Tereska z podbeskidzkiej konspiry
12.09.2022 – dokładnie rok temu zmarła Teresa Szafrańska, jedna z ważniejszych postaci podziemnej „Solidarności” na Podbeskidziu. Przypomnijmy Ją – poniżej publikujemy artykul, który ukazał się w „Biuletynie IPN” nr 4/2022.
Teresa Szafrańska (1958-2021)
Tereska z podbeskidzkiej konspiry
Gdy kilka lat temu w więzieniu w Turawie opowiadała więźniarkom o Bogu, te nie wykazywały specjalnego zainteresowania. Ot, kolejna nawiedzona „misjonarka”. Spojrzały na tę drobną blondynkę inaczej dopiero wówczas, gdy powiedziała, że rozumie ich sytuację, bo sama pod celą spędziła ponad pół roku… Siedziała za „Solidarność”, a tamten czas był dla niej jak rekolekcje. Jej ziemska wędrówka zakończyła się 12 września 2021 roku, więc można już spróbować opisać choć kilka epizodów z jej niezwykłego życia.
Teresa Szafrańska urodziła się w 1958 roku w Nowym Rybiu, wsi pod Limanową. Była najmłodszym, jedenastym dzieckiem Walerii i Edwarda Sternal. W rodzinnym domu nauczyła się samodzielności, zaradności, ale też życia w prawdzie i miłości. – W domu dominowały wartości chrześcijańskie. Codzienna modlitwa. Każdą niedzielę chodziliśmy do kościoła. /…/. O patriotyzmie z rodzicami ani o polityce nie rozmawialiśmy. Patriotyzm zaszczepiano nam głównie poprzez dawanie świadectwa – wspominała rodzinny dom w rozmowie po latach z Mateuszem Wyrwichem, dziennikarzem „Tygodnika Solidarność”.
Zaczęło się w 1979 roku
Po ukończeniu podstawówki ruszyła w „wielki świat”. Wybrała Bielsko-Białą – miasto, w którym od kilku lat mieszkała jej starsza o 7 lat siostra, Jadwiga. Początkowo zatrzymała się u niej, a potem zamieszkała w internacie i uczyła się w Technikum Włókienniczym. Po ukończeniu tej szkoły w 1978 r. podjęła pracę w księgowości w bielskich Zakładach Przemysłu Wełnianego „Krepol”.
Pytana o początek zaangażowania w sprawy społeczne bez wahania wskazywała na wybór Karola Wojtyły na papieża i jego pierwszą pielgrzymkę do Ojczyzny. Śledziła ją uważnie w telewizji, a osobiście była na mszy na krakowskich Błoniach. Wielkie wrażenie wywarły na niej tłumy pielgrzymów oraz wszechobecna atmosfera wolności i wspólnoty. Zapamiętała homilię Ojca Świętego, jego niezwykłe „bierzmowanie dziejów” oraz prośby, abyśmy „nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili” oraz „nigdy nie utracili tej wolności ducha, do której On wyzwala człowieka”. Te papieskie wezwania wzięła głęboko do serca. Nie bez powodu swe lapidarne wspomnienia, które kilka lat temu rozesłała przyjaciołom, zaczęła od słów: „Wszystko zaczęło się w 1979 roku”. Kilka linijek dalej stwierdziła dobitnie: „Gdy w 1980 roku powstawała »Solidarność« wiedziałem, że to jest to”.
Od razu wpisała się do „Solidarności” w „Krepolu”, do tego samego namawiała też innych. Nie kandydowała do związkowych władz, bo było dla niej oczywiste, że są lepsi do tego. Tak już miała – nie były dla niej ważne zaszczyty, funkcje, władza. Chciała robić swoje, byle jak najlepiej. W zakładowej „Solidarności” powierzono jej przygotowywanie audycji w radiowęźle. Robiła przeglądy informacji, czytała związkowe komunikaty i opracowania historyczne, dotyczące tak zwanych białych plam. Była też aktywna w czasie strajku generalnego na Podbeskidziu – jak inni dyżurowała na bramach i spała w swym biurze na zestawionych krzesłach. Po latach pytana o karnawał „Solidarności” odpowiadała, że był to dla niej powiew wolności. Dodajmy, że w tym też czasie, w lipcu 1981 roku, wyszła za mąż.
W „Trzecim Szeregu”
Wprowadzenie stanu wojennego było dla niej szokiem. Wokół znowu zaczęło triumfować zło i niesprawiedliwość – nigdy nie miała problemu z jednoznacznym rozróżnianiem białego i czarnego, prawdy i kłamstwa. Uczestniczyła w mszach za ojczyznę i pierwszych manifestacjach, choć nie próbowała jeszcze szukać kontaktów z podziemiem. Nawet nie wiedziała, jak się za to zabrać…
W Bielsku-Białej tuż po wprowadzeniu stanu wojennego zaczęła działać podziemna Regionalna Komisja Wykonawcza NSZZ „Solidarność”, która przyjęła nazwę „Trzeci Szereg”. „Pierwszy szereg działaczy »Solidarności« został internowany w pierwszych dniach stanu wojennego, później wpadł drugi szereg – ci, którzy mieli przed grudniem jakieś funkcje, nie zostali internowani, próbowali działać i szybko zostali wyłapani. Wtedy powstała jakaś pustka i my próbowaliśmy ją wypełnić będąc dotąd w trzecim szeregu” – tłumaczył tę nazwę po latach współzałożyciel tej struktury i jej pierwszy szef, Jerzy Binkowski z bielskiej Fabryki Samochodów Małolitrażowych. Do Teresy sporadycznie docierały wydawane przez tę grupę ulotki i podziemny biuletyn „Solidarność Podbeskidzia”, ale sama nie miała żadnych kontaktów z bielskimi konspiratorami.
Zmieniło się to niedługo po burzliwej manifestacji w Bielsku-Białej w drugą rocznicę powstania „Solidarności”. Wśród demonstrantów była też Teresa Szafrańska. „Z bliska zobaczyłam czym jest ten system: gazy łzawiące, łapanka i ten człowiek, którego zomowcy ciągnęli po ulicy. Stwierdziłam, tak nie może być” – wspominała po latach. Mniej więcej w tym właśnie czasie Teresa otrzymała propozycję zaangażowania się w konspiracyjną działalność. Okazało się, że podziemie miała bliżej, niż mogła się spodziewać: w prace „Trzeciego Szeregu” zaangażowany był jej bezpośredni przełożony, kierownik księgowości Józef Michłanowicz. Obserwował ją od dawna i gdy nabrał do niej zaufania zaproponował włączenie się w konspiracyjną działalność. Zaczęła mu pomagać w podziemnej księgowości. Zajmowała się rejestracją wpływów i wydatków „Trzeciego Szeregu”, zbieraniem informacji z zakładów, wypisywaniem matryc do druku „Solidarności Podbeskidzia”. Poznała wszystkie najważniejsze osoby z podbeskidzkiego podziemia na czele z Jerzym Binkowskim. Wkrótce wraz z Michłanowiczem zaczęła redagowanie i wydawanie biuletynu pt. „Serwis Informacyjny RKW »Trzeci Szereg«”. Konspiracyjna praca wciągnęła ją niemal bez reszty.
W tym czasie działalność „Trzeciego Szeregu” była naprawdę imponująca: sprawnie działały zakładowe komórki „Solidarności”, regularnie spływały składki, „Solidarność Podbeskidzia” ukazywała się regularnie co tydzień, były też emitowane audycje podziemnego „Radia Solidarność”. Teresa Szafrańska była jednym z istotnych trybików tej całkiem sprawnie działającej machiny.
Wielka wsypa
Kontratak służby bezpieczeństwa nastąpił na przełomie sierpnia i września 1983 roku. Zaczęły się pierwsze aresztowania, początkowo dość przypadkowe, ale wkrótce coraz bardziej precyzyjne i dotkliwe. Pod koniec września do aresztu trafił m.in. Jerzy Binkowski, a wkrótce po nim także Józef Michłanowicz. Teresę Szafrańską po raz pierwszy zatrzymano 1 października – rewizja w domu (nic nie znaleziono) i 48 godzin na milicyjnym „dołku”. Nie przedstawiono jej żadnych zarzutów i wypuszczono na wolność. Czuła jednak, że robi się coraz goręcej. Funkcjonariusze SB wypytywali o nią w „Krepolu”, cały czas była też obserwowana. Wiedziała o aresztowaniach (w tym czasie zatrzymanych lub aresztowanych zostało w Bielsku-Białej ponad 100 osób!), więc spodziewała się, że to jeszcze nie koniec jej kłopotów.
Nie pomyliła się: powtórnie zatrzymano ją 19 października. Tym razem esbecy byli już doskonale przygotowani do przesłuchania. Wiedzieli bardzo dużo o niej i jej podziemnej pracy. Prędko trafiła do gmachu prokuratury. „Prokurator zarzucił mnie pytaniami, a ja odpowiadałam jak to było zalecane w książeczce »Obywatel a służba bezpieczeństwa«: nie wiem, nie pamiętam. Prokurator, może kilka, kilkanaście lat ode mnie starszy, bardzo się tym denerwował. Szczególnie wpadł w furię, kiedy nie chciałam podpisać nakazu aresztowania” – wspominała po latach pierwsze chwile po aresztowaniu. Pierwszy miesiąc spędziła w bielskim Areszcie Śledczym, kolejne sześć w więzieniu w pobliskim Cieszynie. Wciąż trwało śledztwo – podczas przesłuchań konsekwentnie odmawiała składania jakichkolwiek zeznań. Usłyszała poważne zarzuty: pełnienie czynności kierowniczych w nielegalnym związku poprzez prowadzenie działalności finansowej struktur RKW „Trzeci Szereg”, a także współuczestnictwo w redagowaniu i rozpowszechnianiu nielegalnych wydawnictw, które zawierały fałszywe wiadomości mogące wyrządzić poważną szkodę PRL. „Konsekwentnie do niczego się nie przyznawałam, nikogo nie obciążałam i nie wdawałam się z nimi w żadną dyskusję” – wspominała tamten czas. Szybko zorientowała się, że ze swym konsekwentnym milczeniem jest w znakomitej mniejszości wśród aresztowanych. Świadczyły o tym nie tylko wypowiedzi esbeków, ale także konfrontacje z innymi aresztowanymi czy wreszcie przygnębiająca lektura akt dochodzenia. Po latach często mówiła, że nikogo nie ocenia ani tym bardziej potępia…
Zdążyła na majówkę…
Za kratami, czekając na zakończenie śledztwa, a potem na proces, spędziła ponad siedem miesięcy. Zapamiętała chłód i, głód, a nade wszystko samotność. Inne więźniarki, osadzone z paragrafów kryminalnych, wychodziły do pracy. Jej przysługiwał tylko półgodzinny spacer. Przez pierwsze miesiące nie miała kontaktu z rodziną, nie dostawała też listów i paczek. Coraz częściej skarżyła się na stawy, nerki i nerwy. Częste wizyty u lekarza więziennego i jego opinie o stanie zdrowia osadzonej przyczyniły się w końcu – po kilku wcześniejszych bezskutecznych próbach – do uchylenia tymczasowego aresztu. Bez wątpienia wpływ na to miał także fakt, że w końcu prokuratorzy uporali się ze śledztwem w sprawie „Trzeciego Szeregu” i przesłali do Sądu Wojewódzkiego trzy zbiorowe akty oskarżenia, którymi objęto łącznie blisko 30 osób. Szafrańska została przez śledczych zaliczona do kierownictwa „Trzeciego Szeregu” i objęta głównym aktem oskarżenia, wspólnie m.in. z Binkowskim i Michłanowiczem.
Z aresztu wyszła warunkowo 31 maja 1984 r. Wspominała później, że dzięki temu zdążyła na ostatnie w tamtym roku nabożeństwo majowe. Za kratami dotkliwie doskwierało jej bowiem radykalne ograniczenie prawa do praktyk religijnych. Wróciła do domu, ale już nie do pracy, bo dyrekcja „Krepolu” zwolniła ją z pracy, wykorzystując fakt nieobecności z powodu… tymczasowego aresztowania.
Po kilku dniach na wolności dowiedziała się, że prokurator niespodziewanie cofnął decyzję o uchyleniu tymczasowego aresztowania i ma wrócić za kraty. Zamiast tego – dzięki rodzinie – trafiła do szpitala w Żywcu, gdzie lekarze zajęli się reperowaniem jej zdrowia, nadwyrężonego przez pobyt w areszcie. Prokurator naciskał jednak, by dalsze leczenie odbywało się już w warunkach więziennych. Wtedy do pomocy włączyła się podziemna „Solidarność”. „Teresy wówczas nawet nie znałem. Wykorzystując różne kanały, w tym zarówno medyczne jak i kościelne, przedstawiłem jej sprawę doktor Ewie Szczechowskiej z nefrologii szpitala na ulicy Francuskiej w Katowicach. Zgodziła się ją przyjąć i przechować. Spotkałem się z Teresą na dworcu w Bielsku-Białej i osobiście odwiozłem pociągiem do Katowic” – wspomina Andrzej Grajewski, wówczas współpracownik bielskiego podziemia i równocześnie redaktor katowickiego „Gościa Niedzielnego”. Opowiada, że niespodziewanie największym problemem okazała się uczciwość Teresy, która nie chciała się zgodzić na kłamstwa i symulowanie choroby. „Musiałem dotrzeć do kapelana szpitalnego, który zgodził się nakłonić Teresę do współpracy z wtajemniczonymi w całą sprawę lekarzami. Potem już wszystko poszło gładko” – relacjonuje Grajewski. Później uczestniczył jeszcze w przeniesieniu Teresy na neurologię w Katowicach-Ligocie, wykorzystując swe kontakty z dr. Grzegorzem Opalą. Tam Szafrańska bezpieczne doczekała amnestii i umorzenia swej sprawy w sierpniu 1984 roku.
Znowu w podziemiu
W „Krepolu” już jej nie przyjęto do pracy, ale dzięki przyjaciołom została zatrudniona jako kancelistka w parafii św. Maksymiliana Kolbego na bielskim osiedlu Aleksandrowice. Rychło jednak pojawiły się inne problemy: jej mąż wystąpił o rozwód. Niewątpliwie była to także cena za jej zaangażowanie w podziemną działalność. Kiedyś miał on stwierdzić, że chciał żony, a nie rewolucjonistki…
Teresa nie obnosiła się ze swymi problemami. Nawet najbliżsi współpracownicy niewiele o nich wiedzieli. Wróciła do konspiracji, na powrót uczestnicząc w wydawaniu „Solidarności Podbeskidzia”. Jej głównym zadaniem było przepisywanie na maszynie dostarczanych w rękopisach tekstów, a potem – przy pomocy nożyczek i kleju – tworzeniu z nich makiety kolejnego numeru biuletynu. „Teresa mieszkała niedaleko naszej konspiracyjnej drukarni, więc w sytuacjach awaryjnych korzystałem z jej pomocy przy druku na sicie. Była w tym bardzo sprawna, a jej towarzystwo zawsze było niezwykle sympatyczne. Była uosobieniem spokoju i optymizmu, jakiejś pogody ducha. Nikt nie wiedział, że przeżywa osobiste dramaty” – wspomina Dariusz Mrzygłód, główny drukarz „Solidarności Podbeskidzia”. Była również angażowana jako podziemny kurier – także międzynarodowy, gdy włączyła się w prace „Solidarności Polsko-Czechosłowackiej”. Aktywnie uczestniczyła w spotkaniach Duszpasterstwa Ludzi Pracy przy bielskiej parafii św. Mikołaja, będącego swoistym azylem zarówno dla dawnych działaczy „Solidarności” jak i dla wciąż aktywnych konspiratorów.
Na początku 1989 roku stała się pierwszą etatową pracownicą wychodzącej z podziemia podbeskidzkiej „Solidarności”. Początkowo dyżurowała w prywatnym mieszkaniu Grażyny Staniszewskiej, szefowej Regionalnej Komisji Organizacyjnej, a potem prowadziła sekretariat Zarządu Regionu Podbeskidzie. Odeszła stamtąd w czerwcu 1991 roku – jak sama powiedziała – szukając nowych wyzwań.
Wiedziała zbyt dużo
Późniejsze lata to swoisty rollercoaster. Pracowała kolejno m.in. jako radca w delegaturze Ministerstwa Skarbu Państwa w Bielsku-Białej, inspektor w miejscowym oddziale ZUS, sprzątaczka w blokach na jednym z tutejszych osiedli oraz jako pomoc w parafiach w Janowicach, Rycerce i Milówce. Przez kilka lat była też bezrobotną, w tym przez spory czas pozbawioną prawa do zasiłku. Pojawiły się też coraz poważniejsze problemy ze zdrowiem. Przynajmniej część jej schorzeń bez trudu da się powiązać z jej pobytem w aresztach. Nie skarżyła się nikomu, ale – mówiąc wprost – cierpiała biedę. Był to czas, gdy jeszcze nie było ustawowej pomocy dla działaczy opozycji i osób represjonowanych za działalność polityczną. Gdy sprawa materialnego niedostatku Teresy wyszła na jaw, grono jej przyjaciół z podziemia podjęło akcję pomocy. „Na początku jednak trzeba było do tego przekonać samą Teresę. Jak zawsze dumna i skromna mówiła, że niczego nie potrzebuje. Prawda była jednak inna, zwłaszcza że stan jej zdrowia nie był – delikatnie mówiąc – najlepszy” – wspomina Andrzej Grajewski. Były dyskretne zbiórki pieniędzy wśród znajomych, a także udane akcje pozyskania pieniędzy ze źródeł zewnętrznych, w tym zwłaszcza katowickiego Stowarzyszenia Pokolenie oraz wrocławskiej Fundacji Wspólnota Pokoleń. Sama zapewne nie wiedziała, że jej pogmatwany los był bezpośrednim impulsem do utworzenia przez dawnych bielskich opozycjonistów pomocowego Stowarzyszenia „Podbeskidzie Wspólna Pamięć”. Była nie tylko jego pierwszą podopieczną, ale także współpracowniczką, gdyż podjęła się uczestniczyć w zbieraniu relacji dawnych działaczy podbeskidzkiej „Solidarności”. Wycofała się z tego tłumacząc zakłopotana, że ma problem, jak pogodzić nagrywane opowieści z faktami. Wiedziała zbyt dużo, a nie chciała nikomu sprawiać przykrości. „Nie mi oceniać, jak kto zachował się w śledztwie. Nie chcę nikogo krzywdzić, ale nie mogę też pisać nieprawdy” – zapisała w swym notesie.
Zajęła się też rozwojem duchowym, zresztą nie tylko swym. Oddała się zgłębianiu duchowości karmelitańskiej oraz jej propagowaniu wśród znajomych. Wspomagała zgromadzenia zakonne, uczestniczyła w spotkaniach różnych grup modlitewnych w Bielsku-Białej, niektóre z nich sama prowadziła. „To nieprawdopodobne, jaki miała na nas wpływ. Zawsze była skromna i cicha, ale jednak jej świadectwo i duchowość, czasem kilka rzuconych zdań, potrafiło zmienić nasze myślenie czy nawet życie” – wspomina dr Andrzej Solecki, współzałożyciel grupy modlitewnej „Akademia nie z tej ziemi”, w której zaangażowana była Teresa Szafrańska. To z tą grupą była we wspomnianym na wstępie więzieniu w Turawie.
Gdy uzyskała status działacza opozycji jej materialna sytuacja uległa radykalnej poprawie. Cieszyła się, że jest na powrót niezależna finansowo, a nawet robiła plany na co wykorzysta tak duże – jak na jej potrzeby – pieniądze. Na przeszkodzie ich realizacji znowu stanęło zdrowie. Kilka ostatnich lat to jej dzielna walka z chorobą. Była w tym wspierana przez rodzinę i przyjaciół, także tych z podziemia. Niestety, tę walkę przegrała. Odeszła 12 września ubiegłego roku…
Artur Kasprzykowski