Władze PRL na wojnie ze społeczeństwem

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku 70 tysięcy żołnierzy, 30 tysięcy milicjantów, kilkanaście tysięcy SB-eków wyposażonych w 1396 czołgów i blisko dwa tysiące transporterów opancerzonych, a także pałki i pospolite łomy do wyważania drzwi, ruszyło na rozkaz niedemokratycznej, narzuconej Polakom władzy rozprawić się z wolnościowymi i demokratycznymi aspiracjami społeczeństwa. Zniknąć miała Solidarność, organizacja będąca emanacją tych marzeń i aspiracji.

33 lata temu w Polsce była mroźna i śnieżna noc. Jeszcze przed północą zostali zatrzymani obradujący w Gdańsku członkowie Krajówki Solidarności i ich doradcy. Ruszyło też polowanie w całej Polsce. Do milicyjnych suk i radiowozów pakowani byli działacze Solidarności, opozycjoniści z różnych organizacji, ludzie nie kryjący krytycznego spojrzenia, naukowcy, artyści. Najmłodsi nie byli nawet pełnoletni, najstarsi przekroczyli siedemdziesiątkę. Kobiet też nie oszczędzono. Do Warszawy samotnie przewieziony został wyciągnięty z mieszkania Lech Wałęsa.

W całym kraju wyłączono telefony i dalekopisy, zamilkły telewizory i radioodbiorniki. Przygotowywana od miesięcy ostateczna rozprawa rozpoczęła się. Choć od kilku tygodni można się było spodziewać uderzenia, zaskoczenie było prawie całkowite. Mało kto wtedy wiedział, co się naprawdę stało. Czy to tylko Jaruzel, czy też weszli Ruscy.

O godzinie szóstej rano w radio i telewizji przemówił generał Wojciech Jaruzelski.- Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki – tak uzasadniał dowodzoną przez siebie operację. Zapowiedział obronę sowieckiego socjalizmu i sojuszy.

Solidarność rzeczywiście została rozbita. Pacyfikacje strajkujących zakładów, aresztowani, internowani, zabici i ranni, godzina milicyjna, wiszące na ścianach obwieszczenia o grożących karach – to wszystko wywołało strach i popłoch. Rozbita, ale nie do końca. Działacze, którym udało się umknąć obławie i nowi, wcześniej nieznani zaczęli organizować opór.

IPN