Menu

Za chlebem ... po średnią krajową

Z kraju wyjechało do pracy dwa miliony Polaków. Nawet recesja w bogatych gospodarkach Zachodu nie powstrzymała emigracji zarobkowej. Jednak bezrobocie w kraju i tak rośnie, a dla powracających z zagranicy trzeba szykować miejsca pracy.

Dwa miliony Polaków pracuje zarobkowo za granicą. Rocznie przysyłają do kraju 11,5 mld euro – a więc niewiele mniej niż wynosi zaplanowany na 2010 deficyt budżetu państwa. Od momentu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej nasi emigranci zarobili w tworzących ją krajach 125 mld euro – wynika z raportu firmy doradczej Capital One Advisers, przygotowanego na zlecenie Euro-Tax.pl. Przez ten czas za granicą pracowało 7 mln Polaków.

Pierwszy eksporter siły roboczej w Europie
Andrzej Jasieniecki na łamach „Parkietu” (z 10 grudnia 2009) nazywa nas największym eksporterem pracowników w Unii Europejskiej.
Od momentu przystąpienia Polski do Unii emigranci zarobili 30 proc. rocznej wartości polskiego produktu krajowego brutto.
Emigranci nie zgarniają jednak kokosów. Średnia płaca Polaka w Wielkiej Brytanii wynosi 685 funtów, równowartość 3165 zł, czyli mniej niż średnia zarobków w Polsce.
– Te osoby nie zarabiałyby jednak u nas średniej krajowej. Ich dochody wynosiłyby pewnie zero złotych albo tyle, ile zasiłek dla bezrobotnych. Dlatego właśnie wyjechali – zauważa Maciej Reluga, ekonomista z Banku Zachodniego WBK. – Nie podważa więc to opinii, że Polacy bogacą się na emigracji. U nas przecież bezrobocie wzrasta, a średnia płaca nie.
Na niskie zarobki Polaków w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w najpopularniejszej wśród nich branży budowlanej – jak zauważa ekonomista z BZ WBK – rzutuje problem na tamtejszym rynku nieruchomości. „Londyńczycy” mają więc przed sobą dylemat: czy na niskich stawkach przeczekać tamtejszą recesję, czy wracać i korzystać z ożywienia gospodarczego, które szybciej nastąpi w kraju.
Dużo lepiej jest w Irlandii, gdzie polscy pracownicy zarabiają miesięcznie 1285 euro, a więc równowartość 5346 zł.
– Emigracja zarobkowa w oczywisty sposób zmniejsza stopę bezrobocia w kraju, skoro część osób, która nie miała pracy, wyjechała za granicę. Jednak to, że narzuty podatkowe od wynagrodzeń  emigrantów zarobkowych nie są pobierane w Polsce ma negatywny wpływ na dochody budżetu państwa – przypomina Arkadiusz Krześniak, główny ekonomista Deutsche Bank Polska. – Za to transfery od pracujących za granicą zwiększają konsumpcję w Polsce.

Młodzi zagłosowali nogami
Można mówić o fenomenie emigracji młodzieżowej. Prawie połowa emigrantów zarobkowych nie ukończyła jeszcze 25 lat. 40 proc. stanowią pracownicy w przedziale wiekowym 25–36 lat. Oznacza to, że rówieśnicy pana Wiesia z serialu „Londyńczycy” znajdują się wśród emigrantów w zdecydowanej mniejszości.
Wyjeżdżają z reguły na krótko. Przeciętny czas zatrudnienia Polaków w Irlandii wynosi 17 miesięcy, w Wielkiej Brytanii – 13 miesięcy.
– Większa część emigracji ma charakter czasowy. Stosunkowo niewielka jej grupa zostanie na stałe w kraju docelowym – przewiduje Arkadiusz Krześniak, ekonomista z Deutsche Bank Polska.
Emigracja zarobkowa w oczywisty sposób łączy się z boomem edukacyjnym. Dzięki powszechnej w młodym pokoleniu znajomości angielskiego przybysze z Polski stali się konkurencyjni na zachodnich rynkach pracy. Jednak tylko 19 proc. polskich emigrantów to wykwalifikowani specjaliści. 8 proc. – to kadra zarządzająca, menedżerowie. Dominuje raczej budowlanka. Jednak nawet w sytuacji, gdy na rynku pracy naciskają ich obywatele Rumunii i Bułgarii, dla których granice otwarto później, pracownicy z Polski zachowują dobrą opinię wśród pracodawców, ze względu na pożądane proporcje jakości pracy do wymaganego wynagrodzenia.
Zagłębiem emigracji zarobkowej okazały się województwa: podlaskie, podkarpackie, zachodniopomorskie i opolskie. Z raportu, przygotowanego przez Capital One Advisers dla Euro-Tax.pl wynika, że 14 proc. mieszkańców każdego z nich ma za sobą doświadczenie emigracji zarobkowej.

Dziś pomaga, jutro może zaszkodzić

– Ocena wpływu emigracji na gospodarkę zależy od cyklu koniunkturalnego – ocenia Maciej Reluga. – Dziś, gdy bezrobocie znajduje się w fazie wzrostu, a firmy wciąż niechętnie zatrudniają nowych pracowników, trudno mówić o drenażu polskiego rynku pracy.
Za to pieniądze, przysyłane do kraju przez emigrantów, wpływają na konsumpcję.
Problem może jednak wystąpić za kilka lat. – Gdy Polska powróci na ścieżkę  szybkiego wzrostu gospodarczego, mogą pojawić się kłopoty z pozyskiwaniem wykwalifikowanych pracowników – przewiduje Reluga. Już teraz ekonomiści skarżą się na zbyt małą aktywność zawodową Polaków w wieku produkcyjnym. Przy poprawie koniunktury w kraju emigracja zarobkowa stworzy więc dziurę, którą trzeba będzie zalepiać.

Miara stresu „Londyńczyków”
Części kosztów społecznych emigracji nie da się oszacować wyłącznie w ekonomicznych kategoriach. Zwłaszcza w Anglii bez trudu znajdują podopiecznych polscy psychologowie i liczne stowarzyszenia pomocy bezdomnym. Popularne serwisy pełne są historii emigrantów, którzy przed wyjazdem sprzedali wszystko, ale w nowej ojczyźnie się im nie powiodło. Rozpadają się małżeństwa i stałe związki, liczne dzieci emigrantów w kraju wychowują się bez rodziców pod opieką dziadków. Wbrew pozorom nie spełniły się optymistyczne zapowiedzi sprzed kilku lat, że przeprowadzka z Polski do Londynu okaże się co najwyżej porównywalna z tą z Przemyśla do Warszawy.
Psychologowie wprowadzili już nawet do obiegu pojęcie „eurostresu”, wynikającego z niemożności sprostania przez emigranta wybujałym wymaganiom, stawianym przez rodzinę z kraju. Kiedyś raczej zazdroszczono „Londyńczykom”, dziś przychodzi pochylić się nad ich niełatwymi problemami. 

Rozmowa z Wojciechem Kępczyńskim, przewodniczącym Regionu Płockiego Solidarności


Klucz do problemu to miejsca pracy w kraju

– Czy dla oceny emigracji zarobkowej najważniejsze pozostają te 11,5 mld euro, które rocznie przysyłają do kraju polscy pracownicy za granicą – czy jednak bardziej istotne okazują się straty społeczne, które ponosimy w wyniku odpływu świeżej krwi, jaki oznacza każda emigracja?
– Problemu emigracji nie da się zawrzeć w kwotach euro, łatwych do przeliczenia na złotówki. Dalece ważniejszy okazuje się społeczny koszt wyjazdu Polaków, ich pozostawania z dala od rodzin. Emigranci, którzy wyjechali za chlebem, pracują kosztem zdrowia, własnego życia i rodziny, najczęściej za minimum socjalne. Z mojego osiedla wyjechało do Norwegii i Wielkiej Brytanii wielu młodych ludzi. Z rozmów z nimi i ich bliskimi wiem doskonale, że marzą o tym, żeby wrócić do kraju. Gdy tylko znajdą się dla nich gwarantowane miejsca pracy, są do tego w każdej chwili gotowi. Za emigrację zarobkową płacimy zbyt wysoką cenę. Jestem przeciwny temu, żebyśmy na taką skalę dostarczali innym, zamożniejszym państwom, taniej siły roboczej, bo tak jesteśmy w tych krajach traktowani, a nieliczne sukcesy emigrantów, z których się cieszymy, stanowią wyjątek, potwierdzający regułę.

– Problem emigracji można więc rozwiązać tylko tworząc u nas miejsca pracy?
– Najgorsze, gdy w lekkomyślny sposób te miejsca pracy tracimy. Niedawno inspekcja pracy podała, że w Polsce w szarej strefie pracuje już ponad milion cudzoziemców. Dzieje się tak kosztem legalnego zatrudnienia naszych pracowników. Rok temu podczas konferencji z udziałem wojewody mazowieckiego ostrzegłem, że pracodawcy masowo próbują wymieniać polskich pracowników na cudzoziemców. W regionie ta patologia ustała po mojej interwencji. Przypomniałem wtedy, że dyrektywa lizbońska głosi, że na porównywalnych stanowiskach pracy cudzoziemcy nie mogą zarabiać mniej od miejscowych. W sytuacji, gdy bezrobocie w powiatach: płockim, gostynińskim, płońskim czy sierpeckim sięga 20 proc. nie można nie reagować na upowszechnienie szarej strefy. Związek zawodowy musi wykazać się odwagą, zająć stanowisko wobec patologii. Rolą Solidarności pozostaje wywieranie presji na przedstawicieli administracji rządowej, żeby państwo spełniało powinności wobec obywateli.

– W każdym razie klucza do rozwiązania problemu emigracji zarobkowej Polaków należy szukać w kraju?

– Klucz do problemu znajduje się w kraju, to tworzenie miejsc pracy. Brakuje jednak rozwiązań systemowych. Widać to jaskrawo na Mazowszu, gdzie w warszawskim urzędzie pracy mamy do czynienia z nadwyżką ofert w porównaniu do liczby chętnych, którzy się zgłaszają. Nikt jednak nie informuje o tym społeczności lokalnych na Mazowszu, w powiatach trapionych bezrobociem. Chociaż wiadomo, że do pracy można dojechać. Wiemy, że człowiek pracy pozbawiony gotów jest przemierzyć wiele kilometrów, jeśli tylko ją znajdzie. Tymczasem niektórzy przedsiębiorcy otwarcie mówią, że jesteśmy zbyt drodzy jako siła robocza, wolą zatrudniać cudzoziemców. Przy zarobkach przeciętnego Polaka sięgających 3400 zł nie zbudujemy masowej klasy średniej, która stanowi klucz do powszechnego dobrobytu, nie uda się to, jeśli nie będzie się szanować legalnych miejsc pracy. Donald Tusk wzywał emigrantów; wracajcie. Obiecywał, że wkrótce znajdą tu drugą Irlandię. Nie poszły za tym żadne konkretne działania, jak ochrona miejsc pracy w Polsce. Każda władza ma swoje obowiązki wobec emigrantów, pracujących za granicą, wynikające z faktu, że są oni Polakami, wywodzą się z tego społeczeństwa, mogliby pracować z korzyścią dla niego tutaj, a nie w Londynie czy Dublinie. Zaś rolą związku pozostaje bezustannie przypominać władzy o jej powinnościach, naciskać na konkretne, przyjazne tworzeniu miejsc pracy rozwiązania.    n


Łukasz Perzyna, Tygodnik Solidarność, fot. Tomasz Gutry

 

Powrót na górę

Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" wykorzystuje na swoich stronach pliki cookie. Jeżeli nie zmienisz domyślnych ustawień swojej przeglądarki będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Więcej informacji.