09-07-2015
Rozwalony przemysł
W najnowszym numerze "Kroniki Beskidzkiej" ukazał się kolejny artykuł
Andrzeja Otczyka z cyklu "Grona gniewu", zatytułowany
„Rozwalony przemysł”. Oto jego początek: Gdy
spojrzeć na to, co zostało z dawnej świetności wielu
zakładów przemysłowych Podbeskidzia, zwłaszcza
włókienniczych i metalowych, nie sposób oprzeć
się wrażeniu, że mamy do czynienia z "krajobrazem po bitwie".
Oprócz flagowych okrętów przemysłu w naszym
regionie, które albo poszły na dno, albo są dziś cieniem
firm z czasów świetności, po roku 1990 upadło wiele
mniejszych zakładów. Były wśród nich lepsze i
gorsze, eksportowi liderzy i lokalni wyrobnicy, w sumie jednak dawały
pracę dziesiątkom tysięcy mieszkańców regionu.
Bardzo symptomatyczny dla okresu transformacji gospodarczej jest upadek
kilkunastu zakładów spod znaku bielskiej wełny. Zatrudniały
one ponad 40 tys. pracowników, były chlubą stolicy
Podbeskidzia, tworzyły markę najwyższej jakości, o przeszło stuletniej
tradycji. Dziś są już tylko wspomnieniem. Wielu bielszczan wciąż pyta z
goryczą, dlaczego tak się stało i czy stać się tak musiało?
- Na upadek bielskiej wełny złożyło się wiele czynników -
mówi Marcin Tyrna, przewodniczący Zarządu Regionu
Podbeskidzie "Solidarności" w latach 1992-2014, wicemarszałek Senatu IV
kadencji. - Na przykładzie Befamy widać, że wskutek
odgórnych uregulowań w ramach RWPG, w czasach gospodarki
nakazowej priorytetem były maszyny do produkcji wełny zgrzebnej, czyli
grubszych tkanin. Natomiast gdy w roku 1990 nastąpiło nagłe zderzenie z
wolnym rynkiem, pojawiło się zapotrzebowanie na tkaniny lekkie. Po
drugie, głównym odbiorcą bielskich tkanin i maszyn
włókienniczych był dawny Związek Radziecki, a
oprócz niego - pozostałe "demoludy". Skoro system
komunistyczny zbankrutował, można było produkować sobie a muzom. Po
trzecie, brak wpływów ze sprzedaży spowodował kłopoty z
kupowaniem surowca do produkcji, czyli głównie wełny
australijskiej. Po czwarte, przestały istnieć zjednoczenia, w gestii
których była m.in. sprzedaż tkanin - trzeba więc było szybko
budować marketing w zakładach i wielu ten wyścig o nowe rynki
przegrywało. A po piąte, i chyba najważniejsze, bielska wełna nie
otrzymała żadnej pomocy ze strony państwa - takiej, jaką dostały
górnictwo czy choćby przemysł stoczniowy oraz Ursus. Nie
tylko nie uruchomiono pomocy finansowo-kredytowej dla zagrożonych
upadkiem zakładów, ale też nie zadbano o ochronę polskiego
rynku tkanin - celną, podatkową. Czy jednak może to dziwić, skoro
"złotym cielcem" dla ekonomicznych liberałów był i nadal
jest wolny rynek, bez oglądania się na społeczne koszty? Czy może to
dziwić, skoro ówczesny minister polskiego rządu powiedział,
że najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej?
- Pozostawione same sobie zakłady stanęły przed nieznanymi dotychczas
problemami - dodaje Henryk Kenig, przewodniczący Zarządu Regionu
Podbeskidzie "Solidarności" w latach 1990-92. - Pomimo że na przełomie
lat 70. i 80. przemysł lekki otrzymał państwowe środki na modernizację
techniczną, był więc stosunkowo nowoczesny, nagle okazywało się, że nie
ma za co kupić surowca, że nasze tkaniny są zbyt drogie w
porównaniu z zagranicznymi, zwłaszcza tymi z Turcji i
Dalekiego Wschodu. Trudnościom próbowano zaradzić, wysuwając
ideę utworzenia holdingu tych przedsiębiorstw
włókienniczych, które wytrzymały pierwsze
zderzenie z wolnym rynkiem. Ale nic z tego nie wyszło.
- Nie udało się, chociaż jako związek zawodowy wspieraliśmy ten pomysł.
Zbyt silne okazały się partykularne interesy poszczególnych
zakładów, trudno było to przełamać - ocenia Marcin Tyrna. -
Szkoda. Podobnie jak żal idei akcjonariatu pracowniczego. Ja osobiście
wierzyłem (a choćby przykład Bielmaru pokazuje, że nie była to wiara
irracjonalna), iż dzięki akcjonariatowi uda się ocalić przynajmniej
kilka firm. Gdy tworzyliśmy "Solidarność", mówiliśmy o
społecznej gospodarce rynkowej, a nie o drapieżnym kapitalizmie.
Związkowcy z Zachodu, w tym francuscy, pokazywali nam zagrożenia
związane z transformacją ekonomiczną. Ale byliśmy bezradni wobec fali
liberalizmu.
Związkowcom z Podbeskidzia została więc tylko gorzka satysfakcja, że
ludzie zwalniani z zakładów włókienniczych
dostawali świadczenia w wysokości 90 proc. zarobków. Że
pracownicy nie byli wyrzucani na bruk, bez prawa do świadczeń, jak
dzieje się to dziś w wielu upadających firmach. A przede wszystkim - że
po dramatycznej walce udało się utrzymać tu przemysł samochodowy,
dzięki utworzeniu strefy ekonomicznej.
Czy elity rządzące wyciągnęły jednak lekcję z doświadczeń przeszłości?
Wszystko wskazuje na to, że nie. Zbigniew Jakubas, przedsiębiorca,
inwestor giełdowy, tak w jednej z gazet odpowiedział na pytanie, czy
nie potrzebowałby wsparcia państwa w inwestycjach przemysłowych: -
Nawet nie myślę o tym, żebym mógł takie wsparcie otrzymać.
Żyję i prowadzę biznes wystarczająco długo, by wiedzieć, że
strukturalnego wsparcia dla przedsiębiorczości w Polsce nigdy nie było.
Są tacy ludzie, którzy sobie umieli coś wychodzić i
załatwić, ale strukturalnego wsparcia dla polskiego biznesu nie ma i
nie było.
Henryk Kenig zauważa: - Skoro już polska polityka gospodarcza, o ile w
ogóle można o niej mówić, preferuje małe
przedsiębiorstwa, to chociaż one powinny mieć większe wsparcie ze
strony państwa. Tymczasem nic takiego nie widać.
- Wypadałoby zacząć od tego, żeby państwo przynajmniej nie
przeszkadzało w rozwoju przedsiębiorczości - mówi Marcin
Tyrna. - Żeby zniosło bariery ekonomiczne dławiące inicjatywę
Polaków. Na Podbeskidziu mamy duży potencjał, jeśli chodzi o
ludzi. Dużo tu wysokiej klasy fachowców, nie brakuje
wielozawodowców. Ten kapitał, najcenniejszy ze wszystkich,
nie może się marnować. Państwo polskie nie może popierać tylko
zagranicznych producentów kosztem rodzimych firm, jak stało
się z helikopterami czy pociągami Pendolino. Po co powtarzać scenariusz
z bielską wełną, której produkty, uchodzące swego czasu za
ekskluzywne, zostały zastąpione szmatkami z lumpeksu? Nie wolno nam
zgodzić się na to, żeby państwo nie brało odpowiedzialności za los
obywateli. Żeby abdykowało ze swej roli opiekuna i protektora tego, co
nasze. Żeby uchylało się od tworzenia właściwej polityki
finansowo-gospodarczej oraz wyznaczania i wspierania strategicznych
branż, będących pod jego kontrolą. Przykro, że rządzące dziś elity tego
nie dostrzegają.
ANDRZEJ OTCZYK
Wersja do druku >>>
<<< Wstecz