest zarezerwowany, a gdy to nie odniosło skutku, pobiegł po konduktora. Gdy i interwencja kolejarza nie przyniosła rezultatu, sprowadzono patrol żandarmerii. I tym razem pułkownik odmówił opuszczenia przedziału, nakazując żandarmom spisać raport, który sam podyktował: „Pułkownik Waraksiewicz odmówił opuszczenia przedziału I klasy, na który posiadał bilet. Uzasadnienie: takich dowódców brygady jest w Polsce 13, a takich durniów jak ten – 444″. Kawalerzysta ostatecznie dojechał pociągiem do swej jednostki.

Narada

14 lipca 1946 roku, wieczorem II pluton ROAK, który składał się z samych „Pomorzaków” wyposażonych w niemiecką broń automatyczną, panzerfausty, kilka ciężkich MG 42 wyszedł z kompleksu podbrodnickich lasów, niedaleko wsi Leźno, po czym za Chełstami przekroczył rzekę Wel. Partyzanci obstawili dojścia do Lorek i samej „Wenecji”, a potworna siła ognia, jaką dysponowali gwarantowała bezpieczeństwo uczestnikom narady. Pierwsi na miejscu u generała Waraksiewicza stawili się nasi dowódcy: „Kryjak” Paweł Nowakowski (dowódca batalionu ROAK), „Sowa” Stanisław Balla, „Zjawa” Andrzej Rózycki i „Wilk” Franciszek Wypych, następnie dwaj dowódcy oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych z pogranicza mazowieckiego. Przed południem pojawili się major Szyndzielarz „Łupaszko” ze swoim najważniejszym oficerem porucznikiem Władysławem Łukasikiem „Młotem”, który już za życia, właściwie w ciągu pierwszego powojennego roku zawsze zwycięskich potyczek z Rosjanami i bezpieką stał się legendą na Podlasiu. Ponieważ po wypadku, jakiego doznał jeszcze w szkole kawalerii miał źle zrośniętą nogę, to szedł podpierając się (co czynił zazwyczaj) długim karabinem snajperskim SWT 40, z którego podobno nigdy nie chybiał…

Ich przybycie powitano z dużą radością, bo raz, że sława „Łupaszki”, jako dzielnego wodza Wileńskiej Brygady Armii Krajowej już wtedy była olbrzymia, a dwa ze względu na wiadomość o tym, iż stał się obiektem świeżej zdrady bliskiej współpracowniczki Reginy Żelińskiej „Reginy”, która doskonale znała strukturę i sporą część siatki konspiracyjnej stworzonej przez majora. Pewnie z tego ostatniego powodu „Zjawa” podjął decyzję co do ochrony spotkania przez cały drugi pluton ROAK, odznaczający się znakomitym wyszkoleniem (większość stanowili „Pomorzaki” – zbiegli żołnierze Wehrmachtu z okolic Brodnicy, Nowego Miasta, Działdowa, Lubawy) i dysponował ciężką bronią.

Do końca nie wiadomo o czym dyskutowali dowódcy partyzanccy oraz jakie zapadły ustalenia, bo rzecz jasna nikt tego nie protokółował. Niezrównana badaczka historii „żołnierzy wyklętych” znad Drwęcy, Brynicy, Welu i Wkry Pani Ewa Rzeszutko, na podstawie rozmów z A. Różyckim podaje, iż głównie poruszano tematy polityczne, a także zastanawiano się w jaki sposób ochronić swoich podwładnych i ich rodziny przed represjami. Podobno debatowano też nad ewentualną zmianą form działalności konspiracyjnej wobec narastającego terroru komunistycznego. Major Szyndzielarz miał oświadczyć, że chce wycofać swoich ludzi na wybrzeże, skąd rzekomo planował ucieczkę na Zachód.

Hmmm… Moim zdaniem, jeśli rzeczywiście poruszono ten temat, to w świetle późniejszych faktów należy go traktować jako jedynie jakiś tam wariant („Łupaszko” mógł podjąć decyzję o zaprzestaniu walki w każdej chwili”, a do końca tego nie zrobił, natomiast „Młot” nawet w żartach nie dopuszczał sugestii o ewakuacji- zginął w czerwcu 1949 roku). Możliwe, że temat ewakuacji żołnierzy wypłynął ze strony „Krajaka” Pawła Nowakowskiego, który wobec narastającego terroru komunistycznego czuł wielką odpowiedzialność za losy swoich ludzi. Zresztą już dwa dni po naradzie trzech partyzantów z naszego ROAK, wyposażono w pieniądze, dokumenty i wyekspediowano do Wrocławia, po nich co jakiś czas wysyłano kolejnych. Tu sprawa nie jest do końca jasna czy w przypadku pierwszej grupy chodziło jedynie o rozśrodkowanie partyzantów, aby w nowym terenie rozpoczęli nowe życie, czy sprawdzenie sugestii Stanisława Balli (jaką wg. Ewy Rzeszutko miał wygłosić podczas narady) na temat możliwości przejścia granicy Czechosłowackiej, do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Wiadomo, że po około dwóch miesiącach wrócił do naszych lasów członek pierwszej grupy o pseudonimie „Czerwiec”. Zdał raport z przebiegu akcji, a następnie zabrał ze sobą do Wrocławia kolejnych trzech żołnierzy batalionu wyznaczonych przez Ballę.

W każdym razie narada przebiegła bez najmniejszych incydentów, między innymi także dlatego, że ze sporego obszaru pogranicza pomorsko- mazurskiego dosłownie wymiotło bezpiekę (zresztą zgodnie z przewidywaniami) na grunwaldzkie pola i linię kolejową do Warszawy.

Już wczesnym rankiem dowódcy rozjechali się do swoich oddziałów. Narodowcy na Mazowsze, „Łupaszka” z „Młotem” na Kociewie w kierunku leśnictwa Błędno, natomiast dwa plutony ROAK, pod dowództwem Stanisława Balli zapadły w podbrodnickie lasy. Dwa dni później zatrzymali i skontrolowali pociąg relacji Warszawa –Gdynia….

Piotr Grążawski