Organizacja powstała latem 1942 roku w Dulsku, stawiając sobie ogólne zadanie „walki z okupantem”. Wczesną jesienią 1943 roku Tajny Związek Krwawej Ręki zdołał nawiązać kontakt z wysłannikiem Armii Krajowej Inspektoratu Włocławskiego Obwodu Lipno. Ten namówił grupę do współpracy, a niektórzy twierdzą, że wręcz weszli w lokalne struktury Armii Krajowej, co zważywszy na konsekwentne posługiwanie się swoją odrębną nazwą jednak nie jest pewne. Nie ma też niestety pewności ile i jakie akcje przeprowadził TZKR w czasie okupacji niemieckiej. Raczej nie mogło to być nic spektakularnego, ponieważ związek prawie nie posiadał broni. Do dyspozycji mieli jeden belgijski sześciostrzałowy pistolet, na co dzień przechowywany u Góreckiego „Groma”. Organizowali za to bardzo użyteczne (dla Armii Krajowej) akcje wywiadowczo – rozpoznawcze, cały czas rozszerzając skład osobowy oddziału. W końcowej fazie wojny działali już w trzech plutonach. Miej więcej w takim rozstawieniu zastała ich radziecka ofensywa. W dniach 21 – 26 stycznia 1945 r dwie armie radzieckie, a mianowicie 65 gen. Batowa i 70 gen Czernyszewa oraz 47 korpus pancerny gwardii wyparły Niemców z ziemi dobrzyńskiej, a zaraz po tym zaczęli pojawiać się emisariusze nowego rządu wspierani przez tyłowe oddziały Armii Czerwonej. Już podczas zajmowania gmin dobrzyńskich dochodziło do rozmaitych, nieraz krwawych incydentów, ale naprawdę groźnie zrobiło się po przybyciu oddziałów NKWD mających za zadanie „oczyścić zaplecze” rwącej na zachód armii. Dość liczne bezwzględne rekwizycje, czy zwykłe rozboje ostudziły radość z wyzwolenia i początkowe sympatie miejscowej ludności wobec zwycięzców. Wkrótce zza pobliskiej Drwęcy przyszły wieści o masowych aresztowaniach, a potem zsyłkach „w Krasnajarski Kraj” polskiej ludności powiatu brodnickiego, podobnie jak całego Pomorza. Widziano rabowanie przez Rosjan już nie tylko urządzeń, a wręcz całych zakładów przemysłowych. Zatlił się bunt. Wczesną wiosną 1945 roku „Grom” reaktywował oddział, kupił od Rosjan sporo broni, drugie tyle zdobywając na pobojowiskach oraz w rekwizycjach u wysługujących się władzy ludowej. Oprócz pozyskiwania broni aktywność członków Tajnego Związku objawiała się głównie w karaniu nadgorliwych funkcjonariuszy nowego porządku. Donosicieli, komunistycznych agitatorów, wszelkich lizusów, sprzedawczyków nachodzono wieczorami w domach i wymierzano im ciężkie baty gumowym wężem, czasem zmuszano też do zjedzenia PPRowskich legitymacji. Zwykle po takich odwiedzinach delikwenci co najmniej miesiąc nie mogli siąść na tyłku. Katastrofa przyszła 19 listopada 1945r, gdy na skutek donosu, w ciągu tego i następnego dnia, od Lipna, Rypina, Radomina, po okolice Brodnicy silne oddziały UB oraz Milicji zaaresztowały ponad 80 ludzi. Po przesłuchaniach w rypińskiej katowni UB wyselekcjonowano 18 najbardziej obciążonych spiskowców, resztę „tymczasowo wypuszczono” do domów, na razie zostawiając ich pod opieką tajniaków. Ponieważ rypińska „bezpieka” nie dysponowała takim „porządnym” więzieniem jak brodnicka, zatem 16 stycznia 1946 roku zakuto wszystkich w kajdany, a następnie pod silna eskortą przewieziono do byłego klasztoru.
Brodnickie więzienie
Gdy po rozbiorach władze pruskie wyrzuciły Franciszkanów z brodnickiego klasztoru, sam król Fryderyk Wilhelm III zasugerował tutejszemu Magistratowi, aby „oczyszczony z mnichów” budynek przeznaczyć na gimnazjum. Propozycję rozważono, lecz wyszło, że taniej będzie, gdy powstanie tu… Kryminalanstald (więzienie). Tak więc, w 1842 roku, po niezbędnych adaptacjach przywitano tu pierwszych długoletnich gości. Na początku lat 20 ubiegłego wieku władze kościelne czyniły silne starania o odzyskanie kompleksu, ale najwidoczniej II Rzeczpospolita bardziej potrzebowała mocnego więzienia, niż świątobliwego klasztoru. Z Niemcami sprawa była prosta – od razu przejęli zakład, a nawet go zmodernizowali, tak, że następnym właścicielom – władzy ludowej – dostała się prawdziwa „więzienna bombonierka”, którą już na początku 1945 roku skwapliwie zapełnili swoimi przeciwnikami. Cele tu były małe, przeważnie jedno- dwu osobowe, z prostokątnymi niewielkimi oknami zabezpieczonymi grubymi kratami. Drzwi grube, ciężkie uzbrojone potężnymi ryglami. Mur ogradzający dziedziniec – wysoki, zakończony ostrym tłuczonym szkłem i zasiekami z drutu kolczastego. Na pierwszym piętrze, u zbiegu dwóch korytarzy znajdowała się cela przedegzekucyjna, czasem pełniąca rolę karceru (do 1946 roku w Brodnicy wykonywano dwa rodzaje kary śmierci: przez powieszenie i rozstrzelanie). W każdym razie, gdy 20 marca 1946 roku, tutejszym zastępcą kierownika Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego został doświadczony UB-owiec starszy sierżant Jakub Kołubiec vel David Salomon Horowitz (tego samego dnia na miejsce Zenona Antoszewskiego kierownikiem brodnickiej „bezpieki” mianowano Henryka Kwefela) był zachwycony brodnickim więzieniem.
Ludomir Brzuskiewicz w akcji
Wśród 18 uwięzionych partyzantów Tajnego Związku Krwawej Ręki był też dwudziestoletni Ludomir Brzuskiewicz pseudonim „Bal”, były partyzant Armii Krajowej, który po jej oficjalnym rozwiązaniu (rozkaz gen. Okulickiego z 19 stycznia 1945r) natychmiast przystąpił do TZKR, gdzie został zastępcą dowódcy plutonu. Ten niezwykle twardy człowiek szczególnie źle znosił zamknięcie, przez całe dnie drepcząc po celi, o czymś myśląc, coś ważąc w głowie. Pod koniec kwietnia 1946 roku, jemu i pozostałym prokurator przedstawił wreszcie zarzut. Otóż oskarżono ich o dopuszczenie się przestępstwa z art. 8 Dekretu PKWN, czyli w skrócie – uczestnictwa w tajnym związku, co oczywiście było zagrożone karą śmierci. Ludomir miał skończone ledwo 20 lat, był silny jak niedźwiedź, kipiało w nim życie, ani myślał umierać. Postanowił za wszelką cenę zwiać z więzienia.
Nadszedł upalny dzień 15 maja 1946 roku. Słońce od kilku dni piekło niemiłosiernie, a jego żar przebił nawet dość grube mury brodnickiego mamra. Więźniowe zamknięci w celach pływali we własnym pocie, ledwo zdolni oddychać, toteż na okrzyk strażnika, że potrzebuje sześciu ochotników do podbijania desek na poddaszu nikt nie zareagował, bo nawet najsłabsze i najgłupsze przeczucia mówiły im, że tam to dopiero musi być piekło. Tyle, że Ludomir miał dość ciasnej celi. Bez trudu namówił współwięźnia, młodego Niemca, żeby się zgłosić do tej roboty. Po dłuższym zastanowieniu dołączyło do nich jeszcze czterech z sąsiednich „dziupli”. Dwóch klawiszy zaprowadziło ich na strych, gdzie mieli podbijać deski sufitowe. Jednak zgodnie z przypuszczeniami, pod samym, pozbawionym okien dachem było faktycznie gorąco i duszno, toteż klawisze uznali, że nie będą tu cierpieli (bo i za co?), a więźniowie pracujący w środku budynku, przecież nie mają najmniejszych szans na ucieczkę. Zeszli więc niżej, pootwierali sobie okna, po czym w milutkim przeciągu, czekając na południowa zmianę zapalili papierosy. Tymczasem na poddaszu jeden z więźniów tak niezgrabnie uniósł deskę, że wybił kilka dachówek. Ludomir natychmiast wsadził głowę w powstała dziurę i dostrzegł, że tuż przy południowym murze stoją dwie potężne wojskowe ciężarówki – studebakery z nastroszonymi brezentowymi budami. Ustawiono je tak, że pomiędzy murem więzienia a murem dziedzińca powstał niemal pomost. Gdyby się dało wykonać z dachu więzienia kilkumetrowy skok na pierwszego studebakera… Tymczasem na piętro przyszła południowa zmiana. Do strychu dotarły głośne żarty, zmieszane z rubasznym śmiechem. Wiele wskazywało na to, że obie zmiany co najmniej jeszcze przez chwilę będą się zajmować sobą. Nie było na co czekać. Ludomir wybił jeszcze parę dachówek, ktoś deską wyłamał jedną z poprzeczek konstrukcji dachowej… W samo upalne południe, 15 maja 1946 roku pięciu więźniów (szósty został – nie zdecydował się na ucieczkę) zeskoczyło z dachu na ciężarówki, po nich na mur, przez drut kolczasty, na cmentarz, a stamtąd w pobliski lasek morwowy i dalej na zarośnięte wzgórza Tivili….
Epilog
Ludomir Brzuskiewicz był jedynym z Tajnego Związku Krwawej Ręki, któremu udało się uciec przed „sprawiedliwością ludową”. Natychmiast przystał do oddziału Ruchu Oporu Armii Krajowej; najpierw „Ruczaja”, a potem operującego w okolicach Brodnicy sławnego „Groma Opaszki”, czyli Stanisława Gołaszewskiego. Późną jesienią wyjechał na Śląsk, gdzie zmienił nazwisko na Teofil Jurkiewicz, nadal aktywnie działając w podziemiu niepodległościowym. W styczniu 1947 roku został ujęty przez UBeckich tajniaków, ale znów uciekł, tym razem do Niemiec, a stamtąd do Francji. Tam wkrótce zasłynął jako ofiarny działacz społeczny; został prezesem Polskiego Zjednoczenia Katolickiego, wiceprezesem Kongresu Polonii Francuskiej i członkiem wielu innych narodowych inicjatyw. W stanie wojennym wspierał „Solidarność”, organizował pomoc materialną, prowadził zakupy sprzętu dla Akademii Medycznej w Gdańsku, szpitali w Poznaniu oraz innych miastach. Pewne kwoty podarował klasztorowi w Oborach. 24 lipca 2009 roku, po krótkiej chorobie zmarł w szpitalu Saint Avold. Jego prochy złożono na cmentarzu w Oborach.
Ucieczka więźniów tylko trochę zaszkodziła Jakubowi Kołubcowi vel Horowitzowi. Wprawdzie ze stanowiska w Brodnicy go zdjęto, lecz wsadzono na podobne w Tucholi. Jego entuzjazm dla władzy ludowej był wystarczający, aby mimo braku wykształcenia awansował w resorcie. Strażników więziennych dwóch zmian wyrzucono z pracy, a samo więzienie… No cóż, dnia 9 października 1946 roku, Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej w Bydgoszczy wystosowała do kurii biskupiej w Pelplinie pismo zawiadamiające, że Komendzie Powiatowej MO w Brodnicy wydano polecenie zdania gmachów więzienia w Brodnicy na rzecz tejże kurii. Wkrótce do zdemolowanego byłego więzienia wrócili franciszkanie.
Piotr Grążawski