Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

środa, 21 Sierpień, 2019

  Gdy gdziekolwiek w Polsce wymienia się nazwę tej leżącej w naszym regionie wsi , a towarzystwo wokół jest choćby średnio rozgarnięte i obyte w polskiej kulturze, natychmiast kojarzy: Szafarnia – Chopin. Wprawdzie u wielu owo skojarzenie jest całą wiedzą na ten temat, to i tak trzeba przyznać, że ów malutki skrawek ziemi dobrzyńskiej miał nie lada szczęście i zaszczyt, iż los obdarzył go tak niezwykła reklamą.

  O pobycie Chopina w Szafarni latem 1825 roku wiemy przede wszystkim z jego oryginalnego „Kuriera Szafarskiego” (gdzie wymienia w nim aż pięć miejscowości dzisiejszej gminy Radomin: Rętowiny, Rodzone, Szafarnię, Bocheniec i sam Radomin), czyli listów w formie gazety, jakie młody Fryderyk wysyłał do rodziców. Powstało już wiele artykułów o tej niezwykłej, pełnej znakomitego humoru korespondencji i stąd na temat jej wielorakich artystycznych walorów już nie ma co pisać, skoro wystarczy sięgnąć do wspomnianych opracowań. Jednak zostawiając w spokoju „Kuriera Szafarskiego” chcę zwrócić uwagę na  list Chopina, jaki 26 sierpnia 1825 roku wysłał z Szafarni do swojego ojca Mikołaja. Otóż uważam, że dla miłośników starych tradycji i obyczajów jest to wręcz dokument, przy tym niezwykle cenny, ponieważ napisany z perspektywy nie badacza, a uczestnika pradawnego, zupełnie dziś zaniechanego obrzędu pożniwnego, zwanego „okrężnym”.

Polska etnografia, poza mało znanymi krótkimi relacjami z „drugiej ręki” niemal nie dysponuje takimi opisami dokonanymi przez bezpośrednich uczestników wydarzeń na wsi dobrzyńskiej z początków XIX wieku. Ktoś, kto Chopina zna tylko ze słuchania jego przebogatej twórczości musi być zaskoczony podawaniem go jako świadka pozamuzycznych zdarzeń etnograficznych, tymczasem – jak widać – jego wrażliwość, ciekawość świata pozostawiła nam w spadku więcej niż „tyko” zaklęte w niebotycznego mistrzostwa utworach motywy ludowych melodii. Zresztą sami się przekonajmy, czytając odnośny fragment listu młodego Fryderyka do rodziców z 26 sierpnia 1825 roku.

Chopin przebywał wówczas w szafarskim dworze Dziewanowskich, na bezpośrednie zaproszenie swego szkolnego kolegi Dominika Dziewanowskiego, tu nazywanego „Domusiem”. Zdecydowana większość dość licznych „przekrętów słownych”, a nawet ewidentnych błędów (w tym ortograficznych), to efekt świadomych poczynań kompozytora, którego przekorny, uroczy humor i do takich, nieco prowokacyjnych manifestacji popychał. Ich prawdziwego znaczenia można się łatwo domyśleć z kontekstu, to też zbrodnią byłaby jakakolwiek ingerencja w oryginalny tekst:

     „(…) Siedzieliśmy przy kolacji, ostatnią dojadali potrawę, gdy z daleka dały się usłyszeć chóry fałszywych dyskantów, już to z bab przez nosy […] gęgających, już też z dziewczyn o pół tonu wyżej większą połową gęby niemiłosiernie piszczących złożone, z akompaniamentem jednych skrzypków, i to o trzech stronach, które za każdą prześpiewaną strofą altowym, z tyłu, odzywały się głosem. Porzuciwszy kompanię wstaliśmy z Domusiem od stołu; wybiegliśmy na podwórze, gdzie cały tłum wolnym postępując krokiem, coraz bardziej do domu się zbliżał. JPanna Agnieszka Guzowska i JPanna Agnieszka Turowska-Bąkiewna (sic) pompatycznie z wieńcami na głowach przewodniczyły żniwiarkom, prowadzone od dwóch mężatek, JPani Jaśkowej i Maćkowej, z pęczkami w rękach. Stanąwszy w takiej kolumnie przed samym dworem odśpiewali wszystkie strofy, w których to każdemu łatkę przypinają, a między innymi dwie następujące strofy na mnie:

Przede dworem […] zielony kierz,

Nasz warszawiak chudy kieby pies.

Na stodole stoją jętki,

Nasz warszawiak bardzo prędki.

    Z początku nie wiedziałem, czy to na mnie, później jednak, gdy mi Jaśkowa całą dyktowała piosneczkę, mówiła, gdy przyszło do tych dwóch strof, że „teraz na pana”. Domyśliłem się, że owa druga strofa jest konceptem dziewki, którą na kilka godzin przedtem na polu z powrósłem goniłem […] Odśpiewawszy więc ową kantatę, idą z wieńcami dwie panny wyżej wymienione do dworu do pana, tymczasem dwóch parobków z kubłami wody nieczystej, przy drzwiach w sieni na nie czatujących, tak ślicznie obiedwie panny Agnieszki […] przywitali, iż każdej z nosa kapało, a w sieni struga się zrobiła; złożono wieńce i pęczki, a Fryc jak utnie dobrzyńskiego na skrzypkach, tak wszyscy na dziedzińcu w taniec.

Piękna noc była, księżyc i gwiazdy świeciały, jednakże musiano wynieść dwie świece, już to dla traktującego wódką ekonoma, już też dla Fryca, który choć o 3-ch stronach, tak rzępolił, jakby drugi o 4-ch nie potrafił. Zaczęły się skoki, walec i obertas, aby jednak zachęcić stojących cicho i tylko na miejscu podrygujących parobków, poszedłem w pierwszą parę walca z panną Teklą, na koniec z panią Dziewanowską. Później tak się wszyscy rozochocili, że do upadłego na dziedzińcu wywijali; słusznie mówię, że do upadłego, bo kilka par upadło, gdy pierwsza bosą nogą o kamyk zawadziła. Już była prawie 11-nasta, gdy Frycowa basetlę przynosi, gorszą od skrzypcy, o jednej tylko stronie. Dorwawszy się zakurzonego smyka jak zacznę bassować, takiem tęgo dudlił, że się wszyscy zlecieli patrzeć na dwóch Fryców, jednego śpiący na skrzypkach, drugiego na jednostronnej, monokordycznej, zakurzonej […] rzępolącego basetli, gdy wtem panna Ludwika „mus” zawołała; trzeba było więc wrócić, dobranoc powiedzieć i pójść spać. Cała więc kompania się rozeszła i do karczmy z podwórza na zabawę; gdzie czyli długo się bawiono, czyli źle, czy dobrze, nie wiem, bom się o to jeszcze nie pytał. Bardzom był wesół tego wieczora, a kontent niezmiernie z dwóch wydarzonych okoliczności. Strony 4- tej nie było; cóż więc robić? skąd jej wziąść?… Idę ja na podwórze, a tu pan Leon i Wojtek, z niskimi, o wystaranie się strony proszą; dostałem więc 9 nitek od pani Dziew.; dałem im, ukręcili sobie stronę, lecz na nieszczęście los chciał, aby o trzech stronach tańcowali, bo co tylko nową ukręcili, juści kwinta pęka, której miejsce świeżo ukręcona zastąpić musiała. Po wtóre, panna Tekla Borzewska dwa razy ze mną tańcowała; wielem z nią rozmawiał podług zwyczaju, nazwano mnie więc jej kochankiem i narzeczonym, dopiero któryś tam drugi chłop wyprowadził z błędu i już później znano nawet moje imię, a krawczyk, gdym z panią Dziewanowską w pierwszą chciał tańczyć parę, odezwał się: teraz pan Szopę z Imością (…)”.

    Przyznaję, że lekko przedłużyłem cytat nad niezbędne potrzeby ale trudno oprzeć się urokowi Chopinowskiego stylu, ponadto autor doskonale oddał nastrój swobodnej, spontanicznej zabawy plebejskiej, do której dziś możemy jedynie tęsknić. Być może to właśnie był ów czarodziejski moment, gdy po usłyszeniu Fryca, co to brawurowo grał na trzech strunach skrzypiec „jakby drugi o 4-ch nie potrafił” w jego genialnej głowie począł się pomysł wprzęgnięcia muzyki ludowej do kompozycji, które już wtedy musiały kiełkować – zwłaszcza mazurków. Zrealizował go nie tak jak dziesiątki przed nim i po nim, czyli przenosząc oryginalną melodię i dodając akompaniament fortepianowy, a wplótł te często niewyszukane linie w swe filigranowe, misterne dzieła, jednak utrzymując tak jak w Mazurku f-moll op. 7 nr 3 ich ludowy charakter. Zresztą po latach napisał do swojego przyjaciela Tytusa Wojciechowskiego: „Wiesz, ile chciałem czuć, i po części doszedłem do uczucia naszej narodowej muzyki…”. Hmm, z pewnością!

       Wróćmy jednak do okrężnego.

Autentyczność owego święta polegała na tym, że odbywało się w rzeczywistym dniu (wieczorze) zakończenia pracy żniwnej, po sprzątnięciu, czyli „okrążeniu” pól. Nie ważne, czy akcja skończyła się w piątek, wtorek, czy sobotę i czy pan dziedzic, proboszcz, wójt, lub lokalny poseł miał akurat czas na uczestnictwo w zabawie. To nie był dzień świąteczny w dzisiejszym rozumieniu, czyli uzgodniony, wolny od pracy, wyznaczony przez kalendarz, ustalony przez negocjatorów od kompromisów, po prostu – wraz z ostatnim zwiezionym wozem w czas mozolnego trudu – dumnie, radośnie wkraczał czas świąteczny. Rzecz jasna, w przewidywaniu, że kiedyś nadejdzie (a to było przecież dość łatwo zaobserwować po postępach prac) czyniono wcześniej pewne przygotowania; warzono piwo, sycono krupnik, doprawiano gorzałkę, szykowano jadło. Ciekawe jest to, że w dniu „okrężnego”, zwłaszcza podczas biesiady i zabawy na jeden dzień maksymalnie niwelowały się podziały społeczne; pan przepijał do chłopa i odwrotnie, a „parobczaki” wywijali tańce z „panienkami” (córkami, krewniaczkami dziedzica). Jasne, że w różnych okolicach było z tym różnie, ale generalny zwyczaj nakazywał zbratanie.

Zygmunt Gloger w Encyklopedii Straopolskiej przytacza starą pieśń dożynkową:

U naszego jegomości dębowa podłoga,

Zjeżdżają się zewsząd goście, jak do Pana Boga,

Zjeżdżają się na okrężne panie i panowie,

A ja chodzę dziś nieboga bez wianka na głowie.

  Tego dnia wiejska kapela grała tak samo dobrzyńskiej szlachcie, jak kmieciom, częstowano się z tych samych mis, pito z tych samych antałków. Dobrze to widać w powieści Krasickiego „Pan Podstoli”, gdy tytułowy szlachcic zasiadając do wspólnego ze służbą i kmieciami stołu, mówi: „Zwyczaj ten, od czasów dawnych wzniesiony, na wzór przodków zachowuję”.

  Podobny, ba wręcz taki sam obrzęd jaki Chopin przeżył w trakcie szafarskich wakacji istniał na sąsiednim Pomorzu, tyle, że za Drwęcą częściej nazywano go „babą”, czasem „pszenną babą”. Polegało to na tym, że ostatnia furą zebranej pszenicy wozak objeżdżał dookoła dworu, a potem galopem zmykał do stodoły. Tymczasem, ci którzy zjechali szybciej, a także cała wolna czeladź dybała na niego zza każdego załomu, drzewa, węgła z wiadrami wody w ręku chcąc go jak najskuteczniej i najobficiej zlać owa wodą. Radosnego wrzasku, przekomarzań, okrzyków było przy tym co niemiara. Ogólny hałas wzmagały rozmaite „przyczepki” do wozu w postaci kawałka drewna, starego blaszanego naczynia itp. Finałem była wspólna zabawa przy stole i kapeli. Doskonale to współgra ze spostrzeżeniami Chopina. Jednak te „szafarskie okrężne”, dzięki listowi kompozytora pozostanie na zawsze najsłynniejszym.

    Jak się wydaje pobyt w Szafarni miał znaczny – aż kusi użyć słowa „poważny” – wpływ na wrażliwość dorastającego Chopina wobec kultury ludu. Potem wielokrotnie przebywał w rozmaitych wiejskich klimatach, lecz żaden z tych pobytów nie zostawił aż tyle, tak znaczących świadectw jak te ze skrawka ziemi dobrzyńskiej. Zresztą w liście do Jana Białobłockiego (1826r) napisał:

„Jeżeli zobaczysz Szafarnię, Płonę, Gulbiny, Radomin, Ornówek, wspomnij moje imię…”

Zawsze Panie Fryderyku…

text&foto Piotr Grążawski