Pracownicy dużych sklepów z całej Polski szykują pikietę w stolicy. Chcą podwyżek, wolnych niedziel, umów o pracę, zwiększenia zatrudnienia. – Bo dziś każdy pracuje za trzech. I to za psie pieniądze – mówią.

Pracownicy m.in. Reala, Biedronki, Makro, Carrefoura będą protestować w drugiej połowie września w Warszawie (ostateczna decyzja o terminie zapadnie 2 września). Wiadomo za to, że odbędzie się pod siedzibą Grupy Metro przy al. Krakowskiej. – Z moich informacji wynika, że szykują się Real, Biedronka, Carrefour i Makro, Kaufland, Jysk, Praktiker – mówi Jan Dopierała, związkowiec z marketu Real w Bydgoszczy.

– Ludzie już mają dość. Są zmęczeni, zbuntowani. Mamy chyba najniższe w Polsce zarobki – mówi Alicja Forysiak, przewodnicząca „Solidarności” w Carrefourze. – Nasze kasjerki zarabiają 1,2 tys. na rękę. Pracujemy po 10, 12 godzin. Rezygnujemy z przerw, to szef decyduje, czy i kiedy możemy skorzystać z toalety.

Około setki pracowników Carrefoura z Mazowsza pikietowało już na początku sierpnia. Domagali się: umów na czas nieokreślony, przestrzegania prawa pracy i szacunku do pracownika. Szefostwo nie chciało z nimi rozmawiać.

– Prezes potraktował nas niepoważnie. Jeśli nie wróci do negocjacji, na kolejnej pikiecie może się stawić nawet 2-3 tys. naszych ludzi – mówi Forysiak.

W ich ślady idą pracownicy kolejnych marketów. – Mamy cały katalog spraw do załatwienia – mówi Jan Cuber, przewodniczący „Solidarności” w Makro Cash & Carry.

– Samotne matki zatrudnione w Biedronkach w małych miejscowościach zarabiają ok. 1,7 tys. brutto. Jak utrzymać za takie pieniądze rodzinę? – pyta Piotr Adamczak, przewodniczący „S” w sieci.

Pracownicy Reala w lipcu zakończyli negocjacje z zarządem w sprawie podwyżek. Chcieli 6 proc. Szefostwo zaproponowało 2,5 proc.

– To poniżej inflacji, nie zgodziliśmy się – mówi Jan Dopierała. – Negocjacje zostały przeniesione na poziom marketów. W większości nie przynoszą rezultatów. W Bydgoszczy dyrekcja zaoferowała podwyżkę 1,5 proc. Absurd.

W Słupsku szefostwo zaproponowało 2 tys. zł podwyżki dla pracowników dwóch marketów. – Wychodzi po 8 zł brutto na osobę. Kpina – mówi Waldemar Figura, magazynier i związkowiec. Na początku sierpnia pracownicy słupskich Reali weszli w spór zbiorowy z pracodawcą.

Negocjacje toczą się w 53 Realach w kraju. Z trzech postulatów stawianych przez związki zarząd firmy spełnił jeden. Podniósł najniższe wynagrodzenie z 1326 zł na 1370 zł brutto. Na 6-proc. podwyżkę i premie dla najdłużej zatrudnionych się nie zgodził.

– Pieniądze to niejedyny problem branży – mówi Dopierała. – Łamane są prawa pracownicze.

Państwowa Inspekcja Pracy w zeszłym roku skontrolowała 87 marketów w kraju u 45 pracodawców. U 18 stwierdziła wykroczenia. Najczęściej chodziło o brak należytego odpoczynku dla pracowników.

– Pracodawca wymaga, klient wymaga. Wykonuję obowiązki dwóch, trzech osób. Bywa, że w ciągu ośmiu godzin nie mam chwili na pójście do toalety. I dostaję 1,3 tys. na rękę – opowiada Beata, która od 11 lat pracuje w bydgoskim Realu w dziale przemysłowym.

Real w Bydgoszczy ma dziś 215 etatów. W 1999 r. (jeszcze jako Géant) miał ich 800. – Ludzie pracują na granicy wytrzymałości. Zostają po godzinach, dłużej, niż pozwala kodeks pracy, ale nie mają wyboru. Inaczej wylądują na bruku – mówi Dopierała.

W ciągu dwóch lat liczba etatowców w Carrefourze spadła z niemal 27 tys. do 19,5 tys. – A pracy nie ubyło – mówi Forysiak.

Adamczak z Biedronki: – Domagać się będziemy też wolnych niedziel. Nie dostajemy żadnych dodatków za pracę w dzień wolny, nasze dzieci wychowuje ulica.

Jednym z głównych problemów jest też niestabilność zatrudnienia.

– Firma zmusza pracowników do przejścia do firmy outsourcingowej. Jeśli się nie zgodzą, dostaną wypowiedzenia. I potem zatrudnia ich z powrotem, tyle że taniej, na umowę-zlecenia – mówi Forysiak.

Związkowcy twierdzą, że dyrekcje marketów, szukając oszczędności, pod byle pretekstem zwalniają najlepiej zarabiających, i że coraz więcej takich konfliktów kończy się w sądach pracy.

Figura pracował wcześniej w ochronie Reala: – Szefowa zaproponowała mi „współpracę”: miałem donosić na kolegów. Kto się leni, kto robi zbyt dużo przerw, kto i co o kim mówi. Odmówiłem. Później zaczęliśmy zakładać organizację związkową i głośno mówić o problemach w firmie. Wkrótce dostałem wypowiedzenie. Założyłem sprawę w sądzie. Wstawiły się za mną związki i firma przyjęła mnie z powrotem, ale już na magazyn.

Z Realem procesować będzie się też Grzegorz, informatyk ze słupskiego marketu. – Został zwolniony, bo wykonał polecenie służbowe i użył hasła, które dyrektorka udostępniła osobom trzecim – mówi Paweł Zgórski, sekretarz „S” w Słupsku. – To ona popełniła błąd. Będzie walczył w sądzie o przywrócenie do pracy i odszkodowanie.

44-letnia Hanna, kierowniczka działu elektromedia w toruńskim Realu, została zwolniona z dnia na dzień. – Dyrektor pokazał mi dwa druki: dyscyplinarkę albo rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Byłam w szoku, podpisałam to drugie. Zarzucił mi, że złamałam procedury. Poszło o to, że sprzedałam wybrakowany towar jako przeceniony, pod innymi kodami. Wielu kierowników robi tak od lat, chcąc ratować marżę. Gdy się otrząsnęłam, poszłam do sądu. Przegrałam, bo w papierach wyglądało, jakbym odeszła z firmy z własnej woli.

Andrzej Maria Faliński z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, która reprezentuje markety, przyznaje, że w handlu nie płaci się najlepiej. – Poziom wykształcenia pracowników jest stosunkowo niski. Firmy inwestują w szkolenia, dają nowe zawody, umiejętności. Nie mogą jednocześnie podnosić znacznie pensji, dbając o rachunek ekonomiczny. Coś za coś – mówi.

Z jego informacji wynika, że ponad 60 proc. zatrudnionych w marketach wciąż ma etat. – Pracowników na umowę-zlecenia pojawia się coraz więcej, bo firmy nawet z dostawcami podpisują umowy na rozładunek towaru w magazynie i na półkach. Dla etatowców są oni poważną konkurencją, bo są dużo bardziej elastyczni, a dla pracodawcy – tańsi – mówi Faliński.

Aleksandra Lewińska

Translate »