Dopiec robotnikom z ZWR

W czasie wielkiego kryzysu Żyrardowskie Zakłady Włókiennicze zostały za bezcen sprzedane kapitałowi francuskiemu. Sławomir Koper w książce „Wielkie afery II Rzeczpospolitej” opisuje takie zdarzenie, które miało miejsce w tych zakładach w 1925 roku. W gorący dzień włókniarki nie mogąc znieść upału w hali, odwinęły pończochy, czyli zrolowały je tak, że nad kostką utworzył się bawełniany pierścień. Kiedy zobaczył to dyrektor Koehler-Badin wpadł w szał: jak śmiały to zrobić bez pozwolenia dyrekcji! Przestraszony kierownik – Polak – tłumaczył, że to przecież nie z rozpusty, ale z powodu gorąca. Takie tłumaczenie dodatkowo rozzłościło dyrektora – co go obchodzi, że komuś gorąco – dopiero gdy padł argument, że ciężkie pończochy krępują ruchy robotnicom złagodniał i wydał zarządzenie, aby w upalne dni nosiły jedwabne pończochy. Facetowi nie przyszło do głowy, że robotnic na jedwabne pończochy nie stać.

Przypomnienie historii sprzed dziewięćdziesięciu lat we współczesnej rzeczywistości wydaje się anachronizmem – a jednak nie. Otóż dyrektor ZWR-ów wymyślił sobie, że robotnicy na hali gdzie w lecie temperatura często przekracza 40 stopni nie mogą podwinąć rękawów koszuli. A jeszcze w ubiegłym roku można było pracować w koszulkach z krótkim rękawem. Cóż się stało przez ten rok, że teraz już nie można? Jak się okazuje względy BHP spowodowały, że standardem jest flanelowa koszula z długimi rękawami bez możliwości ich podwinięcia. A że na hali ukrop – cóż z tego przecież dyrektor i służby BHP pracują w klimatyzowanych biurach.

Ktoś rozsądny mógłby spytać ile wypadków z uszkodzeniem przedramion ostatnio się zdarzyło i w jakim stopniu opuszczone rękawy koszuli ochroniły by przed urazem? No właśnie panie dyrektorze, ile? Bo z tego co mówią statystyki to chyba niewiele, a najpewniej to nie było żadnego takiego wypadku w ZWR. Rękawy koszuli chronią, owszem, ale przed dostępem świeżego powietrza. Przed kontaktem z powietrzem chronią również ubrania robocze, które ktoś „mądry” zamówił dla całych ZWR-ów. Ubrania te jeżeli przepuszczają powietrze to w niewielkim stopniu. Dodatkowo mają wszyte odblaskowe pasy z ceraty, a jakby tego było mało, spodnie typu ogrodniczki opinają piersi i plecy dodatkowo przegrzewając organizm.

Do tego obrazu należy dodać ostatni nakaz chodzenia w plastikowych okularach ochronnych, które w takiej temperaturze i wilgotności muszą zaparować (a zdjąć ich nie można przez 8 godzin). Wspomniany wyżej dyrektor z Żyrardowa zwykł mówić: „niech przeklinają, ale niech się boją”. Czyżby dyrektorowi Andrzejowi Koniecznemu też przyświecało to motto? Sądząc z jego dotychczasowych działań pewnie tak! Jednak w dzisiejszych czasach oficjalne przyznawanie się do takich poglądów byłoby źle widziane. Więc wtłacza się ludziom w głowy, że to dla ich dobra. Z oficjalnych pism można się dowiedzieć, że do roku 2020 w ZWR-ach nastąpi całkowite wyeliminowanie wypadków i chociaż każdy normalny człowiek wie, że to nie jest możliwe, behapowcy z dyrektorem na czele czepili się tej wytycznej jak pijany płotu.

Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Już dziś można zaobserwować prawidłowość, że w około 90% wypadków w pracy uznaje się winę pracownika. Więc jeżeli wymyśli się odpowiednie zabezpieczenia, często iluzoryczne, jak np. okulary których zaparowane szkła rysują się po dwóch dniach, czy długie rękawy koszuli, to kto wie być może będzie można pozbyć się tak paskudnego sformułowania jak wypadek w pracy i zastąpić go np. wyrazem „samouszkodzenie”. Prawda! jak ładnie brzmi: pracownik dokonał samouszkodzenia łamiąc sobie rękę. Stwierdzono, że miał podwinięte rękawy koszuli, w związku z karygodnym lekceważeniem przepisów BHP został dyscyplinarnie ukarany. Wydaje się to śmieszne, ale już dziś w ZWR-ach karane są osoby poszkodowane w wypadkach! Aż strach pomyśleć co będzie w przyszłości.
Obserwator