Chaos, klęska, katastrofa
- Kategoria: Branże
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Negatywnych skutków działań obecnie rządzących w oświacie nie da się poprawić, zmienić, wyprostować, naprawić w jakiejś przewidywalnej perspektywie. Choćby z powodu braku pieniędzy – mówi Ryszard Proksa, przewodniczący Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania "Solidarności" w rozmowie z Wojciechem Dudkiewiczem z "Tygodnika Solidarność"
– Kończący się rok szkolny przyniósł wiele zmian w oświacie. Jak Pan je ocenia?
– Jednoznacznie negatywnie. Nie można bać się zmian, ale te wprowadzane w polskiej oświacie powodują chaos. Ministerstwo Edukacji Narodowej zapomniało, że za każdym jego pomysłem, zmianą, muszą iść pieniądze. Samorządy obciążane kolejnymi zadaniami oświatowymi nie mają z czego dołożyć. Patrzą, jak tu coś zaoszczędzić i z czego zrezygnować, a nie żeby dotrzymać kroku pomysłowości ministerstwa, które nie daje im funduszy. Pomysły ministerstwa w większości są nieprzemyślane, nielogiczne, dlatego nie mogły się udać.
– Taki właśnie był pomysł powołania asystenta szkolnego, czyli pomocnika pedagoga?
– To dobry przykład. Asystent miał być nauczycielem, lecz zatrudnionym na podstawie kodeksu pracy, a nie Karty nauczyciela. Miał mieć dwa razy dłuższy czas pracy i dwa razy niższe wynagrodzenie, miał ułatwić pracę z najmłodszymi, wspierać nauczycieli w świetlicy, co szczególnie ważne w obliczu skierowania sześciolatków do szkół. Na szkoły, w których liczebność klas I–III przekroczyłaby 25 uczniów, nałożono wręcz obowiązek zatrudnienia asystenta.
– Tymczasem asystenci zostali powołani tylko na papierze?
– Oceniamy, że jeden asystent przypada na jakieś pięćdziesiąt szkół podstawowych! Samorządy tłumaczą, że barierą jest wykształcenie, co nie jest prawdą, bo jest wielu nauczycieli bezrobotnych. Po prostu brakuje pieniędzy.
– A jak z pomysłem ograniczenia liczby uczniów w najmłodszych klasach?
– Nie mamy na razie pełnych informacji, w jakiej skali to się udaje. Wiemy, że problem będzie jeszcze większy w nowym roku szkolnym. Idzie potężna fala nowych uczniów, do których, jak oceniamy, większość szkół nie jest przygotowana. Przechodzą i będą przechodzić na zmianowość, choć w niektórych szkołach przy dwuzmianowości też nie dla wszystkich jest miejsce. W niektórych miastach próbuje się na potrzeby szkoły adaptować świetlice osiedlowe. Szkoły się ratują, inaczej mielibyśmy pierwsze klasy po 30–40 dzieci. To już nie byłaby szkoła, ale przechowalnia.
tygodniksolidarnosc.com