Kiedy sięgam po pióro, aby podzielić się myślami z moimi współczesnymi, zastanawiam się, czy ktokolwiek dzisiaj jeszcze czyta. Nie pytam, czy czyta ze zrozumieniem, boć bez tego daru czytanie czytaniem się nigdy nie stanie. A to, że czytać warto, nawet teksty już nienowe, że lektura tekstów sprzed lat kilku albo dekad wielu może być inspirująca, wiadomo nawet z tak zwanego doświadczenia.
Przed niemal stu laty trzech fizyków, Timoféef-Ressovsky, Zimmer i Delbrück, opublikowało przełomowe dzieło z dziedziny genetyki. Dowodzili w nim, że geny są molekułami. Genom, które do chwili opublikowania pracy jawiły się światu jako abstrakcyjne jednostki bez związku z fizyczną miarą, zaczęto przypisywać naturę materialną. Geny postrzegano od tej chwili jako makromolekuły. Była to rewolucja naukowa.
Ze spotkania krańcowo różnych dziedzin wiedzy wynikało coś, co dla fizyka było niemal oczywiste, natomiast dla genetyka zaskakujące i nie od razu logiczne. Jak wiele przełomowych prac, również i tę pracę doceniono dopiero po pewnym czasie.
Publikację tego przełomowego odkrycia Delbrück nazywał złośliwie „pochówkiem pierwszej klasy”, ponieważ pismo, w którym wyniki badań zostały opublikowane („Wiadomości Towarzystwa Naukowego w Göttingen”), nie było poczytne.
Można więc powiedzieć, używając potocznego wyobrażenia, że nie cieszyło się popularnością u tak zwanego ogółu. Wszystko skończyło się jednak pomyślnie. Ale praca trzech naukowców zyskała uznanie wśród przedstawicieli nauki dopiero po dziesięciu latach. Dzięki Erwinowi Schrödingerowi, który oparł zasadniczą część swej pracy o naturze życia („Czym jest życie?”) na zaproponowanym przez Delbrücka modelu genu. Dzięki Schrödingerowi pokolenie młodych fizyków uzyskało dostęp do wyników przełomowej pracy trzech uczonych.
Z podobnym zjawiskiem spotykamy się współcześnie. Spotkania, debaty, publikacje nie zawsze znajdują zrozumienie u publiczności. Publiczność, to znaczy w znacznej części tak zwany „ogół”, domaga się czegoś chwytliwego, atrakcyjnego. Niekontrolowana próba dostosowania przekazu do potrzeb takiego ogółu może być dramatyczna w skutkach. Bo ten przekaz, już dostosowany, mający dać ogółowi poczucie dobrostanu, staje się odmienny od myśli pierwotnej. Myśli zasadniczej i niezniekształconej. Na przykład myśli, której istotą jest wskazanie na wspólnotowość, na całość. Nie na jej fragmenty. Kiedy tekst czytamy ze zrozumieniem, to również zwracamy uwagę na jego całość. Na jego przekaz. Sens. Nie na poszczególne słowa czy sylaby. One budują cały przekaz. Ale ten przekaz jest już zdecydowanie czymś innym niż jego budulec.
Z przywołanego powyżej doświadczenia trzech naukowców wynika dość wyraźnie, że przekaz określonej treści, informacji odbywa się w sposób zorganizowany. I nawet kiedy chodzi o epokowe odkrycie, nie zawsze trafia ono od razu do szerszego kręgu odbiorców. Potrzebna jest współpraca. Potrzebna jest zdolność tworzenia więzi i współdziałania z innymi. Umiejętność pracy w grupie na rzecz osiągania wspólnych celów. Umiejętność zespołowego wykonywania zadań i wspólnego rozwiązywania problemów. Spełnienie tego warunku zwiększa prawdopodobieństwo rozpowszechnienia treści, jej dotarcia do odbiorcy, a w konsekwencji także dotarcia zawartego w niej przesłania. Oczywiście taka sytuacja może się wydarzyć tylko wtedy, kiedy stanowiący jej podstawę akt komunikacji nie jest komunikacją autora z samym sobą. Potrzebni są czytelnicy. Przejawiający inicjatywę. Biorący żywy udział w tym akcie.
Co może zrobić człowiek, o ile uczestniczy w tym procesie? Może próbować spełnić swoje zadanie. Może stworzyć wartość z zasobów, które znajduje w życiu. A ponieważ znajduje je w sobie, może je w sobie zamknąć. W obawie przed tym, że w przeciwnym razie rozproszy to, co ma. Ale to byłaby postawa przeciwspołeczna. Może również próbować wyjść poza zamknięcie w sobie. Może spojrzeć wokół siebie. Rozpoznać potrzeby. Swoje i drugiego człowieka.
Czy należy być obojętnym na los drugiego człowieka? Czy wolno widzieć w nim jedynie konkurenta, który może być przeszkodą na drodze do celu? Celem powinno być raczej widzenie szerokie. Widzenie w dal. Dzisiaj i jutro. Różnica między tymi dwoma stanowiskami jest w istocie niewielka. I wymaga wnikliwości, żeby ją dokładnie uchwycić. Wydaje się, że warto zdobyć się na tę wnikliwość. W przeciwnym razie pozostanie jakaś wielka ucieczka. Choć oczywiście są osoby, które żyją w tym świecie, co my. I nigdzie nie uciekają. Zatem nie, nie będzie to ucieczka przed sobą samym. Ucieczka przed odpowiedzialnością? Raczej ucieczka przed czymś, albo raczej przed kimś w sobie.
Zderzenie dwóch różnych poglądów może rodzić konflikty. Powstaje wówczas sytuacja konfliktowa. Nie lubimy takich sytuacji. Obawiamy się ich. Wolimy raczej sztuczny uśmiech. Maskę. Nie lubimy ryzyka narażania się na ostracyzm. Wykluczenia. Ale przecież konfliktowość jest wbudowana w strukturę demokracji. Upowszechnienie tej demokratycznej zasady może przynieść w zasadzie dobre skutki. Dobre dla demokracji, jej wartości. Dobre także dla jej uczestników. Czyż demokracja nie jest zinstytucjonalizowanym konfliktem społecznym? Problem jedynie w tym, do czego ten konflikt prowadzi. Jakie są jego konsekwencje. Konflikt narasta, gdy jego uczestnicy są zdania, że ich interesy, choć mają reprezentantów, nie znajdują odzewu po stronie tych, którzy oficjalnie sprawują władzę. W konsekwencji może narastać poczucie niezadowolenia. To poczucie bierze się z poczucia niezadowolonych, że nie znajdują zastosowania zasady sprawiedliwości jako zasady podziału.
Dupreél, a szerzej potem Perelman, wskazywał, że zasady sprawiedliwości rozdzielczej lokują się na dwóch różnych piętrach. Na jednym piętrze znajdują się dyrektywy wskazujące, według jakich kryteriów należy podziału dobra i zła dokonywać, na drugim piętrze lokuje się zasada dotycząca tego, w jaki sposób należy owe dyrektywy stosować. Arystoteles żądał trzymania się w rozdziałach dóbr pewnej proporcji, poczytując, że gdy ludzie nie są jednakowi, nie powinni jednakowych rzeczy otrzymywać a gdy są jednakowi, nie powinni być niejednakowo obdzielani. Idzie tu o jednakowość czy niejednakowość pod jakimś dla danej sprawy istotnym względem. Kazimierz Ajdukiewicz twierdził, że nikomu nie należy się nic z tego tylko tytułu, że to właśnie on a nie kto inny. Treść tej zasady jest skromna – jak pisał dalej tenże autor – stanowi ona jednak rdzeń poczucia sprawiedliwości, ten jego składnik, który chyba zawsze w poczuciu sprawiedliwości wszystkich ludów i wszystkich czasów się znajdował, a którego brak świadczy o zupełnym zaniku wszelkiego poczucia sprawiedliwości moralnej.
Rafał Szubert
Autor jest adiunktem w Instytucie Filologii Germańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, a także członkiem Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność na tej Uczelni oraz członkiem Rady Krajowej Sekcji Nauki NSZZ Solidarność.