Znęcanie się na zatrzymanymi działaczami
podziemnej Solidarności. Bicie, grożenie śmiercią,
szantaż, nakłanianie do samobójstwa i zastraszanie
najbliższej rodziny – to główne zarzuty jakie usłyszał
Bogdan M. - były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa w
Legnicy. 1 grudnia przed Sądem Okręgowym w Legnicy
rozpoczął się jego proces. Akt oskarżenia przygotowany
został przez prokuratorów z Oddziałowej Komisji Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu działającej przy
wrocławskim Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej.
Funkcjonariuszowi komunistycznemu państwa grozi nawet
dziesięć lat więzienia.
Mały pikuś
Bogdan M. Ma dzisiaj 56 lat. Pracuje w
jako elektryk w Hucie Miedzi Legnica. W latach
osiemdziesiątych był inspektorem V wydziału
Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Legnicy. Do SB
wstąpił w 1982 roku.
- Zawsze chciałem pracować w Milicji
Obywatelskiej. W swoim podaniu o przyjęcie napisałem, że
interesuje mnie tylko praca po cywilnemu. W czasie
służby nigdy nikogo nie uderzyłem, zawsze starałem się
zachowywać przyzwoicie – powiedział podczas procesu
Bogdan M. Oskarżony esbek nie przyznaje się stawianych
mu przez prokuratora zarzutów. Z jego wyjaśnień
złożonych przed Sądem wynika, że w czasie służby był pod
poddany silnej indoktrynacji ideologicznej i wykonywał
tylko polecenia przełożonych.
- Ja tam byłem mały pikuś. Wykonywałem
polecenia i pisałem raporty. Byłem małym trybikiem w
wielkiej machinie –stwierdził podczas składania zeznań
przed Sądem były funkcjonariusz SB
- Panowie stojący przed sądem w
Norymberdze mówili to sami – skomentował słowa Bogusława
M. sędzia prowadzący rozprawę.
Jan Sugalski, działacz podziemnej
Solidarności, który w procesie występuje w charakterze
poszkodowanego zupełnie inaczej pamięta postawę Bogdana
M. Z jego zeznań wynika, że podczas zatrzymywania przez
SB był bity, straszony śmiercią i poniżany.
- Podczas przesłuchania, w obecności
Bogdana M., zostałem powalony na podłogę. Ubecy chodzili
mi po plecach. Uszkodzili mi kręgosłup tak, że dzisiaj
mogę swobodnie przejść tylko kilkadziesiąt metrów. Innym
razem esbecy powiedzieli, że nauczą mnie latać. Złapali
mnie za ramiona i wystawili za okno pokoju, który
znajdował się na czwartym piętrze komendy. Oskarżony
cały czas powtarzał, że są po naradzie u Kiszczaka i
mogą mnie uciszyć na wieki. Raz zostawił mi nawet
żyletkę, powiedział, żebym się pociął i wyszedł z pokoju
– zeznał w śledztwie były działacz Solidarności.
Rozmowy familiarne
Bogdan M. na początku procesu
zdeklarował, że będzie mówił tylko prawdę bez względu na
konsekwencje dla niego samego i innych byłych
funkcjonariuszy SB.
- Chociaż od tamtego czasu minęło ponad
dwadzieścia lat nie mam zamiaru zasłaniać się
niepamięcią – stwierdził podejrzany. I rzeczywiście.
Podczas składania obszernego oświadczenia dokładnie
relacjonował sposób i metody pracy w jego wydziale.
Szczegółowo opisywał rozkład pokoi w budynku komendy,
sypał nazwiskami współpracowników. Precyzyjnie opisywał
przeszukania w domach działaczy opozycji i konkretne
przesłuchania. Jednak kiedy sędzia lub prokurator
próbowali dociec czy na przykład prawdą jest, że on sam
podczas przeszukania w mieszkaniu Sugalskiego wyciągnął
z łóżeczka niemowlę i położył je na zimnej podłodze -
oskarżony zasłonił się niepamięcią. Podobnie krótką
pamięć oskarżony wykazywał w czasie rekonstrukcji innych
sytuacji opisanych w akcie oskarżenia. Natomiast swoje
bezpośrednie kontakty z działaczami opozycji przedstawił
jako co najmniej poprawne. Według własnych słów Bogdan
M. działaczy podziemnej Solidarności nie przesłuchiwał.
On co najwyżej prowadził z nimi rozmowy.
- Zawsze odnosiłem się do zatrzymanych w
sposób kulturalny. Nigdy nie mówiłem do nich po imieniu,
nie wyzywałem, nie używałem wulgarnych słów. Mówiłem do
nich na przykład „panie Janku”. Ja jestem człowiekiem
spokojnym i kulturalnym. Nasi przełożeni przedstawiali
nam działaczy opozycji jako ludzi, którzy gromadzą
materiały wybuchowe i broń, ale mino tego zagrożenia ani
mnie ani moim kolegom do głowy nie przyszło kogokolwiek
uderzyć. Chociażby ze względu na szacunek dla wieku
niektórych z nich – opisywał swoje zachowanie Bogdan
M.
Proces byłego esbeka potrwa zapewne kilka
miesięcy. Sąd będzie musiał przesłuchać kilku świadków.
Niewykluczone, że skład orzekający będzie zmuszony
pofatygować się do domu jednego z poszkodowanych, który
jest dzisiaj człowiekiem schorowanym – niezdolnym do
stawienia się przed Sądem. Niebawem przed Sądem staną
kolejni funkcjonariusze SB z Legnicy.
Artur Guzicki
Zdjęcia Wojciech Obremski