Posłów nie interesuje głos obywateli
- Kategoria: Kraj
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj
Choć politycy zapewniają, że zależy im na aktywności obywateli, to w ogóle nie biorą pod uwagę ich głosu - pisze "Rzeczpospolita". Do tej pory z 40 takich inicjatyw uchwalono zaledwie 11, a i te zostały bardzo zmienione. W tym roku do kosza może trafić aż 2,1 mln podpisów.
Zgodnie z prawem, jeśli nie uda się rozpatrzyć projektów obywatelskich do końca kadencji, automatycznie przechodzą one na kolejną. Jednak na nie więcej, niż dwie. W tej chwili w Sejmie znajduje się 11 projektów obywatelskich. 8 z nich osiem zostało złożonych przed ostatnimi wyborami. Podpisało je w sumie 2,1 mln osób. Utrącenie aż 8 projektów będzie rekordem. Jak wyliczył łódzki Instytut Spraw Obywatelskich, koordynujący kampanię "Obywatele decydują", taki los spotkał dotąd 12 projektów.
– Posłowie nie chcą ich uchwalać, bo zwykle są kosztowne - mówi w rozmowie z gazetą politolog dr hab. Rafał Chwedoruk - Nie chcą też odrzucać, by nie przysparzać sobie wrogów.
Taki los spotkał m.in. obywatelski projekt przygotowany przez ekspertów NSZZ "Solidarność" w sprawie minimalnego wynagrodzenia za pracę. Związek zebrał około 350 tysięcy podpisów obywateli. Pierwsze czytanie projektu odbyło się w Sejmie 15 lutego 2012 r. Potem dokument został skierowany do komisji i słuch po nim zaginął. Sejm odrzucił również wniosek NSZZ "Solidarność" o przeprowadzenie referendum w sprawie wieku emerytalnego, pod którym podpisało się 2,5 miliona osób.
- Politycy traktują nas jak bydło wyborcze. Raz na 4 lata mamy przyjść, zagłosować i tyle - mówi Piotr Duda, przewodniczący KK - Przed wyborami premier Tusk mówi: zdajmy się na obywateli, na ich mądrość, oni wiedzą na kogo i jak mają głosować. A co widzimy po wyborach? Na przykład przy okazji debaty referendalnej w wieku 67: wy chcecie o czymś decydować? Wy się na niczym nie znacie. To my będziemy decydować za was, do ilu lat będziecie pracować, itd. To jest populizm - dodaje szef Związku.
"Solidarności" razem w Instytutem Spraw Obywatelski oraz organizacjami społecznymi przygotowuje projekt zmian w prawie dotyczącym referendów krajowych. W przypadku referendum ogólnokrajowego jego przedmiotem była każda sprawa publiczna, a Sejm miałby obowiązek zarządzić przeprowadzenie ogólnokrajowego referendum, kiedy pod wnioskiem podpisze się 500 tys. obywateli. Proponuje się też, żeby okres zbiórki podpisów pod referendum wynosił 12 miesięcy i by zniesiony został wymóg frekwencji.
- Przygotowując ustawę, wzoruję się na rozwiązaniu węgierskim - tłumaczy Marcin Zielenicki, ekspert NSZZ "Solidarność" - To właśnie na Węgrzech została wprowadzona instytucja obligatoryjnego referendum, które może być zorganizowane po zebraniu 200 000 podpisów. My ten próg musielibyśmy podwyższyć, bo jesteśmy krajem o większej liczbie ludności. Oczywiście najlepszym wzorem jest Szwajcaria, gdzie referenda są stałym elementem życia politycznego i organizuje się je również w przypadku kwestii pracowniczych i gospodarczych. Nie chodzi jednak o to, żeby naśladować Szwajcarię, bo do tamtego modelu jeszcze wiele nam brakuje.
W tej chwili na zebranie 100 tys. podpisów komitet obywatelski ma trzy miesiące, ale posłów nie wiążą niemal żadne terminy.
hd