Z Alfredem Bujarą, przewodniczącym Krajowej Sekcji Pracowników Handlu NSZZ „Solidarność”, rozmawia Karolina Goździewska.
Ile ludzi co niedziela pracuje w Polsce w handlu?
– Od 220 do 250 tys. osób. W większości są to kobiety, którym konieczność pracy w niedziele uniemożliwia prowadzenie normalnego życia rodzinnego.
Jak to wygląda na Zachodzie?
– W zdecydowanej większości krajów zachodniej Europy handel w niedziele jest zakazany lub ograniczony w różny sposób. Co ciekawe, ograniczenia te występują m.in. w państwach, z których pochodzą duże sieci handlowe funkcjonujące w Polsce. Tak więc ci sami pracodawcy w swoich macierzystych krajach szanują prawo pracowników do niedzieli wolnej od pracy, a w swoich sklepach w Polsce odmawiają tego prawa polskim pracownikom.
Jak może to zmienić obywatelski projekt? Kogo obejmie zakaz handlu i pracy w handlu w niedziele?
– Nie zakaz, tylko ograniczenie, ucywilizowanie handlu w niedziele. Ustawa dopuszcza wiele wyjątków. Czynne będą mogły być m.in sklepy na dworcach kolejowych czy lotniskach, sklepy z upominkami w miejscowościach turystycznych, stacje benzynowe, piekarnie, apteki oraz przede wszystkim małe rodzinne sklepy, pod warunkiem, że za ladą stanie ich właściciel. Przeciwnicy ustawy rozpowszechniają w mediach różne bzdury, że np. w niedziele nie da się zatankować samochodu, kupić bułki, a jak sąsiad sprzeda sąsiadowi swój używany samochód, to pójdzie do więzienia. Te manipulacje mają jeden cel: zrobić ludziom wodę z mózgu i zohydzić im ograniczenie handlu w niedziele.
Na jakim etapie jest projekt ustawy o handlu w niedziele?
– W październiku ubiegłego roku odbyło się pierwsze czytanie projektu ustawy w Sejmie. Posłowie skierowali projekt do sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. Choć dalsze prace legislacyjne miały rozpocząć się w grudniu, do tej pory nie odbyło się ani jedno posiedzenie komisji w tej sprawie. Źle, że tak się dzieje, bo czas gra na korzyść przeciwników ustawy. Im dłużej to wszystko trwa, tym większe jest pole do medialnych manipulacji. Do końca lutego mamy poznać stanowisko rządu wobec projektu. Mam nadzieję, że wówczas prace w komisji wreszcie ruszą.
Skąd pomysł na autopoprawki?
– Nasz projekt dotyczy ogromnej sfery, która do tej pory nie była w ogóle uregulowana w polskim systemie prawnym. W polskim prawie nie ma nawet podstawowych definicji, takich jak np. co to jest placówka handlowa. Dopiero nasz projekt je wprowadza. W tej sytuacji konieczność doprecyzowania niektórych zapisów jest rzeczą naturalną. Temu właśnie służą prace w sejmowych komisjach. Nie ma w tym niczego niezwykłego.
Dlaczego przyjęcie przepisów w kraju, gdzie ponad 90 proc. obywateli jest katolikami, a jedno z przykazań mówi: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, budzi kontrowersje? Ulegamy bardzo aktywnym w tym temacie mediom lobbowanym przez sieci handlowe?
– To szerszy problem. Gdy na początku lat 90. na nasz rynek weszły zagraniczne sieci handlowe, zachłysnęliśmy się nimi, bo kojarzyły się nam z Zachodem, do którego tęskniliśmy przez dziesięciolecia komuny. W społeczeństwie wykształcił się model spędzania niedziel na spacerowaniu całymi rodzinami po galeriach handlowych. Z tym, że za to „hobby” płacą pracownicy handlu, którym odebrano prawo do niedzieli wolnej od pracy i normalnego życia rodzinnego.
Mówił Pan niejednokrotnie, że projekt dotyczy nie tylko wolnych niedziel. W mętnej wodzie wiele ryb pływa, kosztem rodzimego biznesu polskie małe sklepiki cały czas zastępowane są przez zagraniczne sieci, które także przejmują osiedlowe sklepy. Projekt ustawy pomoże chronić rodzimy kapitał?
– Tylko w pierwszym półroczu ubiegłego roku zniknęło 4,2 tys. sklepów. W zdecydowanej większości były to małe osiedlowe sklepiki wypierane z rynku głównie przez wyrastające jak grzyby po deszczu dyskonty. Nasz projekt ustawy to szansa dla takich sklepów. One będą mogły być czynne w niedziele, gdy sprzedaż będzie prowadził ich właściciel. Będzie to jego wolny wybór, a nie przymus, jak to jest dzisiaj w przypadku pracowników najemnych w handlu. Dzisiaj na podobnych zasadach odbywa się handel w święta wolne od pracy. Drobni kupcy, z którymi rozmawiamy, podkreślają, że możliwość otwarcia sklepu w tych dniach, gdy duże markety i dyskonty są nieczynne, pozwala im odrobić straty z kilku tygodni. Ograniczenie handlu w niedziele na zasadach, jakie proponujemy, na pewno pomoże małym, polskim sklepom przetrwać i utrzymać się na rynku.
Dlaczego Węgrzy wycofali się z wolnych niedziel?
– To była decyzja polityczna, a nie merytoryczna. Przyznają to wprost węgierscy politycy. Premier Viktor Orbán nie chciał dopuścić do referendum w tej sprawie, gdyż poza pytaniem o handel dołożone zostałyby do niego pytania dotyczące kwestii politycznych, korzystne dla węgierskiej opozycji, za to niekorzystne dla ekipy rządzącej w tym kraju. Jednak warto spojrzeć na skutki gospodarcze obowiązywania ograniczeń w handlu w niedziele na Węgrzech. Oficjalne dane publikowane przez tamtejszy urząd statystyczny wskazują, że po wprowadzeniu ograniczeń nie spadły obroty sklepów, nie wzrosło również bezrobocie w handlu. W obu przypadkach było odwrotnie. Zarówno obroty, jak i zatrudnienie wzrosły. W Polsce przeciwnicy ograniczenia handlu w niedziele alarmują, że po wprowadzeniu naszej ustawy w życie sklepy będą masowo plajtować, a pracownicy trafią na bruk. Padają w tym kontekście różne wyssane z palca liczby. Przykład Węgier pokazuje, że będzie dokładnie odwrotnie. I to są oficjalne dane gospodarcze, a nie jakieś mgliste prognozy przygotowane na zlecenie i za pieniądze zagranicznych sieci handlowych.
Artykuł opublikowany na stronie: http://www.naszdziennik.pl/ekonomia-gospodarka/176765,wszyscy-skorzystaja.html
Nasz Dziennik – Karolina Goździewska