Solidarność Podbeskidzie Rozwalony przemysł

Rozwalony przemysł

Rozwalony przemysł

Udostępnij na:

W najnowszym numerze „Kroniki Beskidzkiej” ukazał się kolejny artykuł Andrzeja Otczyka z cyklu „Grona gniewu”, zatytułowany „Rozwalony przemysł”. Oto jego początek: Gdy spojrzeć na to, co zostało z dawnej świetności wielu zakładów przemysłowych Podbeskidzia, zwłaszcza włókienniczych i metalowych, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z „krajobrazem po bitwie”. Oprócz flagowych okrętów przemysłu w naszym regionie, które albo poszły na dno, albo są dziś cieniem firm z czasów świetności, po roku 1990 upadło wiele mniejszych zakładów. Były wśród nich lepsze i gorsze, eksportowi liderzy i lokalni wyrobnicy, w sumie jednak dawały pracę dziesiątkom tysięcy mieszkańców regionu.

Bardzo symptomatyczny dla okresu transformacji gospodarczej jest upadek kilkunastu zakładów spod znaku bielskiej wełny. Zatrudniały one ponad 40 tys. pracowników, były chlubą stolicy Podbeskidzia, tworzyły markę najwyższej jakości, o przeszło stuletniej tradycji. Dziś są już tylko wspomnieniem. Wielu bielszczan wciąż pyta z goryczą, dlaczego tak się stało i czy stać się tak musiało?

– Na upadek bielskiej wełny złożyło się wiele czynników – mówi Marcin Tyrna, przewodniczący Zarządu Regionu Podbeskidzie „Solidarności” w latach 1992-2014, wicemarszałek Senatu IV kadencji. – Na przykładzie Befamy widać, że bojdyswskutek odgórnych uregulowań w ramach RWPG, w czasach gospodarki nakazowej priorytetem były maszyny do produkcji wełny zgrzebnej, czyli grubszych tkanin. Natomiast gdy w roku 1990 nastąpiło nagłe zderzenie z wolnym rynkiem, pojawiło się zapotrzebowanie na tkaniny lekkie. Po drugie, głównym odbiorcą bielskich tkanin i maszyn włókienniczych był dawny Związek Radziecki, a oprócz niego – pozostałe „demoludy”. Skoro system komunistyczny zbankrutował, można było produkować sobie a muzom. Po trzecie, brak wpływów ze sprzedaży spowodował kłopoty z kupowaniem surowca do produkcji, czyli głównie wełny australijskiej. Po czwarte, przestały istnieć zjednoczenia, w gestii których była m.in. sprzedaż tkanin – trzeba więc było szybko budować marketing w zakładach i wielu ten wyścig o nowe rynki przegrywało. A po piąte, i chyba najważniejsze, bielska wełna nie otrzymała żadnej pomocy ze strony państwa – takiej, jaką dostały górnictwo czy choćby przemysł stoczniowy oraz Ursus. Nie tylko nie uruchomiono pomocy finansowo-kredytowej dla zagrożonych upadkiem zakładów, ale też nie zadbano o ochronę polskiego rynku tkanin – celną, podatkową. Czy jednak może to dziwić, skoro „złotym cielcem” dla ekonomicznych liberałów był i nadal jest wolny rynek, bez oglądania się na społeczne koszty? Czy może to dziwić, skoro ówczesny minister polskiego rządu powiedział, że najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej?

– Pozostawione same sobie zakłady stanęły przed nieznanymi dotychczas problemami – dodaje Henryk Kenig, przewodniczący Zarządu Regionu Podbeskidzie „Solidarności” w latach 1990-92. – Pomimo że na przełomie lat 70. i 80. przemysł lekki otrzymał państwowe środki na modernizację techniczną, był więc stosunkowo nowoczesny, nagle okazywało się, że nie ma za co kupić surowca, że nasze tkaniny są zbyt drogie w porównaniu z zagranicznymi, zwłaszcza tymi z Turcji i Dalekiego Wschodu. Trudnościom próbowano zaradzić, wysuwając ideę utworzenia holdingu tych przedsiębiorstw włókienniczych, które wytrzymały pierwsze zderzenie z wolnym rynkiem. Ale nic z tego nie wyszło.

– Nie udało się, chociaż jako związek zawodowy wspieraliśmy ten pomysł. Zbyt silne okazały się partykularne interesy poszczególnych zakładów, trudno było to przełamać – ocenia Marcin Tyrna. – Szkoda. Podobnie jak żal idei akcjonariatu pracowniczego. Ja osobiście wierzyłem (a choćby przykład Bielmaru pokazuje, że nie była to wiara irracjonalna), iż dzięki akcjonariatowi uda się ocalić przynajmniej kilka firm. Gdy tworzyliśmy „Solidarność”, mówiliśmy o społecznej gospodarce rynkowej, a nie o drapieżnym kapitalizmie. Związkowcy z Zachodu, w tym francuscy, pokazywali nam zagrożenia związane z transformacją ekonomiczną. Ale byliśmy bezradni wobec fali liberalizmu. Związkowcom z Podbeskidzia została więc tylko gorzka satysfakcja, że ludzie zwalniani z zakładów włókienniczych dostawali świadczenia w wysokości 90 proc. zarobków. Że pracownicy nie byli wyrzucani na bruk, bez prawa do świadczeń, jak dzieje się to dziś w wielu upadających firmach. A przede wszystkim – że po dramatycznej walce udało się utrzymać tu przemysł samochodowy, dzięki utworzeniu strefy ekonomicznej.

Czy elity rządzące wyciągnęły jednak lekcję z doświadczeń przeszłości? Wszystko wskazuje na to, że nie. Zbigniew Jakubas, przedsiębiorca, inwestor giełdowy, tak w jednej z gazet odpowiedział na pytanie, czy nie potrzebowałby wsparcia państwa w inwestycjach przemysłowych: – Nawet nie myślę o tym, żebym mógł takie wsparcie otrzymać. Żyję i prowadzę biznes wystarczająco długo, by wiedzieć, że strukturalnego wsparcia dla przedsiębiorczości w Polsce nigdy nie było. Są tacy ludzie, którzy sobie umieli coś wychodzić i załatwić, ale strukturalnego wsparcia dla polskiego biznesu nie ma i nie było. Henryk Kenig zauważa: – Skoro już polska polityka gospodarcza, o ile w ogóle można o niej mówić, preferuje małe przedsiębiorstwa, to chociaż one powinny mieć większe wsparcie ze strony państwa. Tymczasem nic takiego nie widać.

– Wypadałoby zacząć od tego, żeby państwo przynajmniej nie przeszkadzało w rozwoju przedsiębiorczości – mówi Marcin Tyrna. – Żeby zniosło bariery ekonomiczne dławiące inicjatywę Polaków. Na Podbeskidziu mamy duży potencjał, jeśli chodzi o ludzi. Dużo tu wysokiej klasy fachowców, nie brakuje wielozawodowców. Ten kapitał, najcenniejszy ze wszystkich, nie może się marnować. Państwo polskie nie może popierać tylko zagranicznych producentów kosztem rodzimych firm, jak stało się z helikopterami czy pociągami Pendolino. Po co powtarzać scenariusz z bielską wełną, której produkty, uchodzące swego czasu za ekskluzywne, zostały zastąpione szmatkami z lumpeksu? Nie wolno nam zgodzić się na to, żeby państwo nie brało odpowiedzialności za los obywateli. Żeby abdykowało ze swej roli opiekuna i protektora tego, co nasze. Żeby uchylało się od tworzenia właściwej polityki finansowo-gospodarczej oraz wyznaczania i wspierania strategicznych branż, będących pod jego kontrolą. Przykro, że rządzące dziś elity tego nie dostrzegają.

ANDRZEJ OTCZYK

Wersja do druku tutaj

Udostępnij na: