SERCE  OTWIERAJĄCE  OCZY

Jerzy Stępień

 

Pewnie każdy, przy minimalnym wysiłku i odrobinie dobrej woli, może dostrzec Stwórcę w Jego stworzeniu. Taka intuicja może przerodzić się nawet w pewność istnienia i obecności Boga. Ale przecież nie o to chodzi w chrześcijaństwie - to niejako dopiero początek. Tu bowiem potrzebna jest wiara, że Bóg wysłał do nas swego Syna, który żył, nauczał, cierpiał i umarł po to, byśmy mieli życie wieczne.  Jak pojąć taką prawdę wiary?... która w każdym miejscu sprzeczna jest ze zdrowym rozsądkiem, filozoficzną spekulacją i powszechnym doświadczeniem. To dlatego Grecy powiedzieli św. Pawłowi: posłuchamy cię innym razem…

***

Trzeba albo spotkać Chrystusa Zmartwychwstałego osobiście albo spotkać kogoś, kto takiego Chrystusa spotkał, i zaświadczył o swoim spotkaniu wiarygodnie. Inaczej wiara się nie zrodzi. Jednym słowem - chodzi o wiarygodnego świadka. Nie wystarczy, że świadek zna prawdę, żeby był przy zdarzeniu i wszystko widział na własne oczy. Koniecznie musi być jeszcze wiarygodny. W przeciwnym wypadku nie uwierzymy mu. Nie zawierzymy nawet najprawdziwszemu świadectwu, jeśli świadek wiarygodny nie będzie. Wiara, zaufanie – to wszystko jest materią bardzo delikatną i absolutnie osobistą. Nie można zaufania, a więc i wiary, zdobyć siłą, rozkazem czy wymuszeniem. A każde wyznanie wygłoszone pod przymusem, bądź ze względu na okoliczności, jest po prostu bez sensu.

***

Chrystusa Zmartwychwstałego spotkali jeszcze za życia apostołowie i wielu im współczesnych, ale także niektórzy święci (może wszyscy? - tylko nie wszyscy zechcieli o tym z różnych powodów powiedzieć?).  Spotkała Go wielokrotnie Siostra Faustyna. Lektura jej Dzienniczka jest wstrząsająca. Nie ma wątpliwości, że była świadkiem wiarygodnym. Ale Jej świadectwo z trudem przebijało się w Kościele przez lata całe. Kościół instytucjonalny przecież długo odnosił się do tego świadectwa nieufnie. I dopiero kardynał Karol Wojtyła sprawił w czasie Soboru, że zakaz rozwijania kultu Bożego Miłosierdzia został formalnie przez papieża uchylony, a nasze i powszechne wyobrażenie o relacjach Pana Boga z człowiekiem zaczęło przybierać nową postać, której najpełniejszym wyrazem jest modlitwa Ojca Św. w chwili odejścia: Jezu ufam Tobie. Może dlatego, i po to, został przywołany na Stolicę Piotrową za natchnieniem Ducha Św.? Nie jedyna to zasługa Ojca św. - rodaka św. Faustyny, ale bez Niego inaczej chyba toczyłyby się sprawy Kościoła - pewnie  długo jeszcze utartym torem…A czy sprawy naszej Ojczyzny musiały przybrać taki obrót od 1978r., jak to widzieliśmy, gdyby nie ten wybór?

***

Przypadkiem dane nam było z Żoną spotkać przyszłego Ojca Św. w noc Sylwestrową 1973r. w kościele krakowskich franciszkanów. Do dziś nie wiemy, jak to się stało, że mieszkając wtedy w Kielcach i rzadko wcześniej bywając w Krakowie, zbłądziliśmy właściwie tam, gdzie przyszły Papież celebrował tej nocy Mszę Św. Widzieliśmy Go i słyszeli po raz pierwszy w życiu. Trudno byłoby mi dziś przytoczyć cokolwiek z Jego słów tamtej nocy, choć coś sobie nawet na drugi dzień zanotowałem. Nie wiem gdzie się zapodziały w czasie licznych w naszym życiu przeprowadzek tamte notatki, ale zawsze od tamtego pierwszego zetknięcia się z Nim towarzyszyło nam przekonanie o spotkaniu niezwykłego świadka Chrystusa - coraz bardziej wiarygodnego z latami, aż po swoją piękną śmierć. Czy współczesny świat nie chciał w ogóle już zapomnieć o śmierci, zwłaszcza gdy towarzyszy jej cierpienie? Wyrugować ze zbiorowej świadomości?

 

***

Słuchaliśmy Jana Pawła II na krakowskich Błoniach 10 czerwca 1979 r. Jakżesz można było nie usłuchać tamtej Jego prośby, aby całe to dziedzictwo, któremu na imię Polska, przyjąć raz jeszcze z wiarą nadzieją i miłością… abyśmy się nigdy nie zniechęcali, nie podcinali korzeni, z których wyrastamy.  Jakże można było nie być absolutnie przekonanym na Zaspie w 1987r., że mówi za nas. Jakże można było nie nabrać przy Nim pewności, że odrodzimy się wraz z Nim w innej Polsce i w innym świecie. Dzięki Niemu spadały nam łuski z oczu, tak jak apostołom w obecności samego Chrystusa.

6 kwietnia 2005 r.

Powrót do: Tygodnik Solidarność Świętokrzyska