Przetargowe
realia
Kazimierz
Pasternak
Czy jeszcze człowiekiem jest pracownik niejednej firmy
wygrywającej przetarg na wykonanie określonych, często specjalistycznych, prac,
remontów montażowo-konstrukcyjnych czy budowlanych? To pytanie zadają sobie
często związkowcy z „Solidarności” z firm, w których przetargowi szczęśliwcy
mają do wykonania określony zakres prac. Mimo tajemnic zawodowych i
wszechobecnego strachu pracownicy z sobą rozmawiają. Potrafią dzielić się
swoimi spostrzeżeniami, wątpliwościami i obserwacjami. Ci z zewnątrz boją się
utraty pracy. Nie protestują na głodowe wynagrodzenia, pensje wypłacane z
opóźnieniem. Często wiedzą, że na ich ubezpieczeniowe konto nie trafiają
składki. Pracują i wierzą, że może kiedyś ich pryncypał opamięta się i uczciwie
wynagrodzi ich trud. Zazdroszczą kolegom z macierzystej firmy gdzie przyszło im
wykonać przetargowe zadanie. Zauważają, że może być normalnie. Swoje miejsce
mają zakładowe organizacje związkowe, obowiązuje prawo, jest godziwe
wynagrodzenie, możliwość odwołania się od decyzji pracodawcy. Spotykają
zakładowego społecznego inspektora pracy. Widzą jego kompetencje, zaangażowanie
i troskę o bezpieczeństwo pracy. Zazdroszczą warunków pracy i normalności.
Zadają sobie w związku z tym pytanie, jak to jest możliwe, w tym samym kraju
mogą bezkarnie egzystować tak skrajne rzeczywistości? Przecież obowiązuje ten
sam kodeks pracy, działają inspekcje i inne organy kontrolne jednakowo
reagujące na bezprawie. To, czego nie ma w firmie wygrywającej przetarg to
najczęściej wina zakładowej organizacji związkowej sprawującej ustawowy mecenat
nad pracownikami. Procedury przetargowe są wszędzie bezwzględne. Wygrywa
najczęściej firma dysponująca najtańszą ofertą. Najtańszy nie oznacza wcale, że
najlepszy. Często bywa tak, że wygrywający przetarg musi ratować się
zatrudnieniem na czarno, wydłużonymi normami czasu pracy, żenująco niskimi
zarobkami i lekceważeniem podstawowych norm bezpieczeństwa i higieny pracy, aby
wyjść na swoje i zapewnić płynną realizację przetargowej marszruty. Bywa i tak,
że nawet tego rodzaju drakońskie reguły gry nie pomagają. Wówczas dokonuje się
aneksowania wygranej oferty, zwiększając jej koszty. Dla ominięcia kodeksowych
norm czasu pracy stosowana jest formuła podwójnego zatrudnienia, w której obowiązują
różne, najniższe stawki, praktycznie nie istniejące kodeksowe standardy bhp i
wydłużony do granic możliwości czas pracy rozliczany w układzie dobowym
oddzielnie w dwóch różnych firmach. Tego rodzaju kombinacje są praktycznie nie
do uchwycenia przez inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy.
Co zatem zrobić, aby przeciwdziałać tego rodzaju patologiom?
Jednym ze sposobów jest podjęcie wysiłku negocjowania regionalnych układów
zbiorowych pracy obejmujących wszystkich pracodawców danego regionu. Poprzez
tego rodzaju układy powszechnie stosowane w krajach Europy Zachodniej można
byłoby ustalić minimalne płace, warunki pracy i standardy zdrowotne powszechnie
stosowane także przez firmy startujące w przetargach. Zapisy układów
regionalnych dotyczyłyby również firm z zewnątrz startujących w przetargach
regionalnych. Aby było to możliwe potrzebna jest strona pracodawców. Wiadomo,
że do uzgodnień i konsensusu potrzebne są dwie strony. Struktury związkowe na
poziomie regionalnym mające status związku reprezentatywnego gotowe są do
podjęcia dialogu. Jest to konieczne. Zarobią na tym wszyscy: pracownicy,
pracodawcy i budżet samorządowy. To rozwiązanie da większą gwarancję pracy
bezpiecznej. Zapewni pracownikom prawo do wypoczynku i wynagrodzenia. Układowe
minima wcale nie muszą oznaczać podrożenia przetargu. Wręcz przeciwnie. Firma
objęta układem regionalnym udowodni, że potrafi solidnie wykonać przetargowe
zadanie troszcząc się o godność pracownika i przestrzeganie przepisów prawa
pracy. Praca normalna to mniej wypadków przy pracy i mniej przypadków kalectwa.
To na pewno mniejsze koszty i rosnąca pozycja firmy na rynku pełnym
konkurencyjnych dziwolągów, w których ginie najważniejsze – człowiek i jego
rodzina.