Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

JUREK

poniedziałek, 15 Czerwiec, 2020

Jurek Kowalski to jeden z tych, którzy poruszając się w tle głównych wodzów i wydarzeń sprawiają , że w końcu stają się częścią „niezmienną”. Przemijają liderzy, przechodzą czasy wydarzenia, a on zawsze gdzieś tam jest. Gdy trzeba, bierze do ręki flagę, po czym – jak zwykle od 40 lat idzie z Solidarnością.

Do związku wstąpił jako pracownik warsztatów samochodowych toruńskiej Geofizyki. Z tego działu zapisali się prawie wszyscy i jak się potem okazało stanowili kto wie, czy nie najbardziej zgrany zespół, co okazało się niesamowitym atutem zwłaszcza w stanie wojennym i pierwsze lata po nim, gdy trzeba było działać z narażeniem nie tylko utraty pracy.

Parę razy próbowano różnymi metodami rozbić więzi łączące pracowników, z czego do legendy przeszła kwestia nie odebrania przez Jurka Kowalskiego dość wysokiej nagrody pieniężnej za uczciwie wykonana robotę. Chodziło o to, iż w 1985 roku na warsztacie przez wiele – także nadgodzin- w ekspresowym tempie wymienili silniki firmowych samochodów z benzynowych na wysokoprężne, za co dyrektor techniczny chciał wręczyć Jurkowi sporą kwotę. Ten szybko zorientował się, że próbują wyróżnić tylko jego, a nie cały zespół mechaników więc odmówił przyjęcia nagrody. Mało tego – napisał oświadczenie w tej sprawie i „zrobiła się” afera. Do akcji wkroczyła… Służba Bezpieczeństwa karkołomnie kombinując, że Kowalskim steruje podziemna Solidarność, bo „kto normalny kasy nie bierze?”

Skończyło się na krótkotrwałym areszcie (przesłuchaniem na ul. Grudziądzkiej) i rewizji w domu, a sam Jurek długo nie dostał nawet najmniejszej podwyżki.

Solidarność Geofizyki była wówczas (lata 80) zaliczana do „ekstremy”. Tu w konspiracji drukowano własną zakładową(!) gazetę „Geofon”, ulotki, „karty pocztowe”, nawet kalendarze. Od 1985 roku Jurek zaangażował się w druk „Geofonu” i od tego momentu, wszystkie numery, aż do końca (1990) przeszły przez jego ręce, a właściwie także przez obsługiwany przez niego i Lassotę powielacz!

Do szczególnie bojowych należały grupy ulotkowych kolporterów, „dowodzone” przez Wiesława Cichonia. Jurek Kowalski był w grupie z Iwoną Walter, Krzysztofem Sobczakiem i Jerzym Lassotą. Ich specjalnością było wyrzucanie lub wystrzeliwanie(!) ulotek z wieżowców.

Kowalski tak to wspominał w wywiadzie z Jackiem Kiełpińskim zamieszczonym w książce „Geofizyka Solidarna”:

Wieżowce… Przed wejściem do windy czło­wiek się bał, ale czym wyżej, tym był spokojniejszy. Z jednego bloku jeden rulon, który zawierał chyba około 500 sztuk. Ciasno zwinięty, owinięty żyłką nylonową. Nie pamiętam, czego najpierw używaliśmy do przepalania żyłki. Potem wprowadzono profesjonalne lonty. Tyle, ile się lont palił, tyle mieliśmy czasu na ucieczkę. Na półpiętrze dziesiątego piętra otwiera­ło się okno, rulon wieszało na klamce, zapalało lont, przymykało okno z ulotka­mi wiszącymi na zewnątrz. Zdarzały się też i awarie. Czasem paczka się nie roz­padła i całość walnęła na daszek nad wejściem. Ale to jeszcze nie oznaczało kompletnej klapy. Zawsze można było liczyć na dzieciaki, które roznosiły ulotki po okolicy. Samo zrzucanie z wysokiego piętra mogło się źle skończyć. Marian Wojtczak opowiadał mi później, że taki rulon spadł prawie na wózek z dzieckiem…

Rejonem naszego działania  było Osiedle Wojska Polskiego, Rubinkowo. Czasami powtarzaliśmy akcję z tego samego bloku, ale, oczywiście, po jakimś czasie. Potem była Starówka. Najbar­dziej nerwowe było rzucanie z ręki wprost z przejściówki. Wybieraliśmy dogod­ną porę, gdy ludzie wracali z pracy. Doskonale pamiętam akcję na Chełmiń­skiej, wtedy Dzierżyńskiego. Ja rzucałem z prawej strony, czyli za plecami mia­łem przejściówkę na Podmurną. Zresztą, świetnie obcykaną. Jurek rzucał z dru­giej strony ulicy. Krzysztof, nie pamiętam. Iwona stała na czujce. Dokładnie w tym samym momencie rzuciliśmy ulotki i w długą! To było niebezpieczne. Prawdopodobieństwo wpadki – ogromne. Dlatego ostatecznie odstąpiono od tej metody.

Używaliśmy też zapalników chemicznych. W założeniu to miało eksplodować jakiś czas po przełamaniu fiolek. Najlepszy efekt – gdy wybuchło w śmietniku na ulicy. Wtedy ulotki fruuu! – wylatywały do góry. Cały zestaw był w torebce papierowej, którą eksplozja rozrywała. Ja miałem kosz na Starym Rynku koło późniejszego pubu „Jadwiga”. Wiedziałem, że mam krótki czas. W bramie, przygotowywałem wszystko. Więc tylko marsz do śmietnika, wrzut… Odszedłem może dziesięć kroków, a ulotki były już w górze.

***

Agenci Służby Bezpieczeństwa „zwijali” Jurka pięć razy i urządzili w jego domu trzy rewizje. Rozpracowywali go nie tylko jako działacza związkowego, lecz również członka Konfederacji Polski Niepodległej. Był pod stałą obserwacją tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Jarema”, który jednak albo był nieudaczną fujarą, albo specjalnie przekazywał swoim mocodawcom same pierdoły. Jurek tak wspomina tamten czas nalotów i rewizji:

Dwie broszury mi jedynie zabrali, kartkę świąteczną z wizerunkiem Chry­stusa Frasobliwego i z logo Solidarności oraz „Geofon”, a bibuły było wtedy więcej w domu. Mówię o pierwszej rewizji. Potem, to już wiedziałem, że dom musi być czysty. Jedno zatrzymanie mnie zaskoczyło. To było po spotkaniu u Jezuitów. Tam dyskusja po zatrzyma­niach w Toruniu. Z „Geofizyki” zatrzymany był Władek Krypel. Byłem za tym, żeby zastrajkować. Wtedy byłem związany z KPN. Wieczorem jeszcze pisaliśmy jakąś odezwę, którą Krzysztof Blachowski miał przerzucić do zakładu.

O szóstej rano po mnie przyszli. Dopiero po latach przeczytałem, że u jezuitów SB miała podsłuch…

***

Dość powszechnie występujące nazwisko Jurka, przyczyniło się do zabawnej (może – jak dla kogo) wpadki toruńskiej bezpieki. Otóż w Geofizyce (na sąsiednim wydziale) pracował jeszcze jeden Kowalski, a właściwie towarzysz Kowalski, ponieważ facet należał do PZPR. Najwidoczniej świeżo wprowadzony tajniak pomylił go z naszym Jurkiem i pewnego pięknego poranka, o 6 rano wparowała do towarzysza Kowalskiego ekipa „smutnych panów”, wywlekła go z chałupy i dopiero na Grudziądzkiej (siedziba SB) wyszło, że to nie ten Kowalski…

Innym razem w trakcie rewizji w domu naszego Kowalskiego jeden z SB-ków „trzepiący” ubrania nagle krzyknął –To twoje?. Jurek będąc pewny, że pies znalazł zapomnianą ulotkę już miał z automatu zaprzeczyć, gdy patrzy, a ten wyciąga z kieszeni jego marynarki 50 zł, które kiedyś tam wsadził i o nim zapomniał. Od razu przyznał się, że ten banknot z głupkowatą gębą Świerczewskiego to faktycznie jego. Kasę oddali…

Miał Jurek też swój epizod w Radzie Pracowniczej, z której wystąpił w 1988 roku (po roku działalności). Poszło o Nową Hutę, gdzie byli pobici. Zaproponował pomoc dla poszkodowanych z Nowej Huty, ale Rada Pracownicza w większości nie chciała się w to angażo­wać. „Mówili, że to polityka – wspominał – No, pewnie, że polityka. A co? Według mnie, szło już wtedy w kierunku okrągłego stołu. I to dopiero była polityka!”

No właśnie Jurek nie był, a teraz tym bardziej nie jest entuzjastą „okrągłego stołu”, bo jak twierdzi

Z komunistami do stołu się nie siada. Do żadnego”.

We wspomnianym wywiadzie na potrzeby wydawnictwa „Geofizyka Solidarna” Kowalski wypowiedział dość znamienne słowa dla całego pokolenia ludzi tworzących związek:

„Wielu pyta czy było warto?… Pewnie, że warto! Do końca nie jest tak, jak miało być. Ale, warto było”.

text&foto Redaktor

wykorzystano fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez Jacka Kiełpińskiego dla „Geofizyka Solidarna”