Głupota
kontra dyrektywa
Kazimierz
Pasternak
Dyrektywa w krajowym rozdaniu ma pomóc głupocie - tej z
urzędniczej, handlowej, marketingowej i inspektorskiej półki. Zalewające nas
niemal codziennie absurdalnie brzmiące komunikaty informujące - i co gorsza -
wiążące decyzje usprawiedliwiane są wymogami dyrektyw. Przeciętny mieszkaniec
ma więc poczucie dyrektywnej potęgi. To ona ma przyspieszyć rozwój, naprawić
problem, usprawnić działanie, zadbać o higienę, zmniejszyć bezrobocie,
wyremontować drogi.
Dyrektywa zadomowiła się na dobre w szufladach urzędniczych
decyzji, podczas różnorakich debat, w politycznych połajankach i
pracowniczo-związkowych bataliach. Dyrektywa wkroczyła do miasteczek i wsi
burząc dotychczasowy spokój. Nie wiadomo do końca czy pomoże np. w wypieku
smacznego dotąd chleba pochodzącego z małej gminnej piekarni, a może zaszkodzi?
Czy zakaże uprawiania rzodkiewki i marchwi w przydomowym ogródku? Na ile
usprawni produkcję miodu przez nasze pszczoły? Takich pytań i wątpliwości
pojawia się dużo. To wynik dezinformacji, często zwykłej plotki i głupoty.
Nawet ministrowie padają ofiarą dyrektywnej nowomowy.
Zasłynął w tym ostatnio minister rolnictwa wypowiadając wojnę biednej,
pracowitej i pożytecznej jaskółce twierdząc, że tego wymaga od niego dyrektywa.
Z wyjaśnień brukselskiego urzędnika okazało się, że żadna dyrektywa nie każe
przepędzać z naszego kraju podziwianych jaskółek. Jaskółki mogą być więc
spokojne, ale minister nie daje za wygraną. Zarządził montaż tablic na
inwentarskich budynkach zakazujących wchodzenia niepowołanych osobników do
hodowlanych wspólnot. Śmiać się czy płakać z dziwolągów w wydaniu ministra? A
co sądzić o rzekomo dyrektywnych nakazach palenia nie sprzedanego w danym dniu
chleba? Przecież nie dyrektywa to wymyśliła a nadgorliwy, krajowy urzędnik nie
znający wartości polskiego chleba i nie mający szacunku dla ciężkiej pracy
rolnika. Czym kierują się propagandowi klakierzy zapowiadając żywnościowe
restrykcje, bazarowe rewolucje i wszechobecne, niezrozumiałe dla większości
normy? Dobrze, że kury, bociany i innej maści zwierzyna zachowuje swój instynkt
i nie daje się zwariować pomysłami krajowych biurokratów.
Nas nie trzeba ciągle pouczać i podpowiadać. Nie warto
ukrywać pychy i głupoty za parawanem dyrektyw unijnych, bo ta gra na dłuższą
metę się nie opłaca. Apelowanie do naszej kury o znoszenie kwadratowych jajek,
rzekomo w imię realizacji dyrektywnych wymogów, nie ma sensu. Ludzie żyjący w
Europie pragną normalności, porządku, prawa, zdrowych relacji, smacznych jabłek
i naszych krajowych, nie zmodyfikowanych, przysmaków. Żadna dyrektywa nie
usprawiedliwi głupoty naszych krajowych decydentów. Nie rozwiąże również za nas
istniejących problemów. Nie sprawi, że bez naszej pracowitości i
odpowiedzialnego zarządzania oraz egzekucji krajowego prawa zniknie korupcja,
pracownicze bezprawie i środowiskowy bałagan. Za nasz kraj, stan finansów i
przyszłość zatroszczyć musimy się sami. Dyrektywy mogą jedynie pomóc w
przyspieszeniu pewnych procesów korzystnego rozwiązania krajowych wieloletnich zaszłości.
Możemy mieszkańcom Europy proponować, podpowiadać i sprzedawać nasze dobre,
sprawdzone rozwiązania, smaczną żywność i techniczno-organizacyjne rozwiązania.
Mamy czym się chwalić. Nie ma powodu do kompleksów. Naszym eksportowym,
markowym towarem wcale nie musi być urzędnicza głupota, jaskółczo-bociania
nienawiść schowana za dyrektywny parawan. Są zagrożenia głównie gnieżdżące się
w głowach krajowych strategów. Jeśli oni przyszłość naszego kraju w
europejskiej rodzinie postrzegać będą w płaszczyźnie jaskółkowo-bocianiej
głupoty przysłoniętej europejskością to na pewno nic dobrego dla nas z tego nie
wyniknie.
Powrót do:Tygodnik Solidarność Świętokrzyska