Ostatnio w mediach ukazała się informacja, że Biedronka jest największym pracodawcą w Polsce…
Tak. Obecnie nasza sieć zatrudnia 79 tys. osób w całym kraju. To ok. 3300 sklepów zlokalizowanych w 1100 miejscowościach i kilkanaście centrów dystrybucyjnych. W tak ogromnej firmie silny związek zawodowy jest bardzo potrzebny. Pojedynczy pracownik nie ma szans na to, żeby usłyszano jego głos. Jeśli chcemy, żeby ktokolwiek liczył się z tym, co mamy do powiedzenia, musimy działać razem.

Solidarność” w Biedronce działa już od wielu lat. Do tej pory relacje z pracodawcą były bardzo trudne…
Jako związek zawodowy chcemy zbudować wartościowe relacje z pracodawcą i rzeczowy dialog. Jesteśmy od tego, żeby walczyć o jak najlepsze warunki pracy dla pracowników. To naturalne, że często dochodzi do różnicy zdań pomiędzy organizacją związkową i pracodawcą. Jednak to nie znaczy, że cały czas ma trwać konflikt, bo z tego po prostu nic nie wynika. Mieliśmy już z pracodawcą pierwsze spotkanie po wyborach nowych władz związku. Uzgodniliśmy nowe zasady dialogu. Będziemy spotykać się co 3 miesiące. Dodatkowo co 2-3 tygodnie będziemy rozmawiać zdalnie, w formie telekonferencji. Naszym zdaniem znaczna część problemów w Biedronce wynika ze złego przepływu informacji. Jednym z najważniejszych zadań związku zawodowego jest dbanie o to, żeby ta komunikacja działała w sposób prawidłowy, żeby pracownicy sklepu nawet w najmniejszej miejscowości mieli swoją reprezentację, żeby ich głos był słyszalny dla pracodawcy.

Teraz tak nie jest?
Mamy bardzo dużą rotację pracowników. Zaczęłam pracę w Biedronce w 2016 roku. Wtedy razem ze mną przyjęło się 8 osób. Dzisiaj z tej ekipy zostałam tylko ja. Doświadczeni pracownicy są za bardzo obciążani obowiązkami i odchodzą. Nowi ludzie przyjmują się do pracy i często po kilku tygodniach rezygnują. Jako związek zawodowy staramy się, aby warunki pracy w Biedronkach były jak najlepsze. Żeby doświadczeni pracownicy byli w stanie dopracować do emerytury. Jeśli ludziom będzie się dobrze pracować, to nie będą „podkradani” przez inne sieci. Myślę, że na tym zależy też pracodawcy, więc nasz cel wydaje się być wspólny.  

Ludziom często wydaje się, że praca w sklepie takim jak Biedronka to siedzenie na kasie. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna…
W wielu sklepach pierwsza zmiana zaczyna się np. o 4.00 rano. Tam, gdzie kiedyś na zmianie było 7 osób, dzisiaj jest 3-4 pracowników. Jednocześnie znacznie wzrosła liczba obowiązków. Wypiek pieczywa, właściwa ekspozycja towarów, dopilnowanie cen, inwentaryzacje, utrzymywanie porządku na sklepie, przyjmowanie dostaw produktów, których często jest tak dużo, że nie ma gdzie ich upchnąć. Na dodatek to wszystko jest skrupulatnie sprawdzane. Mamy kilka rodzajów wewnętrznych audytów. Oczywistym jest, że pracowników na poszczególnych zmianach jest zbyt mało. Ten problem jest jedną z pierwszych rzeczy, o których chcemy rozmawiać z pracodawcą.

W pandemii Biedronka wydłużyła godziny pracy swoich sklepów. Wtedy sieć argumentowała, że chodzi o rozładowanie tłoku w sklepach. Pandemia się skończyła, a wydłużone godziny pozostały…
To kolejna rzecz, na którą pracownicy się skarżą. Zwłaszcza w małych miejscowościach, gdzie komunikacja publiczna działa kiepsko, albo w ogóle jej nie ma. Gdy sklep zamyka się o 23.30, pracownicy nie mają czym wrócić do domów. Przecież nie każdy ma samochód. Często późnym wieczorem w sklepach dochodzi też do niebezpiecznych sytuacji. Są kradzieże, zdarzają się pijani, agresywni klienci.

A jak wygląda sytuacja w kwestii wynagrodzeń?
Kiedyś w handlu w Biedronce zarabiało się najlepiej. Teraz mamy poczucie, że konkurencja nas wyprzedza. Oczywiście chcemy będziemy rozmawiać z pracodawcą na temat, wynagrodzeń ale to nie wszystko. Zależy nam na wypracowaniu bardziej przejrzystych i sprawiedliwych zasad premiowania. Dzisiaj, żeby pracownicy dostali premię, sklep musi wypracować odpowiedni obrót. Jest on wyznaczany na bardzo wysokim poziomie. Nawet jeżeli pracownikom uda się go osiągnąć, to brane są pod uwagę wyniki tych wszystkich wewnętrznych audytów, o których mówiłam wcześniej. Czasem wystarczy drobne potknięcie, żeby stracić część premii. W efekcie coś, co w założeniu powinno motywować pracowników, powoduje frustrację i poczucie niesprawiedliwości. Cel powinien być możliwy do osiągnięcia.

Skuteczność związku zawodowego zazwyczaj rośnie proporcjonalnie do liczby jego członków. Jakie macie plany dotyczące rozwoju?
Na pewno jest nam trudniej, niż np. w dużych zakładach, gdzie kilka tysięcy ludzi pracuje w jednym miejscu. W naszym przypadku kontakt z członkami związku jest trudniejszy. Oczywiście najważniejszy jest kontakt bezpośredni, rozmowa z ludźmi twarzą w twarz, ale mamy też plany dotyczące m.in. naszej aktywności w mediach społecznościowych.

Jak przekonujecie ludzi do zapisania się do „Solidarności”?
Bardzo często ludzie tak naprawdę nie wiedzą, czym jest związek zawodowy i jakie korzyści zapewnia. Dopiero od nas dowiadują się np. o różnego rodzaju benefitach i zniżkach, które są dostępne dla członków związku. Chodzi np. o zniżki na paliwo na stacjach Orlen, czy Lotos lub tańsze bilety do parków rozrywki, kina, czy na basen. Członkowie naszego związku mają dostęp do bezpłatnej pomocy prawnej kancelarii CDO24. Nie tylko w kwestiach związanych z prawem pracy, ale również w sprawach osobistych. „Solidarność” jest w stanie obronić pracownika przez nieuzasadnionym zwolnieniem z pracy, czy też niekorzystną zmianą warunków zatrudnienia. Najważniejsze jest chyba jednak to, że pracownik może przyjść do nas z każdym problemem i na pewno nie zostanie bez pomocy. Bez względu na to, czy chodzi o konflikt z przełożonym, czy np. o krzywdzącą ocenę roczną. „Solidarność” daje swoim członkom poczucie, że jest ktoś, kto stoi po ich stronie. Jeśli ktoś woli przyglądać się z boku, to w razie problemów musi radzić sobie sam. To po prostu się nie opłaca.

Z Gabrielą Kaim, nową przewodniczącą NSZZ „Solidarność” w Jeronimo Martins Polska rozmawiał Łukasz Karczmarzyk

źródło: solidarnosckatowice.pl

Translate »