Państwo prawa
Waldemar Bartosz
Żyjemy w
państwie prawa. Takie zapewnienia słyszymy ze strony rządzących. Słyszymy i
czytamy o tym w mediach. Dobrze by było, żeby to była prawda. Każdy przecież
chce żyć pod rządami stabilnego i sprawiedliwego prawa. Również nikt nie będzie
się buntował przeciw równej odpowiedzialności prawnej. Bez względu na pozycję
społeczną, zajmowane stanowiska, czy funkcje. To jest oczywiste.
Tymczasem
wystarczy włączyć radio czy telewizję, albo otworzyć gazetę, aby pozbyć się
złudzeń. W ostatnim czasie Sejm znowu znowelizował Kodeks Pracy. Tym razem
likwidując zapisy przyjęte raptem rok temu. Zniósł bowiem tzw. pierwszy
niepłatny dzień przebywania na zwolnieniu lekarskim i przywrócił zasadę, iż
trzecia umowa zawarta na czas określony jest automatycznie umową na czas
nieokreślony. To dobrze. Tylko po co było wcześniej majstrować nad prawem
pracy?
Również ten
sam Sejm kilka tygodni wcześniej odbył pierwsze czytanie obywatelskiego
projektu ustawy o zatrudnieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu. Tego projektu,
pod którym złożyło podpis 700 tys. Polaków.
Jak wiadomo
wspomniana obywatelska inicjatywa „Solidarności” zmierza do przywrócenia
zasiłków przedemerytalnych i wcześniejszych emerytur w kształcie sprzed 2002
roku. Tymczasem również Sejm obraduje nad rządowym projektem zaostrzającym
nawet dotychczasowe, szczątkowe prawa do świadczeń przedemerytalnych. Jak w tej
sytuacji mówić o stabilności prawa? Stabilność to na dodatek nie jest wartością
sama w sobie. Chodzi o to, żeby obywatel posiadał poczucie stabilizacji
socjalnej. W obecnym stanie rzeczy takiego poczucia mieć nie może. Kilka lat
temu Parlament przyjął ustawę o służbie cywilnej w nadziei, iż każdorazowe
zmiany wyborcze nie spowodują urzędniczego trzęsienia ziemi. Przyjął, to
prawda. Praktyka jednak daleko odbiega od norm prawnych. Prawo sobie, politycy
sobie. Urzędnik staje się więc zakładnikiem układu polityczno – towarzyskiego.
Naturalnie, ze szkodą dla petenta. Podobnie dzieje się z ustawą o zamówieniach
publicznych. Celem regulacji zawartych w niej było ukrócenie praktyk
korupcyjnych. Chodziło o to, aby wybór oferty kupna czy sprzedaży poddany był
jasnym rygorom. Praktyka wskazuje na coś zupełnie odwrotnego. Wystarczy w
ogłoszeniu przetargu podać takie kryteria i warunki ofert, aby wybrać tę, o
którą wcześniej chodziło. W naszej rzeczywistości takie praktyki pociągają za
sobą nie tylko konsekwencje korupcyjne. Posiadają też realne zagrożenia miejsc
pracy. Wystarczy sobie wyobrazić, iż jakiś samorząd ogłaszając przetarg na
obsługę np. linii komunikacji miejskiej wybierze firmę spoza miasta i gminy.
Skutki są wówczas jasne. Mieszkańcy, owszem, mają czym podróżować.
Dotychczasowy przewoźnik jednak bankrutuje. Pociąga to za sobą redukcję
zatrudnienia. Decydentów to jednak nie obchodzi. Dzieje się to w majestacie
prawa. Raczej jednak wbrew intencjom prawodawców.