Działające w Polsce sieci sklepów zaczęły się łączyć na potęgę. Wczoraj Carrefour kupił Alberta i Hypernovą, kilka miesięcy wcześniej sprzedano Geanta i Leader Price’a.
Tę transakcję „Gazeta” zapowiedziała trzy tygodnie temu: sklepy Albert i Hypernova zmienią swoje logo na Carrefour już w przyszłym roku. Sama umowa jest w rozmiarze XXL. Carrefour zapłacił aż 1,4 mld zł (375 mln euro) za 178 supermarketów Albert, 15 hipermarketów Hypernova oraz cztery stacje benzynowe.
Dotychczasowy właściciel sklepów – holenderski Ahold – zdecydował się wycofać z Polski, bo nie zdobył na naszym rynku pierwszej lub drugiej pozycji, a tylko to – jak twierdzi – go interesowało.
Negocjacje w sprawie sprzedaży rozpoczęły się po 6 listopada w Warszawie w atmosferze wielkiego wyścigu. Carrefour był zdeterminowany zapłacić dobrą cenę. Kilka miesięcy wcześniej jego największy rywal – brytyjskie Tesco – przejął w Polsce supermarkety Leader Price. Francuzi też wtedy próbowali, ale zostali przelicytowani. Tesco po tamtej transakcji mogło być spokojne o swoją pozycję numer dwa na polskim rynku. Ale jak się okazało na krótko. Teraz – po przejęciu Alberta i Hypernowej – numerem dwa będzie Carrefour.
Francuzi nie chcą podać szczegółów transakcji. Nie wiadomo też, kto będzie zatwierdzał umowę – rodzimy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów czy Komisja Europejska. Ani jakie będą losy dziesięciu sklepów franczyzowych prowadzonych przez niezależnych przedsiębiorców pod logo Alberta.
Rzecznik Carrefoura Maria Cieślikowska stwierdziła jedynie, że sieć zamierza zatrzymać wszystkie przejęte sklepy, nawet jeśli ich lokalizacja pokrywa się z już istniejącymi placówkami sieci. – Z naszych doświadczeń, np. z Gdańska i Puław, wynika, że sąsiadujące ze sobą sklepy tej samej sieci nie stanowią dla siebie konkurencji, ale uzupełnienie oferty handlowej dla klientów – twierdzi Cieślikowska.
Klienci mają jednak mało powodów do zadowolenia. Postępująca konsolidacji branży oznacza mniejszą konkurencję. Sieci w końcu będą mogły podnieść swoje marże, które dziś są cięte na poziomie ziemi. – Ceny w hipermarketach wzrosną średnio o ok. 5 proc. w ciągu najbliższych dwóch lat – prognozuje Wojciech Drozd z firmy Candi – Instytut Zarządzania Sklepem, która doradza takim sieciom, jak Auchan, Real czy Lewiatan. – Na każdych 100 tys. obrotu sieć zarabia na czysto, po potrąceniu wszelkich kosztów ok. 3 tys. zł. Na zachodzie taki zysk dochodzi do 8 tys. zł. I do tego wyniku nasze sieci będą dążyć – twierdzi Drozd.
Ceny mogą rosnąć z jeszcze jednego powodu – markety będą musiały w najbliższym czasie podnosić płace. Wraz ze zmniejszającym się bezrobociem maleje liczba osób, które chcą pracować za tysiąc zł miesięcznie. Już teraz sklepy w dużych miastach wytapetowane są ogłoszeniami: pracowników przyjmiemy. Zdaniem Drozda podwyżki wynagrodzeń mogą sięgnąć nawet 30 proc.
Wyższe koszty sieci mogą próbować częściowo przenosić na dostawców. – Carrefour może na przykład złożyć im propozycję nie do odrzucenia: obniżcie swoje marże o 1-1,5 proc., a w zamian zamówimy u was więcej – twierdzi Drozd.
Firmy będą musiały wtedy mocno się zastanowić, czy dalsza współpraca z marketami się opłaca. Mogą skorzystać z patentu Polskiego Koncernu Mięsnego „Duda”, który stworzył alternatywny do marketów system dystrybucji – rozwija sieci własnych niewielkich sklepów.
Konsolidacja to również nie najlepsza wiadomość dla małych rodzinnych sklepów. Z roku na rok tracą udziały w rynku. O ile trzy lata temu miały 60 proc. rynku (wartościowo), o tyle teraz tylko 54 proc. (dane ACNielsen). – Być może już niedługo w rękach zachodnich sieci będzie 60 proc. rynku, polskie sieci będą miały 30 proc., a małe sklepiki 10-15 proc. – przewiduje jeden z analityków (chce zostać anonimowy).
Polskie sieci handlowe, aby przetrwać, będą musiały również się łączyć. Tak uważa szef rodzimej sieci POLOmarket Krzysztof Felker. Jego firma po niedawnym przejęciu 17 supermarketów krakowskiej sieci ABC ma już 182 placówki w całym kraju. Według Felkera Polacy mają również szanse na sukces dzięki niszom. Tu dobrym przykładem jest sieć delikatesów Piotr i Paweł.
A małe rodzinne sklepy? – Mogą wygrać lepszym dostosowaniem do potrzeb klientów – twierdzi Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Na przykład sprzedawać „na kreskę”. To niekonwencjonalny sposób prowadzenia biznesu, ale może być opłacalny – twierdzi Wyżnikiewicz.
Piotr Miączyński, Leszek Kostrzewski
Gazeta Wyborcza