Pracownicy handlu są jedną z grup zawodowych, które najdotkliwiej odczuwają skutki kryzysu gospodarczego i drastyczny wzrost kosztów utrzymania oraz cen podstawowych produktów. Zarobki szeregowych pracowników sieci handlowych najczęściej są niewiele wyższe od płacy minimalnej. Dla znacznej części podwyżka minimalnego wynagrodzenia jest jedyną szansą na jakikolwiek wzrost płac.
Jak potwierdzają badania firmy Sedlak & Sedlak, osoby zatrudnione w hiper- i supermarketach zajmują czołowe miejsca na liście najgorzej opłacanych pracowników w Polsce. Co prawda z raportu opracowanego przez tą samą pracownię wynika, że średnie zarobki w handlu wynoszą ok. 3050 zł brutto, to jednak kwota ta nie ma wiele wspólnego z rzeczywistymi zarobkami szeregowych pracowników. Pensja sprzedawcy w sklepie wynosi średnio 1650 zł brutto. – W wielu wypadkach ta kwota jest jeszcze niższa, zwłaszcza jeżeli chodzi o pracowników sklepów wielkopowierzchniowych, którzy w sporej części mają zarobki na poziomie płacy minimalnej, bez perspektyw na jakieś znaczące podwyżki – mówi Alfred Bujara, przewodniczący Krajowego Sekretariatu Banków Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność.
Szef handlowej Solidarności podkreśla, że sytuacja pod tym względem pogarsza się z roku na rok. – W latach 90-tych ci pracownicy zarabiali relatywnie więcej. Niestety podwyżki wynagrodzeń w handlu nie nadążają za wzrostem kosztów utrzymania, więc siła nabywcza ich pensji spada z roku na rok. W ostatnich latach w większości sieci handlowych miały miejsce jedynie znikome podwyżki, rzadko sięgające poziomu inflacji. – zaznacza Bujara. – Problemem jest także to, że zarobki nie rosną wraz ze stażem pracy. Ostatnio rozmawiałem np. z pracownikiem, który po 13 latach pracy w firmie zarabia 1700 zł brutto – mówi Mariusz Włodarczyk, przewodniczący Solidarności w Praktikerze.
Za wynagrodzenie sięgające niewiele ponad 1000 zł „na rękę” niezwykle trudno jest utrzymać siebie, nie mówiąc już o zakładaniu rodziny czy posiadaniu dzieci. – Są u nas małżeństwa, w których oboje małżonków pracuje w markecie. Zazwyczaj ci ludzie są zmuszeni do szukania dodatkowych zajęć, wielu z nich pracuje na dwa etaty – mówi Maria Bejm, wiceprzewodnicząca Komisji Zakładowej w Tesco. – Znam np. kasjerkę zatrudnioną na ¾ etatu, która samotnie wychowuje dziecko. Takim osobom jest naprawdę bardzo ciężko – dodaje Marzena Konieczko, wiceszefowa związku w Kaufland.
Choć zarobki pracowników handlu praktycznie stoją w miejscu, ich zakres obowiązków i obciążenie pracą stale się powiększają. – Większość sieci handlowych zredukowała zatrudnienie w ostatnich dwóch latach o 20-30 proc., a są takie, gdzie zatrudnienie zmniejszono o połowę. Niedobór pracowników próbuje się wypełniać za pomocą agencji pracy tymczasowych. Jednak rozwiązanie to stosuje się zazwyczaj doraźnie np. w okresie świątecznym – wyjaśnia Alfred Bujara. – W działach, w których kiedyś pracowało 20 osób, dzisiaj zatrudnionych jest 10 pracowników. Kiedy jest większy ruch, pracownicy hali wzywani są na kasy, gdzie często pracują po kilka godzin, a czasami na koniec obrywa im się, że praca w ich dziale nie została wykonana. – opisuje Maria Bem.
Dodatkowo, jak relacjonują związkowcy, coraz częściej zdarzają się sytuację, w których klienci niezadowoleni z poziomu obsługi wynikającego z niedoborów kadrowych w sklepach, wyładowują swoją frustrację na szeregowych pracownikach. – Zdarza się np., że klienci krzyczą na kasjerki z powodu długich kolejek. W ten sposób stajemy się podwójnymi ofiarami. Po pierwsze z powodu redukcji zatrudnienia jesteśmy przepracowani i przemęczeni, a po drugie całe niezadowolenie klienci wyładowują właśnie na nas – konkluduje Marzena Konieczko.
Łukasz Karczmarzyk
Tygodnik Śląsko-Dąbrowskiej „Solidarność”