Sprawa Dariusza Gojowczyka, ze względu na jego działalność związkową i społeczną, stanowi przypadek szczególny. Ale szykany, jakim podlega, są raczej typowe. I wypełniają znamiona tyranizowania oraz dyskryminacji z wewnętrznych antymobbingowych przepisów irlandzkiej Grupy AIB, właściciela Banku Zachodniego WBK SA.
Te przepisy – precyzyjne, konkretne, z podaniem przykładów działań dyskryminacyjnych oraz mobbingowych – dzięki staraniom irlandzkiej centrali związkowej IBOA, która zrzesza ponad 20 tys. pracowników sektora finansów i bankowości, obowiązywały w Allied Irish Banks (AIB) już wcześniej. Ale na polski zostały przetłumaczone dopiero z końcem roku 2005.
Irlandczycy odróżniają dyskryminację (np. blokowanie awansów ze względu na płeć pracownika) od mobbingu, rozumianego jako uporczywe, celowe dręczenie i ośmieszanie osoby, psucie jej reputacji, prowadzące do zaniżenia samooceny oraz poważnych często zaburzeń psychosomatycznych. Konkretne przykłady form szykanowania w bankowości – np. odbieranie prowadzonych spraw tuż przed ich finalizacją z klientem– a także schemat formularza, ułatwiający potencjalnej ofierze opisanie wrogich działań stanowi atut tych wewnętrznych rozporządzeń AIB.
Bo czepiał się o nadgodziny
Dariusz Gojowczyk, wiceprzewodniczący Komisji Zakładowej „S”, przy Banku Zachodnim WBK SA, pracuje w oddziale tego banku w Rudzie Śląskiej. Gojowczyk pełni ponadto funkcję zastępcy przewodniczącego Sekcji Krajowej Bankowców NSZZ Solidarność, jest członkiem Rady Krajowego Sekretariatu Banku, Handlu i Ubezpieczeń „S”, oraz ławnikiem Rejonowego Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych w Rudzie Śląskiej.
Typ działacza-społecznika, doceniany za swą działalność nie tylko przez kolegów związkowców, ale nawet przez pracowników niezrzeszonych. To właśnie on zainicjował i zorganizował od podstaw społeczną inspekcję pracy w BZ WBK SA, współorganizował też ogólnopolską akcję PIP „Kontrola czasu pracy w bankach”, co niezbyt przypadło do gustu jego zwierzchnikom. I nie tylko im. Przeprowadzone w 2006 kontrole wykazały liczne nieprawidłowości i nadużycia ze strony różnych instytucji bankowych, co zmusiło pracodawców do naliczenia i wypłaty pracownikom należnych, nieraz znacznych kwot.
Związkowiec, przynajmniej z takiej organizacji, która naprawdę działa, jest zawsze niewygodny dla pracodawcy. Więc nabrałem już pewnej odporności i nie oczekuję, aby mnie w pracy kochano. Ale od 2-3 lat skoordynowana presja na moją osobę bardzo przybrała na sile, płacę już za to zdrowiem – odpowiada Dariusz Gojowczyk, na pytanie „Tygodnika Solidarność”, czy rzeczywiście sprawiał zbyt duże kłopoty dyrekcji.
Przełożeni Gojowczyka mają mu za złe, że od dwóch lat często korzysta z długotrwałych zwolnień lekarskich, wystawiając na próbę ich cierpliwość i dobrą wolę. Ale właśnie co do tej ostatniej, można żywić spore wątpliwości. Atmosfera wytwarzana wokół osoby aktywnego związkowca, rodzaj dolegliwości, na jakie się uskarża, oraz szereg skierowanych przeciwko niemu działań wskazują dowodnie, że stał się on po prostu ofiarą mobbingu.
Potwierdza to choćby ton wypowiedzi rzecznika banku Piotra Gajdzińskiego, który na pytanie dziennikarki z regionalnej gazety odparł lekko: „Nawet gdybyśmy chcieli, to nie możemy go mobbingować, bo nie ma kiedy”.
Szyderstwo mało stosowne wobec osoby, która po nieszczęśliwym upadku w miejscu pracy, utracie przytomności i pobycie w szpitalu, spędziła przeszło pięć miesięcy na rekonwalescencji.
Z Gracą poszło na ostro
Nie uznaję podchodów, działam z otwartą przyłbicą. Nieraz już zwracałem uwagę na bezprawne zmuszanie ludzi do pracy po godzinach. Tłumaczyłem też pracownikom, ulegającym takiej presji, że jeśli zamiast ośmiu godzin pracują po dwanaście bez dodatkowego wynagrodzenia, to odbierają w ten sposób zatrudnienie innym. Dwie takie potulne osoby pozwalają zredukować zatrudnienie o jeden etat, pracodawca chętnie z tego skorzysta – tłumaczy przewodniczący Gojowczyk.
Jolanta Lenartowicz, poprzednia dyrektor oddziału banku w Rudzie Śląskiej, dopuszczała działanie bankowej Solidarności. Ale gdy zastąpił ją Kazimierz Graca, poszło już na ostro. Najpierw Gojowczykowi udało się przeprowadzić kontrolę czasu pracy i wykazać, że pracownikom należy się zapłata za nadgodziny. PIP potwierdził zasadność tych roszczeń, więc listę sporządzono… i do dziś leży sobie spokojnie we wrocławskiej centrali, bo ludzie wolą zrezygnować z pieniędzy za 200-300 nadliczbowych godzin, niż iść z tym do sądu i zaryzykować utratę pracy.
W rewanżu, dyrektor zainicjował odwołanie Gojowczyka z funkcji społecznego inspektora pracy w oddziale. Inspiratorską rolę dyrekcji w tej operacji potwierdziła analiza dokumentów elektronicznych, pochodzących – jak się okazało – z komputera stojącego w gabinecie dyrektora. Co więcej, bez porozumienia ze związkami powołano nowego inspektora. Zupełnie za to ignorując fakt, że wiceszef „S” w BZ WBK SA został prawomocnie wybrany na społecznego inspektora pracy w całym banku.
Dariusza Gojowczyka wzięła w obroty jego bezpośrednia przełożona Małgorzata Tomaszewska, która przyszła do rudzkiego oddziału za dyrektorem Gracą. Ciągnięcie za sobą wypróbowanych, superlojalnych współpracowników nie stanowi o jakiejś specyfice bankowości, ale jeśli taka „wymiana dworu” skutkuje gwałtownym pogorszeniem stosunków w pracy, to nigdy nie jest życzliwie komentowana.
Wszystkich wypchnąć do klienta
Fuzja wrocławskiego Banku Zachodniego (BZ) i Wielkopolskiego Banku Kredytowego (WBK), która trwała około 10 miesięcy, zakończyła się w czerwcu 2001. Choć oficjalnie mówiło się zawsze o połączeniu na prawach partnerskich, dominacja WBK w nowym podmiocie finansowym nie stanowiła tajemnicy ani dla ludzi z branży, ani dla pracowników BZ WBK SA. Większość funkcji kierowniczych, łącznie z fotelem prezesa zarządu, objęli menedżerowie z WBK. A ich uposażenia na porównywalnych stanowiskach były znacznie korzystniejsze niż gaże menedżerów wywodzących się z Banku Zachodniego.
Skąd te różnice? Bank z Poznania został sprywatyzowany jako pierwszy w Polsce, od 1994 był notowany na giełdzie, a w następnym roku pierwszy pakiet akcji objęła w nim irlandzka Grupa AIB, natomiast wrocławski Bank Zachodni sprywatyzowano jako ostatni, a Irlandczycy z AIB pojawili się w nim dopiero w 1999. Zaraz po połączeniu BZ wymagał dużych inwestycji: w szkolenie kadry, w przekształcenie placówek terenowych, w zmianę proporcji między tzw. front office a back office.
Zmiana mentalności ludzi na prosprzedażową nie przyszła łatwo. Kiedyś w strukturze oddziału terenowego zaledwie 30 proc. pracowników prowadziło sprzedaż produktów bankowych, a reszta to był back office, zaplecze, czyli administracja, księgowość. Potem te proporcje odwrócono, wypychając do klienta większość personelu bankowego. A dziś ten dawny back office prawie już nie istnieje – tłumaczy mi były pracownik BZ WBK SA.
Połączoną strukturę bankową mocno też odchudzono, z przeszło 11 tys. pracowników, zostało już tylko nieco ponad 7 tys. Jednocześnie przed malejącą załogą stawiano coraz ambitniejsze zadania. Rosła rywalizacja o miejsce pracy, o przychylność szefa. Narastał stres, ci bezwzględni radzili sobie lepiej, natomiast osoby wrażliwe i niepozbawione skrupułów – znacznie gorzej.
Narcyz na harleyu
Nazwę Banku Zachodniego WBK SA coraz częściej kojarzono z informacjami o mobbingu. Latem 2005 w sieci pojawiło się prywatne forum dyskusyjne, na którym wiele osób dawało wyraz swemu poczuciu krzywdy i rozgoryczenia sytuacją w oddziałach terenowych banku, zwłaszcza w aglomeracji śląskiej. Opisy drastycznych sytuacji pracowniczych z różnych filii BZ WBK pojawiły się też na specjalistycznych witrynach poświęconych mobbingowi, a malownicza postać dyrektora jednego z mniejszych oddziałów – pięćdziesięciolatka w skórze na harleyu – musiała w oczach podwładnych, z którymi się nie patyczkował, stanowić klasyczny przykład mobbera, czyli przeczulonego na własny temat oraz zachwyconego sobą narcyza bez empatii. Pytanie, czy to ten rodzaj popularności, na którym Zarządowi BZ WBK (oraz irlandzkim inwestorom) zależałoby najbardziej.
Czy agresję wobec własnych pracowników można wytłumaczyć znacznym uszczupleniem kompetencji dyrektorów oddziałów, którzy zostali pozbawieni swej wcześniejszej decyzyjności w sprawie kredytów? Czy należy ją raczej wiązać z presją na ciągłe, mało realistyczne podnoszenie planów sprzedaży produktów bankowych? Podobno szeregowi dyrektorzy oddziałów terenowych ze spotkań z dyrektorem regionalnym wychodzili niejednokrotnie tak przemaglowani, że sami wyglądali jak ofiary „mobbingu na górze”.
Niektóre rynki lokalne nie są w stanie spełnić oczekiwań w zakresie narzuconych przez centralę planów sprzedażowych – mówi „Tygodnikowi Solidarność” były pracownik BZ WBK. I tłumaczy, dlaczego tak się dzieje. – Załóżmy, że mamy na danym rynku lokalnym 10 oddziałów różnych banków komercyjnych. I tylko nasz oddział ma uzyskać np. 20 kredytów hipotecznych, a dokoła nic się nie buduje.
Dziś wprawdzie buduje się sporo, ale jeszcze dwa-trzy lata temu…
Dopaść Gojowczyka
Gdy wiceszef bankowej Solidarności wrócił po blisko półrocznej rekonwalescencji do pracy, odkrył w swojej szafce poufne dokumenty bankowe, które absolutnie nie powinny się tam znaleźć. Wezwał dwie koleżanki na świadków, spisał notatkę… i wysłuchał reprymendy od zwierzchników, którzy zagrozili mu doniesieniem do prokuratury. Ale, co zastanawiające, na tej groźbie poprzestali. Toteż doniesienie o podjętej próbie skompromitowania swego zastępcy złożył Henryk Polarczyk, przewodniczący zakładowej Solidarności w BZ WBK.
Związek tego nie odpuści. Koledzy zbyt dobrze znają ofiarność Gojowczyka, jego sumienność i zaangażowanie w pracę zarówno organizacyjną, jak i związkową, żeby mogli dać posłuch organizowanej na niego nagonce. Tym bardziej, że postawione związkowcowi zarzuty dowodzą, że to jego oskarżyciele nie znają stosowanych obecnie w banku procedur.
Dyrektor Graca od początku stwarzał Darkowi jakieś trudności, wbrew obowiązującemu prawu nie chciał go zwalniać na nasze związkowe zebrania, dopiero moje uporczywe interwencje przyniosły jakiś skutek – mówi Andrzej Olejnik, przewodniczący Sekcji Krajowej Bankowców „S”. – Duże nadzieje pokładamy w spotkaniu z panem Mateuszem Morawieckim, który od 1 maja br. jest nowym prezesem Banku Zachodniego WBK SA. Dotąd mieliśmy z nim tylko dobre kontakty. Był zresztą jedyną osobą z zarządu, która przyjmowała nasze zaproszenia i wielokrotnie uczestniczyła w walnych zebraniach KZ „S” – dodaje Henryk Polarczyk.
Gojowczyk zastanawia się, kto i dlaczego podrzucił mu trefne papiery. Analizuje powody, dla których po powrocie do pracy został poddany swoistemu ostracyzmowi, wymuszonemu na kolegach przez dyrekcję oddziału. I czeka na rozprawę (25 września br.), która powinna uwolnić go od niesłusznej nagany, z jesieni 2006.
Chwilami wydaje mi się, że gram główną rolę w jakimś precyzyjnie napisanym scenariuszu – mówi cicho – ale to wcale nie jest miło być ofiarą.
Waldemar Żyszkiewicz, Tygodnik „Solidarność” nr 36 (989)