1 września 1939r, las koło miejscowości Krojanty, niedaleko Chojnic, w pobliżu ówczesnej polskiej granicy z Niemcami. Zbliżała się godz. 18.45. Do dowódcy 18 Pułku Ułanów Pomorskich z Grudziądza płk Kazimierza Mastelarza dotarł właśnie meldunek od posuwającego się w szpicy całej grupy manewrowej ppor. Kazimierza Uranowicza – Około półtora kilometra przed nami, na polanę między Krojantami, a Nową Cerkwią, przy szosie do Chojnic wychodzi niemiecka piechota, w sile kilkuset ludzi.
Pułkownik Mastalerz nawet nie musiał patrzeć na mapę, doskonale znał te przygraniczne tereny. Błyskawicznie zorientował się, że Niemcy prawdopodobnie nie wiedzą o marszu jego grupy manewrowej, bo zasłania ją las. Musiał też przewidzieć, że za chwilę straci moment zaskoczenia, gdy posuwające się szosą wrogie czołówki natkną się na blokujący ją 4 szwadron, lub operujący w rejonie Nowej Cerkwi 3 szwadron jego Pułku. „Zsadzenie” ułanów z koni i zorganizowanie – zgodnie z regulaminem – pieszego natarcia mogło by zająć też dużo cennego czasu. Pozostało jedno- szarża.
Tuż przed wybuchem wojny zmieniono organizację armii „Pomorze”, w taki sposób aby utworzyć pośrednie szczeble dowodzenia między sztabem głównym a oddziałami. Generał brygady Grzmot- Skotnicki zorganizował m.in. dwa oddziały wydzielone (w ramach Grupy Operacyjnej „Czersk”): OW „Kościerzyna” (dowódca ppłk Staniszewski) i Zgrupowanie „Chojnice” (płk Majewski). W tej ostatniej znalazł się także 18 Pułk Ułanów Pomorskich z Grudziądza, dowodzony przez pułkownika Kazimierza Mastalerza. Generalnie, w ramach Oddziału Wydzielonego mieli za zadanie obronę odcinka Brdy od Mylofu do jeziora Spierwnik, zamknięcie kierunku Chojnice- Czersk, ochronę węzła Chojnice. Płk Mastalerz jako miejsce punktu dowodzenia wybrał wzgórze we wsi Lichnowy, skąd miał bardzo dobrą komunikację z oddziałami operującymi wzdłuż linii pobliskiej granicy.
1 września, około godz. 5
00 pozycje obronne drugiego szwadronu 18 Pułku Ułanów zostały zaatakowane przez żołnierzy 76 pułku piechoty 20 Dywizji Zmotoryzowanej gen. por Mauritza von Wiktorina (północne skrzydło XIX Korpusu Pancernego Hainza Guderiana). Wysunięte placówki natychmiast odpowiedziały ogniem, a potem z rozkazu rotmistrza Jana Ładosia odskoczyły na umocnione pozycje. Niemcy wsparci ogniem armat i pojazdami pancernymi ruszyli do przodu, ale po kilkuset metrach napotkali tak silny opór, że najpierw zalegli, a gdy grudziądzanie wyprowadzili przeciwnatarcie na bagnety, wycofali się natychmiast, nawet nie próbując przyjąć walki. Do 8.
00, pomimo wprowadzanych coraz to nowych sił ogniowych, a także kolejnych ataków piechoty żołnierze Wiktorina nie mogli przerwać prowizorycznej pierwszej linii obrony, ale właśnie wtedy pękła ona na odcinku Zamarte – Kamień.
Wkrótce Niemcy wprowadzili do natarcia czołgi oraz samochody pancerne. Początkowo skutecznie wsparły one oddziały własnej piechoty, ale już po kilkunastu minutach cztery z nich padły łupem żołnierzy plutonu ppanc. por Romana Ciesielskiego. Choć sam Ciesielski zginął trafiony w szyję, jego podwładni z tym większą zaciętością ostrzeliwali nieprzyjaciela, którego wkrótce zmusili do wstrzymania naporu.
Do godz. 10
00, pomimo nieporównywalnej przewagi technicznej, wojsko von Wiktoryna zdołało się wedrzeć jedynie nieco ponad 2 km w głąb terytorium Polski. Jednak sytuacja zmieniła się, gdy nadleciały niemieckie bombowce, a piechota wroga zaczęła obchodzić linię obrony od południa. Pułkownik Mastalerz chcąc nie dopuścić do okrążenia wycofał ułanów w rejon Pawłówko – Pawłowo – Racławki.
Do wczesnego popołudnia Mastalerz musiał jeszcze raz wydać rozkaz cofnięcia się na inne pozycje, tym razem w rejon Nowej Cerkwi – Sternowa. Tymczasem czołówka niemieckiej piechoty, korzystając z manewrów 18 Pułku dotarła w rejonie Nowej Cerkwi do szosy Chojnice – Rytel, którą miał się wycofywać baon Obrony Narodowej „Czersk”. Generał Grzmot – Skotnicki widząc zagrożenie, natychmiast podjął decyzję o zorganizowaniu przeciwuderzenia. Pisemny rozkaz wręczył porucznikowi Grzegorzowi Cydzikowi z 13 Pułku Ułanów Wileńskich, który wówczas pełnił obowiązki oficera łącznikowego i nakazał natychmiast dostarczyć go płk Mastalerzowi.
Według wspomnień kombatantów, dostał go równo o 17.
00. Sytuacja była rzeczywiście dramatyczna, a rozkaz musiał wiele kosztować Skotnickiego, skoro jednocześnie z nim por Cydzik dostarczył Mastalerzowi osobisty list, gdzie generał pisał m.in.
„…Kaziu, pomni naszej przeszłości legionowej… za wszelką cenę powstrzymaj ruch Niemców…” .
Pułkownik Mastalerz po rozpoznaniu podzielił pułk na dwie części; obronną i manewrową. Pierwszej, którą dowodził rotmistrz Ertman rozkazał utrzymać pozycję Sternowo- Lotyń, co ubezpieczało pułk od strony Nowej Cerkwi, zaś drugiej dowodzonej przez pułkownika Małeckiego z dwoma szwadronami (1. rotmistrza Eugeniusza Świeściaka i 2. Jana Ładosia) i dwoma plutonami dodatkowymi (z 3. i 4. szwadronu) obejścia lasami niemieckiego ugrupowania, a potem zaatakowania, zadania mu najcięższych z możliwych strat, po czym odskoczenia w rejon Rytla.
Gdy pułkownik Mastalerz odczytał rozkaz swoim oficerom, jego adiutant porucznik Godlewski wysunął propozycję przeprowadzenia pieszego natarcia, na co dowódca mruknął niezadowolony –
„Niech mnie pan porucznik nie uczy jak się wykonuje niewykonalne rozkazy”.
Chwilę później obie grupy przystąpiły do wykonania zadania. Grupę manewrową poprzedzał pluton rozpoznawczy ppor. Kazimierza Uranowicza, za nim poczet dowódcy płk Mastalerza i dopiero dwa szwadrony grudziądzkich ułanów.
Niespodziewanie, około godz. 18
45, niedaleko Krojant szpica Uranowicza odkryła wchodzącą na polanę niemiecką piechotę. Najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z obecności w pobliżu polskiego wojska, bo szli w szyku luźnym, bez ubezpieczeń. Pojawiła się niesamowita szansa zaskoczenia. Młody podporucznik natychmiast wysłał podwładnego z meldunkiem- – „
Około półtora kilometra przed nami, na polanę między Krojantami, a Nową Cerkwią, przy szosie do Chojnic wychodzi niemiecka piechota, w sile kilkuset ludzi. Najwyraźniej nic o nas nie wiedzą”.
Pułkownik Mastalerz musiał podjąć natychmiastową decyzję. Wiedział, że za chwilę straci moment zaskoczenia, gdy posuwające się szosą wrogie czołówki natkną się na blokujący ją 4 szwadron, lub operujący w rejonie Nowej Cerkwi 3 szwadron jego Pułku. „Zsadzenie” ułanów z koni i zorganizowanie – zgodnie z regulaminem – pieszego natarcia mogłoby zająć dużo cennego czasu. Niemcy 300- 400m od skraju lasu… Pozostało jedyne, choć obiektywnie szalone wyjście- szarża. Krótka narada z rotmistrzami Ładosiem i Świeściakiem i pełna akceptacja- idziemy do szarży bez lanc, na szable!
Pod osłoną lasu sprawnie uszykowano dwa rzuty szwadronowe, które miały zaatakować w odstępie ok. 200 metrów od siebie. Swój poczet pułkownik Mastalerz umieścił na lewym skrzydle. Bezpośrednio szarżę zacznie pierwszy szwadron z rotmistrzem Eugeniuszem Świeściakiem na czele, za nim drugi z rotmistrzem Janem Ładosiem.
W końcowej fazie przegrupowania jazdy, prawdopodobnie Niemcy dostrzegli migające między drzewami sylwetki ułanów, co ich jednak specjalnie nie zaniepokoiło. Najwidoczniej sądzili, że mają do czynienia z jakimś niewielkim polskim podjazdem rozpoznawczym, choć tak „na wszelki wypadek”, rozpoczęli dość chaotyczny ostrzał lasu z broni ręcznej. Pułkownik widząc, że rotmistrz Świeściak na czele pierwszego plutonu swojego szwadronu wysuwa się ze ściany lasu, wyciągnął szablę i energicznym ruchem dał znak, czubkiem broni wskazując kierunek natarcia. Teraz Świeściak uniósł swoją szablę… Nie, nie wypowiedział żadnych wiekopomnych słów. Nie był poetą, lecz żołnierzem z krwi i kości, więc tylko głosem nawykłym do wydawania rozkazów potężnie krzyknął – Szwadron! Do szarży!
Koń ubodzony ostrogami poderwał się do nagłego biegu. Za swoim rotmistrzem jak na ćwiczeniach kłusem formowały szyk kolejne plutony, natychmiast rozwijając się w prawo. Na lewym skrzydle, w pierwszym rzucie cwałował poczet dowódcy pułku. W kilka sekund później polana zaroiła się od pędzących jeźdźców, a już drugi szwadron wychodził na pozycję.

Niemcy na moment zamarli z wrażenia. Przytłaczająca większość z nich na pewno po raz pierwszy widziała coś takiego. Wybuchała panika. Ułani mknęli niczym śmierć na alegorycznych obrazach starych mistrzów, zimno błyskała stal ich szabel… Rżały rozgrzane konie… Apokalipsa zbliżała się błyskawicznie… Wtedy właśnie, z zagajnika położonego po lewej stronie szarżujących, plunął ogień karabinów maszynowych z zamaskowanych samochodów pancernych gen. Por. Mauritza von Wiktorina. Nikt ich wcześniej nie zauważył, a na rozpoznanie nie było czasu. Zaraz we wstępnej salwie ścięły szpicę pierwszego szwadronu, zabijając na miejscu rotmistrza Świeściaka. Poczet dowódcy pułku sam wjechał pod lufy ckm, a te dosłownie rozniosły go ogniem. W mgnieniu oka kule rozszarpały dzielnego pułkownika Kazimierza Mastalerza, niemal równocześnie ppor. Tadeusza Milickiego, zaś rotmistrz Wacław Godlewski przeżył tylko dlatego, że najpierw seria zabiła jego konia i gdy biedne zwierzę w śmiertelnej konwulsji waliło się na ziemię, pociągając z sobą jeźdźca, to następna seria poszła nad oficerem, w miejsce, gdzie powinien znajdować się jego korpus… Rzeź! Jednak szarży nic już nie mogło zatrzymać, tym bardziej, że mimo ognia galopował już drugi rzut rotmistrza Jana Ładosia, który skierował główny pęd oddziałów w prawo. Lecz tymczasem ułani wjechali w spanikowane szeregi niemieckiej piechoty. Wjechali? Zwalili się na nich, szerząc tam nieprawdopodobne klęski!
Jak po latach wspominał mój wuj, biorący udział w szarży – wachmistrz w szwadronie Jana Ładosia- śp. Adam Rumiński (mój wuj) – tak szybkich cięć nie wykonywał nigdy przedtem, ani potem. Wiele uderzeń szabli wyprowadzano nie z góry (jak to pokazują na filmach), a z dołu, pod hełm, co było nieco trudniejsze, ale z reguły powodowało śmierć.
Wszystko to, od początku szarży trwało jedynie minuty. Grudziądzcy ułani przeszli przez oddziały niemieckie niemal jak wieczorni kosiarze przez łąkę; czyli tylko tu i ówdzie trochę zostawiając…
Po szarży większość plutonów wyhamowała swoje konie na niewielkim wzgórzu. Tu też wpadł rotmistrz Jan Ładoś i zorientowawszy się, że jest najstarszy stopniem, natychmiast objął dowództwo z zamiarem dokonania ponownej szarży na pokiereszowane niemieckie oddziały. Zaczął nawet na nowo formować szyk uderzeniowy, gdy dotarł goniec od majora Stanisława Maleckiego (został dowódcą pułku) z rozkazem odwrotu na Rytel.
Tak skończyła się pierwsza kawaleryjska szarża w II wojnie światowej. Wzięło w niej udział 250 ułanów 18 Pułku Ułanów Pomorskich z Grudziądza. 25 z nich zginęło na polu chwały, a wraz z nimi dowódca pułkownik Kazimierz Mastalerz i kilku oficerów, 50 odniosło rany. Zadanie jednak wykonali. Skuteczna szarża wręcz przeraziła sztabowców niemieckiej 20 Dywizji Piechoty Zmechanizowanej, bo takiego manewru nie spodziewali się po Polakach. Zatrzymali natarcie, rozważając nawet możliwość cofnięcia się na pozycje wyjściowe! Dopiero osobista interwencja generała von Guderiana zapobiegła temu. Zatrzymanie natarcia umożliwiło bezpieczne wycofanie się polskich oddziałów piechoty za Brdę.
2 września dowódca Grupy Operacyjnej „Czersk” generał Grzmot-Skotnicki W uznaniu bohaterstwa pokazanego podczas szarży udekorował pułk zdjętym z własnego munduru Krzyżem Virtuti Militari, podkreślając, że „18 Pułk Ułanów Pomorskich okrył się nieśmiertelna chwałą, zapisując się w dziejach kawalerii złotymi zgłoskami”.
fot przy tytule – część 18 pułku ułanów w Grudziadzu na placu koszarowym; fot w tekście – wachmistrz 18 pup Adam Rumiński na czele szwadronu
Txt
Piotr Grążawski