O tym, jak związkowcy powinni wychodzić do młodych.
Początek niniejszemu tekstowi dało – jak w przypadku każdego poszukiwania – zamyślenie. Człowiekowi żyjącemu we współczesności, człowiekowi podejmującemu w niej próby działań w sprawach ważnych, wspólnych, a także człowiekowi, który z jakichś względów takich prób nie podejmuje, towarzyszy nierzadko stan zagubienia. I wtedy poszukiwanie staje się warunkiem przetrwania.
Sądzę, że takich warunków szuka nie tylko pojedynczy człowiek, ale także zbiorowość ludzka, której forma egzystencji bierze się z refleksji. Taką formą zbiorowości jest mój związek, moja „Solidarność”. Wola poszukiwania kształtu MOJEJ SOLIDARNOŚCI była więc bodźcem między innymi do napisania tego tekstu. Poświęcam go namysłowi nad stanem ruchu związkowego w Polsce, nad relacjami między ludźmi – nie tylko między członkami związku zawodowego, nad przyczynami, które przed trzydziestu laty wiązały ze sobą ludzi, „którzy jeszcze wczoraj stali od siebie daleko”. (Tischner, Etyka solidarności, 2005: 11).
Dzisiaj też nie brak sytuacji, w których wydaje się, że stoimy od siebie daleko. Mówi się, że słowo „solidarność” przyłączyło się do innych, najbardziej polskich słów, aby nadać nowy kształt naszym dniom.” (Tischner, Etyka solidarności, 2005: 11). Co oznacza to słowo dzisiaj? Z jakimi innymi słowami łączy się w naszych myślach? W jaki sposób kojarzone z tymi słowami treści wpływają lub mogłyby wpływać na naszą tożsamość, na nasze życie? Ku czemu wzywają?
Te pytania są fundamentalną podstawą. Szczególnie w obliczu starzenia się Związku. W Związku przeważają ludzie z doświadczeniem. Ludzie starzy. Tak się składa, że nie zaliczam się ani już do młodych, ani jeszcze do starych. I może dlatego odczuwam wewnętrzną potrzebę podjęcia tematu, którym jest wyjście do młodych, budowanie kontynuacji Związku, poszerzanie doświadczenia już w Związku istniejącego o doświadczenie nowych, młodych ludzi.
fot. Rafał Szubert
Pierwszy krok, jaki należałoby uczynić w kierunku wyjścia do młodych, dotyczy samego odczuwania młodości i języka, za pomocą którego tę młodość próbujemy opisywać. Bo zazwyczaj słyszymy narzekanie. Słyszymy o odrzucaniu tradycyjnych wartości, o kryzysie obyczajowości, o odejściu od tradycyjnie uważanych za etyczne postaw, o niebezpiecznym kulcie pieniądza i o adaptacji modelu konsumpcyjnego stylu życia. Krytykowana jest u ludzi młodych płycizna duchowa, bezwzględność, brak skrupułów, wzrastająca agresja. Słychać tu i ówdzie, że młodzi są leniwi, nieodpowiedzialni, zadufani w sobie. Oskarża się ich o to, że należą do najbardziej egoistycznego pokolenia wszechczasów.
Czasem mam wrażenie, że wymieniając te wszystkie cechy, zachowujemy się jakbyśmy znali je na pamięć. Czy naprawdę tacy są? A może patrzymy na świat przez krzywe zwierciadło? Może to my się tam odbijamy? Warto się w każdym razie zastanowić, skąd te negatywne przykłady czerpią, skoro tak dobrze je przyswoili. Bo przecież jesteśmy istotami społecznymi. Nic nie dzieje się w izolacji.
Badania dowodzą, że dzieci rozumieją emocje współbrzmiące w słowach – miłość, znudzenie, sympatię, niechęć – na długo, zanim zaczną rozumieć znaczenia słów. Kiedy rozmawiałem z młodymi ludźmi na uczelniach o ich życiu, pracy i angażowaniu się w sprawy ich społeczności, to zaskakiwało mnie, że wielu z nich wskazywało na podobne przyczyny czegoś, czego nie zawaham się tu nazwać frustracją. Ich odpowiedzi nie świadczyły o braku zainteresowania. Przeciwnie, świadczyły o zaangażowaniu, o analizowaniu świata, w którym żyją i pracują. Mówili mi: „W tych skostniałych strukturach i układach brakuje zwyczajnie życia.” „Chciałoby się mieć na coś wpływ.” „Nie dzielić ludzi. Nie siać nienawiści. Nie martyrologizować, ale też nie zapominać.” Nie brakowało wśród osób, z którymi rozmawiałem, pozytywnych opinii. Ktoś opowiadał mi, jak w jego organizacji związkowej jej członkowie troszczą się i zabiegają o podtrzymywanie ciągłości związku. Ktoś inny mówił o tym, że będąc członkiem związku bawi się z dziećmi, robi z nimi ozdoby świąteczne, ubiera choinkę. Dziadkowie emeryci przychodzą z wnukami na związkową wigilię. W okresie wielkanocnym spotykają się w parku, by porozmawiać o świątecznych tradycjach, własnoręcznie ozdobić jajka wielkanocne. Takie zachowania dają nadzieję. Są szansą. Szansą na ciągłość związku. Zdaniem moich rozmówców takie akcje są potrzebne. Czasem z ich wypowiedzi wyczytywałem, że szukają autorytetu, kogoś, kto pokierowałby ich działaniami. Może nie dlatego, że brakuje im pomysłów. Raczej dlatego, że mają szacunek wobec starszych, których uważają za bardziej doświadczonych od siebie. Taką postawę określano dawno temu jako postawę człowieka kulturalnego. Człowieka, który nie pcha się na afisz. Człowieka, który grzecznie pyta w nadziei, że uzyska odpowiedź. Tak było dawniej. Dziś tę pozytywną cechę człowieka określa się różnymi synonimami, ale za każdym razem są to słowa znaczące coś negatywnego: niezdecydowanie, brak inicjatywy, niewiarę w swoje możliwości, brak argumentów, niskie kompetencje. Zastanawiam się, dlaczego tak łatwo przychodzi nam krytyka, a tak wielką trudność sprawia nam powiedzenie komuś czegoś miłego. Zaproszenie do współpracy. Zaproszenie do kręgu. To są pytania, nad którymi warto i należy się zastanowić.
Naprawa stanu, który odczuwamy jako nad wyraz zły, powinna rozpocząć się od przywrócenia słowom ich właściwych, nieodwróconych znaczeń. Człowiek pracy nie powinien mieć obaw, że jego ocena zasłużyć może jedynie na miano „trudnego przypadku natury dyscyplinarnej”. Racjonalna argumentacja i ocena wyrażona przez członka danej społeczności nie może być przyczyną potencjalnych represji tej społeczności wobec niego. Represji rujnowania karier, zdrowia czy finansów. Być może trudności w pozyskiwaniu młodych związkowców wynikają stąd, że idea związków zawodowych interesuje ludzi, którzy potrafią dostrzec i napiętnować zło. Niesprawiedliwość. Do tego potrzebna jest dojrzałość. Dojrzałość i odwaga. Nierzadko potrzebna jest także rozpacz. Stan, który uświadamia człowiekowi, że powinien szukać ludzkich warunków życia i pracy poprzez związanie się z ludźmi podobnego losu. Z ludźmi, którzy wyznają podobne wartości.
Nawet wówczas, kiedy sytuacja wydaje się być beznadziejna, warto podejmować słuszne działania. Działania w obronie zagrożonego człowieczeństwa. Działania dla dobra człowieka. Nie da się wytłumaczyć wszystkich uciążliwości, które niesie nam dzień powszedni, zmianami systemowymi. Zmiany systemowe są pozytywne tylko wówczas, gdy za pozytywne można uznać skutki tych zmian dla człowieka. Nie wolno też uprzedmiatawiać człowieka. Sprowadzać jego wartość do wartości kolumny znamionującej wygenerowany zysk lub wygenerowaną stratę. Nie wolno tłumaczyć człowiekowi, że pieniądze nie są wszystkim, ale że wszystko bez pieniędzy staje się niczym. To maksyma w samotności niezwykle niebezpieczna. Złowroga. Dlatego należy połączyć ją zawczasu ze szczególnie dzisiaj potrzebnym znakiem, jakim jest Miłość. Miłość, która otwiera nam oczy na potrzeby ludzi żyjących w nędzy i zepchniętych na margines społeczny. Człowiek zmaga się w obecnych czasach z nowymi formami niewolnictwa, bardziej podstępnymi niż znane w przeszłości. Nie można wykluczyć, że dzieje się tak dlatego, że dla nazbyt wielu ludzi wolność pozostaje pustym słowem. Tak jak idea. Jak solidarność. Solidarność, która nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać i rozwijać. Solidarność, która zwraca się do wszystkich, a nie przeciwko komukolwiek.
Rafał Szubert
Autor jest adiunktem w Instytucie Filologii Germańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, a także członkiem Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność na tej Uczelni oraz członkiem Rady Krajowej Sekcji Nauki NSZZ Solidarność.