Zbliżają się chyba najbardziej rodzinne ze świąt, a mianowicie Święta Bożego Narodzenia, gdy miliony chrześcijan zejdą się do wspólnej wieczerzy wigilijnej. Dawniej ten wieczór, a także kilka go poprzedzających oraz następujących po nim były bogate w rozmaitą obrzędowość, zwyczaje. Te przetrwały szczątkowo w regionach Polski o silnej tożsamości lokalnej i nie dotkniętej tak silnymi przemieszczeniami ludności, jak na skrawku naszego Pomorza Nadwiślańskiego. U nas (na terenie Regionu „S”) jest z tym różnie, a to za sprawą wspaniałej oryginalnej kultury ludowej kujawiaków, czy dobrzyniaków, która wyraźnie przoduje nad Pomorzem. Mimo to od czasu do czasu trafiają się okrycia świadectw- dowodów, że i na Pomorzu Nadwiślańskim owa kultura dawniej istniała, posiadając wiele pierwiastków odrębności, że z tymi obrzędami nie było tak źle.
Mniej więcej od trzeciej ćwierci XIX wieku wychodziło w Prusach (drukowane w Berlinie) czasopismo etnograficzne „Zeitschrift des Vereins für Volkskunde”. W jego 19 roczniku, zeszycie 2 z 1909 roku pojawił się nieduży artykuł pióra nieznanego mi bliżej gdańskiego korespondenta tego magazynu – niejakiego Hermana Mańkowskiego (może jakaś rodzina do późniejszego badacza dziejów Pomorza ks. Alfonsa Mańkowskiego – ale tego nie zdążyłem ustalić) pod tytułem „Der polnische Herodespiel in Westpreussen”.
Z kontekstu wynika, że praca owa stanowiła plon osobistych obserwacji autora zwyczajów bożonarodzeniowych, jakie jeszcze występowały wówczas u rodzimej ludności zamieszkującej kresy Pomorza Nadwiślańskiego, a głównie w okolicach Torunia, aż do Brodnicy. Najwyraźniej miejscem, z którego Mańkowski wyruszał na swoje etnograficzne obserwacje musiała być miejscowość Zgniłobłoty, ponieważ kilka razy wspomina o niej, inne, za wyjątkiem samego Torunia i Brodnicy traktując bardzo ogólnie (zwrotem „wioski koło miasta Torunia, lub Brodnicy”).
Otóż korespondent „Zeitschrift des Vereins für Volkskunde” już w pierwszych zdaniach informuje, że „na ziemi tej” żywych jest sporo zwyczajów związanych z Bożym Narodzeniem, z czego do najbardziej widowiskowych należy „ludowe, obchodowe widowisko”, zwane „Herodem”, albo „Herodami”. Od razu dodaje, iż ten i podobne obyczaje dziejące się poza domem są dość uporczywie zwalczane „przez czynniki policyjne, w komentarzach dodając – „uważają one obrzędy za nieledwie żebracze włóczęgostwo”.
Hmmm… Rzecz jasna Herman Mańkowski prawdopodobnie nie mógł napisać, że jest to przejaw tzw. wojny kulturalnej rozpętanej przez pruskich ideologów Hakatystów przeciwko ludowej kulturze polskiej, przecież tak bardzo wspierającej utrzymywanie narodowego ducha polskiego.
Kto to organizował
Wróćmy jednak do samego przedstawienia „Heroda”. Mańkowski pisze, że zazwyczaj bierze w nim udział do 9 młodych parobków, lub robotników poprzebieranych za rozmaite postacie, po czym wylicza: Herod, Śmierć, Diabeł oraz 6 żołnierzy, „z braku strojów rzymskich w mundury pruskie poprzebieranych”. Herody, jacy chodzili po Zgniłobłotach (dziś gmina Bobrowo pow. brodnicki) mieli na sobie mundury pruskich Czerwonych Huzarów (2), ułanów (2) i zwykłe bluzy piechoty (2). Poza tym, iż Śmierć trzymała w ręku kosę i była opasana krowimi łańcuchami, Herod miał drewniane berło i koronę, żołnierze drewniane miecze, zaś Śmierć dzierżyła krowi ogon to Mańkowski nic nie wspomina o pozostałych ewentualnych atrybutach, czy ozdobach innych (gwiazdy na kiju, szarfy itp.). Wiadomo, że nosili ze sobą spory, pewnie pasterski dzwonek.
Według scenariusza zapisanego przez Mańkowskiego cała zabawa zaczynała się wieczorem, drugiego dnia Świat Bożego Narodzenia, a trwała nieraz do Trzech Króli. Chłopaki zbierali się w jakimś ustronnym punkcie wsi (stodole, szajerku, albo szałerku – czyli drewnianej budzie na podręczne klamoty), tam się przebierali i stroili stosownie do roli, a następnie ruszali na wieś. Gdy dochodzili do jakiejś zagrody głośno dyndali dzwonkiem, nawołując gospodarzy do otwarcia przed nimi drzwi. Najczęściej witał ich osobiście sam gospodarz zapraszając do środka. Chłopaki żwawo wskakiwali do izby, ustawiali się rzędem, na całe gardło śpiewając kolędę.
Ciekawe, że Herman Mańkowski przytacza pierwsze słowa tej kolędy, a brzmią one tak:
„Za życia króla Heroda, który nad Żydami królował
Narodził się Jezus Chrystus, co wiernych miłował
Trzech Mędrców Pan Bóg wysłał do żłobka marnego
Do Jeruzala, oddać pokłon dla Jezusa Małego”…
Odśpiewawszy wszystko do końca, zazwyczaj dwóch żołnierzy występowało z szeregu, składało pokłon przed gospodarzem i prosili o jaki zydel albo miejsce na szlabanku dla Heroda. Gdy już takie się znalazło, sam król żydowski ciężko na nim siadał, poprawiał koronę, zaś drewnianym, oklejonym srebrnym papierem berłem podpierał sobie brodę. Wówczas dwaj inni „żołnierze” oddawali mu przesadnie głęboki pokłon i stawali po bokach „herodowego tronu”, trzymając nad jego głową skrzyżowane drewniane miecze. W tym momencie dwóch kolejnych żołnierzy rozwijało ozdobną kapę z łóżka za plecami „jego wysokości” i odtąd owa tkanina miała pełnić podwójną rolę; tła akcji, oraz jednocześnie parawanu dla oczekujących na swój występ Śmierci i Diabła.
Herod, Śmierć i Diabeł
Po chwili wymownej ciszy pierwszy odzywał się Herod: „Jam Herod, król całego świata!”
Na to żołnierze po kolei występują, stają przed władcą, składając głęboki pokłon. Gdy minęła ta scena, wówczas Herod znów zabierał głos: „W Betlejem miał się urodzić król, lecz prędzej słońce zajdzie tam, gdzie wschodzi, zanim on mnie pozbawi tronu! Idźta tedy do Betlejem i wymordujcie wszystkie małe dzieci, eno nie krzywdźcie mego syna tam bawiącego!”
Na to żołnierze zazwyczaj odpowiadali: „Jesteśmy ci oddani potężny królu. Tobie się należy całe nasze serce!”
Potem szli za kurtynę, zza której wkrótce było słychać jęki, odgłosy szamotania. Gdy znów nastała cisza, wojskowi wyłazili z kryjówki, zaś jeden z nich miał nadzianą na koniec miecza małą głowę dziecka, wyciętą z brukwi albo buraka. Podnosił tę „makabrę” do góry wołając: „Patrz, co twojego syna spotkało!”
Na to Herod z przerażeniem: Jak to?! Toć to głowa mego dziecka!”
Żołnierze chórem: „W Betlejem ją stracił.”
W tym momencie król zaczynał gorzko boleć, płakać, łamać dramatycznie ręce, aż porywał się z tronu wrzeszcząc: „Ach, co zrobiłem?! Biada mi! Kazałem zabijać dzieciątka niewinne i straciłem przytem dziedzica mego tronu!… A wej widzę, że nieszczęście przyjdzie. Dziecię z Betlejem zawładnie całym żydowskim państwem. Ach! Moją duszę przygniata ogromny ciężar! Ginę z bólu!”
Na to zza kulis odzywał się śpiew: „O Herodzie, o Herodzie, wielka boleść ci się stała. Twego syna, głowa odcięta od ciała!”
Tu na scenę wychodziła Śmierć. Miała na sobie białą maskę, długą koszulę, a na biodrach przepasały ją łańcuchy. W jednym ręku dzierżyła kosę, zaś w drugim sztrychołek, którym bez przerwy wecowała ostrze: „Nareszcie cię mam!” – wrzeszczała do króla. „ Toć szukałam cię ze trzy lata, a ty byłeś czelny nawet przeciw Bogu podnosić bezbożną rękę. Czy chcesz walczyć przeciwko mnie? Wstawaj, zmierzymy się! Kto ulegnie powinien umrzeć!”
Na zakończenie kwestii machała w powietrzu kosą, na co Herodowi opadała głowa, aż korona uderzyła o ziemię, zaś berło wypadło z „omdlałej” ręki. Wówczas jeden z żołnierzy podnosił koronę, inny berło, po czym odchodzili za kulisy, a tu nagle wypadał Diabeł ubrany na czarno, z wielkimi rogami. W ręku trzymał krowi ogon, którym okładał na prawo i lewo. Doskakując do Śmierci wyrzucał jej: „Rychtyk narobiłaś! Zabrałaś ze Świata Heroda – co nam służył wiernie tyle lat. Co ja mam z tobą począć?… Podzielmy się! Ty weź ciało, ja wezmę duszę i fertyk!”
Śmierć oczywiście szybko przystawała na propozycję, brała Heroda za obszewki, po czym wlokła za kurtynę, natomiast Diabeł pochylał rogaty łeb udając, że chce ugodzić widzów- domowników, wrzeszcząc przy tym: „Dajta pieniądz gospodarze, bo wam tu biedy nawarze! Nigdzie mi nie ucieknieta, eno w piekło pójdzieta!”
Wówczas, pośród radosnego wrzasku domowników gospodarz co prędzej wyciągał jakiś datek oraz zazwyczaj pęto świątecznej kiełbasy, co natychmiast rozładowywało sytuację, a wszyscy aktorzy znów stawali do szeregu śpiewając jakąś wesołą kolędę.
Według Hermana Mańkowskiego takie i podobne widowiska „odgrywano” w „tej ziemi”, zaś ich aktorzy „po całym sezonie” zyskiwali nie tylko popularność, lecz także całkiem znaczące (jak dla młodych chłopaków) pieniądze, które zresztą potem dość szybko tracili na wesołe zabawy.
Do spontanicznego odtworzenia tego zwyczaju już się pewnie nie ma co przymierzać; minął czas, minęły zwyczaje, jednak gdyby któraś ze szkół rozważyła możliwość włączenia go do zajęć teatralnych, czy wiedzy o regionie, to by była znacząca sprawa. Nowy scenariusz i dialogi należałoby oprzeć na oryginale, obficie krasząc regionalnym słownictwem, zwrotami…
Piotr Grążawski