27-01-2011

Liderzy "S" chcieli zgasić strajk
Wolności nie przyniosły krasnoludki


RZĄDZĄCY - OCKNIJCIE SIĘ!

O lekcji, jaką przed trzydziestu laty strajkujący na Podbeskidziu dali rządzącym, i o tym, co z niej pozostaje aktualną przestrogą, z Marcinem Tyrną, liderem podbeskidzkiej "Solidarności", rozmawia Zdzisław Niemiec.



- Pracując w bielskiej Befamie, był pan jednym z pierwszych robotników, którzy już kilka miesięcy przed wielkim podbeskidzkim strajkiem w styczniu i lutym 1981 roku, publicznie przeciwstawili się ówczesnemu "bogowi" - pierwszemu sekretarzowi Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Uczestniczył pan w strajku. Teraz opowiada pan o tym niezwykłym wydarzeniu sprzed trzydziestu lat między innymi w szkołach, na spotkaniach z młodzieżą. Co pan akcentuje szczególnie?
- Bardzo mocno zwracam uwagę na to, że ten protest był podbeskidzkim wkładem na drodze Polski do wolności. Zwracam na to uwagę, bo zazwyczaj nasza rola w tym wielkim dziele bywa pomijana. Tłumaczę, że na to, co się wówczas wydarzyło trzeba patrzeć pamiętając o ówczesnych uwarunkowaniach. Mieliśmy państwo totalitarne, które zawłaszczało praktycznie wszystkie sfery życia obywateli, tłumiąc wolność wypowiedzi i nie szanując nawet prawa do intymności. Ten system porażał ludzi, ale też duża część społeczeństwa, czego dziś się nie mówi, akceptowała taki układ. Porównuję to z teraźniejszością, gdy ludzie znów czują się bezradni, nie umieją się odnaleźć w nowej rzeczywistości. W systemie totalitarnym nie mieliśmy nic do powiedzenia i wydawało się - mówię to ku przestrodze obecnie rządzącym - że tak będzie wiecznie. Gierkowi też się wydawało, że jest wspaniałym, skutecznym przywódcą, który przez partyjne działania opanował sytuację w kraju. Jeszcze w połowie 1980 roku - był to czas olimpiady w Moskwie - kwitła propaganda sukcesu. I nagle, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy, nastąpiła w Polsce potężna pokojowa rewolucja, która zmiotła Gierka i towarzyszy.

- Podbeskidzki strajk odróżniał się wyraźnie od innych. Nie było żądań płacowych, tylko postulaty polityczne. Chciano rozliczenia i odsunięcia od władzy partyjnych bonzów. Dlaczego niechętnie reagowali na to krajowi liderzy nowo powstałej "Solidarności"?
- Istotnie, przywódcy i doradcy "Solidarności", którzy przyjeżdżali wtedy do nas, a byli tu między innymi Lech Wałęsa, Andrzej Gwiazda, Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Wądołowski dążyli do "zgaszenia" tego strajku. Twierdzili, że nie jest on w interesie Polski. Zmienili zdanie dopiero, gdy przekonali się jak wielkie jest społeczne wsparcie dla tej bezprecedensowej walki. Siłą napędową było przecież 200 tysięcy ludzi pozostających dzień i noc w zakładach pracy! Niepoślednią rolę odegrał Patrycjusz Kosmowski, bardzo zdecydowany i radykalny przywódca podbeskidzkiej "Solidarności", stojący na czele 107-osobowego komitetu strajkowego. On nadał tej wielkiej akcji zdecydowany rys. Od lidera tego się wymaga. Ale pamiętajmy, że było to poprzedzone ogromnym zaufaniem, jakim wielu mieszkańców Podbeskidzia obdarzyło tworzący się związek zawodowy. Społeczeństwo tej części Polski poczuło, że wreszcie może się odezwać, wyartykułować swoje oczekiwania i pretensje, wpłynąć na rządzących. Ludzie zgłaszali postulaty, zbierali dowody korupcji i złodziejstwa władzy, a podbeskidzka "Solidarność" odważyła się pójść za tymi głosami i oczekiwaniami. Nie było to łatwe i bezpieczne, bo przeciw sobie mieliśmy aparat władzy i Służbę Bezpieczeństwa (polityczną milicję), która bardzo intensywnie w tym czasie pracowała. Bo rządzący nie zamierzali ustąpić. Dziś warto o to zapytać członków Wojewódzkiej Rady Narodowej, niezłomnych obrońców ówczesnego wojewody bielskiego. Szybko przekonaliśmy się, że układ ten podchodzi do społecznego protestu w myśl zasady "przeczekać, przetrzymać, rozmydlić, obiecać coś", nie dbając czy zostanie spełnione. Rządzący zemścili się na nas w stanie wojennym. Na strajkowych przywódców posypały się szykany i drakońskie wyroki - najsurowsze w kraju.

- Mamy teraz lepszą klasę polityczną?
- Jest demokratyczne państwo, ale gdy pojawiają się problemy społeczne, rządzący postępują dokładnie tak samo. A jak się porówna zarzuty do rządzących sprzed trzydziestu lat, to widać, że są one niewspółmierne do skali niewyjaśnionych i nierozliczonych współczesnych afer.

- Wróćmy do podbeskidzkiego strajku. Nie wiadomo jak by się zakończył, gdyby nie mediacja Kościoła. Obawiano się nawet, że władza użyje siły, by strajkujących spacyfikować...
- Komitet strajkowy poprosił Episkopat Polski o pomoc mediacyjną. I została udzielona. Wielką rolę odegrał arcybiskup Bronisław Dąbrowski, w negocjacjach uczestniczył też Janusz Zimniak, późniejszy biskup pomocniczy Diecezji Bielsko-Żywieckiej. Efektem było porozumienie - kompromisowe, ale dające strajkującym satysfakcję. Strajk spowodował odsunięcie od władzy nie tylko niektórych lokalnych notabli. Odszedł także premier PRL Józef Pińkowski. Ten strajk pokazał dobitnie, że fali społecznych żądań nie da się już zatrzymać. Nastąpiło przygotowanie do rozwiązań siłowych. A z takim nastawieniem doszedł do władzy Wojciech Jaruzelski.

- Co z czasu strajku pozostaje, pana zdaniem, aktualne do dziś?
- Kwestia roli państwa w życiu społeczeństwa. Co się z naszym państwem stało? Trzydzieści lat temu było mi, wraz z innymi, dane uczestniczyć w drodze do wolności i jestem z tego dumny. Dziękuję Opatrzności, że się udało. Niech młodzi ludzie pamiętają, że to był czas bohaterstwa zwykłych ludzi, że wolności nie przyniosły krasnoludki. Trzeba ją było wywalczyć mimo trwogi i cierpień. Wtedy, obalając system totalitarny, chcieliśmy, by udziału państwa w naszym życiu było mniej, by władza nie wtrącała się do wszystkiego.
Dzięki "Solidarności" mamy wolność, demokrację, jesteśmy w Unii Europejskiej. To dar, który nasze pokolenie dało Polsce do mądrego, obywatelskiego wykorzystania. Tymczasem w ciągu ostatniego dwudziestolecia państwo rozmontowano! W sposób cwany, mamiąc ludzi decentralizacją. Bo cóż to za państwo, które nie potrafi ochronić nawet Prezydenta Rzeczypospolitej?!
Dziś wielu chce rządzić, byle za nic nie odpowiadać. Parlament stał się kompromitacją reprezentacji społeczeństwa. Nie podejmując przez lata reform, przerzuca się problemy państwa na barki obywateli. Kwitnie bieda. Pod względem dochodów jesteśmy pariasem Europy. W czasach PRL-u trzeba było kombinować, coś do wypłaty dorobić. Dziś też trzeba kombinować, dorabiać, a nawet kraść, by jakoś przeżyć. A społeczeństwo potrzebuje państwa, sprzyjającego dogodnemu inwestowaniu gospodarczemu, inwestowaniu w tworzenie miejsc pracy, by można było godnie żyć, godziwie zarabiać. Państwo nie może zostawiać ludzi samym sobie. A tak się dzieje. Pracownicy niejednokrotnie skazani są na widzimisię drapieżnego pracodawcy, który traktuje ich jak bydło pociągowe.
Z kolei decentralizując służbę zdrowia, państwo pozbywa się problemu, choć chodzi o ochronę zdrowia i życia obywateli. Byłem zbulwersowany czytając w "Kronice" artykuł o niedoszacowaniu przez NFZ szpitali na Podbeskidziu. Co w tej sprawie robią bielscy posłowie i senatorowie Platformy Obywatelskiej? Przecież za te sprawy odpowiadają przede wszystkim aktualnie rządzący. Tymczasem senator PO mówi, że... jeszcze nie zapoznał się z tematem. Toż to kompromitacja! Do kogo mają się zwrócić samorządy i związki zawodowe, a także pacjenci, mając takich parlamentarzystów? "Solidarność" była i jest przeciwko pełnej centralizacji, ale też państwo nie może funkcjonować krańcowo odmiennie, pozwalając, by biznes mógł wszystko, a pracownicy byli pozbawieni ochrony prawa przed niegodziwością współczesnych kapitalistów. A tak niestety jest, bo państwo nie stawia biznesowi twardych zasad prawnych. Wiele do życzenia pozostawia praca wymiaru sprawiedliwości.

- Ale przecież rządzący twierdzą, że jest dobrze, jesteśmy zieloną wyspą na morzu kryzysu...
- Bo politycy przyjęli taktykę: po nas choćby potop. A co będzie za dwa, pięć czy więcej lat? Nie mają na to pomysłu, więc przerzucają problem: niech się tym martwią ci, co przyjdą po nas. A to jest chore, niebezpieczne myślenie. Niestety dajemy nabierać się na PR-owskie sztuczki. My mamy wiarygodne analizy sytuacji gospodarczej w Polsce. I wiemy, że nadchodzą lata chude.

- I znów dojdzie do wybuchu społecznego niezadowolenia?
- To nie ten czas. Społeczeństwo jest podzielone, spacyfikowane, za bardzo podatne na propagandowe zagrywki władzy i usłużnych mediów. Rzeczywistość nie jest już tak czarno-biała, jak w roku osiemdziesiątym, gdy mieliśmy jednego wspólnego przeciwnika. My nadal walczyć będziemy o lepsze jutro ludzi pracy, choć możliwości naszego związku są ograniczone.
A młodych ludzi przestrzegam: jeśli będziecie dalej bierni, to znajdziecie się w państwie totalitaryzmu demokratycznego. Rządzący będą, w imię większości, dyktować społeczeństwu co chcą. My ludzie pokolenia "S" z niepokojem patrzymy na obecny stan państwa i głośno wołamy: nie o taką Polskę walczyliśmy! Na koniec jako motto słowa Jana Pawła II: Wolność jest zadana a nie dana raz na zawsze. To nasze przesłanie na XXX rocznicę zwycięskiego protestu Podbeskidzia.

<<< Wstecz