TORUŃ
Kolejną ze stacji męczeństwa ks. Popiełuszki jest Toruń. Tu właściwie niczego nie wiadomo tak na pewno, ponieważ przebieg wypadków odtworzono na podstawie badań kryminalnych (co do których rzetelności jest sporo wątpliwości) i zeznań morderców (pokrętnych, momentami wyraźnie niewIarygodnych). Tym niemniej z analizy najbardziej pewnych dowodów odtworzono „toruński watek”, odtwarzając historię następująco.
Po porwaniu księdza Jerzego w Górsku i ucieczce Hrostowskiego w Przysieku SB-cy zatrzymali się w Toruniu, niedaleko mostu drogowego, na parkingu przy nieistniejącym już dzisiaj hotelu „Kosmos”. Tu ks. Jerzy wydostał się z bagażnika samochodu i podjął próbę ucieczki. Jednak dogonił go Grzegorz Piotrowski i skatował do utraty przytomności. Po zakneblowaniu ust oraz związaniu rąk, kapłana wrzucono ponownie do bagażnika samochodu.
Kolejnym miejscem postoju oprawców były okolice stacji benzynowej przy ul. Łódzkiej. Grzegorz Piotrowski miał udać się na stację, aby kupić olej, natomiast Leszek Pękala oraz Waldemar Chmielewski siedli na klapie bagażnika, gdyż ks. Jerzy odzyskał przytomność i zaczął się ruszać. Ponieważ ksiądz miał uderzać w klapę bagażnika, porywacze mieli się zatrzymać jeszcze raz około 500 metrów za stacją benzynową, skręcili w polną drogę i kolejny raz zaczęli bić ks. Jerzego, do utraty przytomności, a potem odjechali w stronę Włocławka. Nasz historyk – profesor Wojciech Polak poczynił takie ustalenia. „Tutaj porywacze zatrzymali się (przy hotelu „Kosmos”, gdyż ksiądz wrzucony do bagażnika kopał lub uderzał w jego pokrywę. Poza tym nastąpiła awaria samochodu. Gdy Leszek Pękala, prawdopodobnie przez pomyłkę, otworzył klapę bagażnika, ksiądz wyskoczył i zaczął uciekać wołając: ratunku! Grzegorz Piotrowski dopadł księdza i bił go drewnianą pałką po głowie. Ksiądz przewrócił się i Leszek Pękala związał mu nogi i ręce, a następnie wraz z Piotrowskim zaniósł z powrotem do bagażnika. Oprawcy ruszyli przez most drogowy w kierunku Włocławka. Po drodze, jeszcze w Toruniu, na krótkim postoju, Piotrowski bił księdza w bagażniku, a Pękala straszył go pistoletem. Samochód zatrzymał się w Toruniu jeszcze trzeci raz, obok stacji benzynowej przy ul. Łódzkiej. Grzegorz Piotrowski poszedł kupić olej, w tym czasie Pękala i Chmielewski siedzieli na bagażniku, aby uniemożliwić księdzu wyginanie klapy. Czwarty postój w Toruniu miał miejsce około 500 metrów od stacji. „Esbecy” zjechali z drogi w zarośla, gdyż ksiądz znowu podważał klapę bagażnika. Piotrowski otworzył klapę i ponownie bił, a może nawet dusił ofiarę. Potem wyjęto ks. Jerzego Popiełuszkę, położono na ziemi i poprawiono więzy i knebel. Piotrowski jeszcze raz uderzył księdza. Wkrótce nastąpił jeszcze jeden postój – w lesie. Nieprzytomnemu księdzu Jerzemu przywiązano kamienie do nóg i założono straszliwą pętlę łączącą szyję z nogami. Powodowała ona duszenie w przypadku ruchów nogami. Usta księdza oblepiono plastrem. Być może część z tych czynności wykonano na jeszcze jednym postoju. Następnie oprawcy ruszyli prosto na tamę we Włocławku (Wojciech Polak Nieznane dokumenty dotyczące poszukiwań zwłok księdza Jerzego Popiełuszki w dniach 24-29 X 1984 roku Rocznik Toruński 32, 265-280 )Doktor Mirosław Pietrzyk, którego ebook pod tytułem „Jak zginął naprawdę?” został wydany dzięki wsparciu naszego Zarządu Regionu zdarzenie opisał tak.
Po zatrzaśnięciu bagażnika W. Chmielewski i G. Piotrowski wrócili do samochodu, ruszyli w kierunku Torunia. Obwiązali W. Chrostowskiemu głowę sznurkami, by nie wypadał knebel. G. Piotrowski wydał polecenie, by kierowca skręcił w pierwszą leśną przecinkę. Po kilku minutach jazdy, wkrótce po wyprzedzeniu fiata 126 p w miejscowości Przysiek, W. Chrostowski wyskoczył z samochodu przy szybkości 70-90 km/h. Ucieczka była zaskoczeniem dla porywaczy. Po skoku W. Chrostowskiego G. Piotrowski nakazał jechać dalej i nie zatrzymywać się. Jeszcze przed ucieczką Chrostowskiego zauważyli, że silnik nie pracuje prawidłowo. Przed Toruniem usłyszeli wystrzał z silnika (wystrzelił korek wlewu od paliwa).W Toruniu zatrzymali się przed hotelem ,,Kosmos”, by usunąć awarię. W czasie jazdy umieszczony w bagażniku ksiądz uderzał w jego klapę. Gdy koło hotelu otworzyli bagażnik księdzu udało się wyskoczyć i uciec na odległość kilkudziesięciu metrów. Dogonili Go W. Chmielewski i G. Piotrowski, ten ostatni powalił Go ciosem pięści. Ks. Jerzy został umieszczony w bagażniku, zakneblowany i związany częściowo skrępowany sznurem. W. Chmielewski przebrał się w cywilną odzież, wymienili tablice rejestracyjne na prawdziwe ,,WAB 6021”. Następny postój miał miejsce ok. 0,5 km za stacją benzynową na ul. Łódzkiej w Toruniu, gdzie G. Piotrowski wcześniej kupił olej(tam stanęli wcześniej). Ponieważ ks. Jerzy dalej próbował wyważać klapę bagażnika wykonali skręt w drogę boczną. Jechali nią b. wolno, G. Piotrowski i W. Chmielewski szli obok samochodu przytrzymując bagażnik. Po około pięćdziesięciu metrach zatrzymali się, rozłożyli na ziemi narzutę i ponownie bili położonego na nią księdza. Podczas dalszego przewożenia okryli narzutą Jego głowę (…). Właściwie tu po opisie „epizodu toruńskiego” można by postawić kropkę. Jest jednak jeszcze jedna tajemnicza zagadka, która „na światło publiczne” wyszła dopiero 20 lat… po śmierci kapelana „Solidarności”, czyli w 2004 roku. Wówczas w archiwach bydgoskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej odnaleziono teczkę ( była już w posiadaniu Urzędu Ochrony Państwa) z… różańcem ks. Jerzego. Przypomnijmy – przy ciele zamordowanego bł. ks. Jerzego Popiełuszki, nie znaleziono jego różańca, mimo, że nigdy się z nim nie rozstawał! W październiku 1984 roku różaniec ks. Jerzego znaleźli toruńscy milicjanci przeszukujący teren w odległości około 600 metrów od hotelu „Kosmos”, pod toruńskim mostem drogowym. Konkretnie różaniec ks. Popiełuszki znalazł podporucznik SB o nazwisku Roman Szypielewicz. „Nasze zadanie polegało na tym, żeby znaleźć ślady mogące mieć związek z księdzem Popiełuszką. Na pewno, przypominam sobie, że postawiono przed nami zadanie poszukiwania zegarka elektronicznego, z pozytywką – zeznał Szypielewicz we wrześniu 2004 roku. – Nie pamiętam czy była mowa o jeszcze jakichś przedmiotach, których mieliśmy szukać. (…) Na trawniku znajdującym się mniej więcej na wysokości mostu, znalazłem różaniec z drewnianymi, brązowymi, okrągłymi paciorkami. Oprócz tego znaleźliśmy jeszcze okulary przeciwsłoneczne i plastikowy grzebyk, nie pamiętam jakiego koloru. Przedmioty te znajdowały się w odległości kilku metrów od różańca. W związku z tym, że te działania poszukiwania prowadziliśmy w sprawie księdza Popiełuszki, a różaniec korespondował z tym tematem, to różaniec ten podniosłem z trawy, w której leżał. Wzrokowo oceniłem, nie dotykając go, że jego drewniane paciorki były przesiąknięte wilgocią, przy czym była to wilgoć naturalna, wynikająca z charakteru podłoża, na którym znajdował się różaniec. Wilgoć ta wynikała z rosy, mgły, z wilgoci samej trawy. Różańca palcami nie dotykałem, tylko wziąłem go przez płócienną chusteczkę (taką do nosa), zawinąłem w nią i schowałem do kieszeni. Nasuwa się pytanie, dlaczego tak zrobiłem i nie zostawiłem różańca w miejscu jego znalezienia Zrobiłem tak dlatego, że był to teren otwarty, niestrzeżony. Nie mieliśmy żadnej łączności, w związku z czym zatrzymaliśmy przejeżdżającego łazika milicyjnego, z którego radiostacji przekazaliśmy informację do dyżurnego Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Toruniu, o znalezieniu dewocjonaliów, które mogły być związane z poszukiwanym księdzem Jerzym Popiełuszką”.W trakcie procesu toruńskiego, ani o postoju ekipy Piotrowskiego na łąkach za Kępą Bazarową, ani o różańcu, nie wypowiedziano ani słowa. Historia wypłynęła dopiero 20 lat po śmierci kapłana!
Do tego Andrzej Kosowski (pracownik kontrwywiadu biorącego udział w poszukiwaniach) podważał prawdziwość zeznań „kolegi z resortu”. Twierdził, że Szypielewicz znalazł różaniec w nieco innym miejscu tj. kilkanaście metrów dalej, na ścieżce biegnącej w dół w kierunku ruin. W dodatku taką wersję przedstawił w notatce służbowej spisanej zaraz po zakończeniu poszukiwań. Warto dodać, że notatka ta mówiła także o ujawnieniu na miejscu, na nieuczęszczanej drodze, śladów opon samochodowych. Ten skandal dowodzi, że mroczna sprawa porwania i zabójstwa księdza wciąż jest daleka od wyjaśnienia…
Czy kiedyś to nastąpi?
Redaktor