Search
Close this search box.

ul. Adama Asnyka 19, 43-300 Bielsko-Biała

44 LATA PO STRAJKU: DZIESIĘĆ DŁUGICH DNI

44 LATA PO STRAJKU: DZIESIĘĆ DŁUGICH DNI

Czterdzieści cztery lata temu, 27 stycznia 1981 roku, na Podbeskidziu rozpoczął się strajk generalny. Stanęła komunikacja miejska i międzymiastowa, zakłady pracy, zamknięto znaczną część sklepów. Podbeskidzka „Solidarność” zażądała rzeczy – wydawało się – niemożliwej w komunistycznym państwie: odsunięcia od władzy skompromitowanych urzędników, od wojewody, prezydenta miasta i pierwszego sekretarza partii poczynając! – Wszyscy wiedzieli, że władza oszukuje i kradnie. Każdy o tym mówił, ale sztuką było to udowodnić. Nam się to udało! – wspominał po latach tamten protest Patrycjusz Kosmowski, legendarny szef podbeskidzkiej „Solidarności”.

Strajkową centralą była świetlica w zakładach „Bewelana” przy ul. Nad Brzegiem. Dla niezorientowanych: dziś jest to ul. gen. Maczka – w biurowcu dawnej „Bewelany” mieści się II Urząd Skarbowy, a naprzeciwko - po drugiej stronie mostu - stoi hotel „Vienna”.
Strajkową centralą była świetlica w Zakładach Przemysłu Wełnianego „Bewelana” przy ul. Nad Brzegiem. Dla niezorientowanych: dziś jest to ul. gen. Maczka – w biurowcu dawnej „Bewelany” (na zdjęciu po lewej stronie) mieści się II Urząd Skarbowy, a naprzeciwko – po drugiej stronie mostu – stoi hotel „Vienna”.

Podbeskidzki strajk generalny ze stycznia i lutego 1981 roku był pierwszą w skali całego kraju akcją o charakterze wyłącznie politycznym, gdyż zarzuty nadużyć i pospolitych przestępstw zostały wysunięte wobec nietykalnych dotąd ludzi z ówczesnego aparatu władzy, towarzyszy z komitetów miejskiego i wojewódzkiego PZPR, a nawet funkcjonariuszy milicji obywatelskiej. W jednym z wystąpień w styczniu 1981 roku Patrycjusz Kosmowski tłumaczył, że to nie „Solidarność” zarzuciła prominentom nadużycia, ale zwykli ludzie. Mieli oni zaufanie do niezależnego związku zawodowego i przynosili informacje o codziennych praktykach ludzi ze szczytów władzy, zarówno tej wojewódzkiej, jak i w poszczególnych miastach i gminach. „Solidarność” zdobyła też kopię utajnionego raportu Najwyższej Izby Kontroli, w którym opisano wiele nieprawidłowości, występujących na terenie ówczesnego województwa bielskiego. Część wstydliwych dla władz informacji pochodziła też z samego Urzędu Wojewódzkiego. Dostarczyła je sympatyzująca z „Solidarnością” urzędniczka.

Po raz pierwszy zarzuty wobec władz zostały publicznie podniesione już 20 listopada 1980 roku, to w trakcie cotygodniowego zebrania przedstawicieli zakładowych ogniw „Solidarności” z całego Podbeskidzia. Uchwalony tam został dokument, w którym związkowcy jeszcze bardzo ogólnie zasygnalizowali swą wiedzę o nieprawidłowościach, żądając ustąpienia przedstawicieli lokalnych władz z powodu „utraty społecznego zaufania”.

Następnego dnia delegacja podbeskidzkiej „Solidarności” spotkała się z przedstawicielami władz województwa bielskiego. Rozmowy nie przyniosły żadnego rezultatu. Związkowcy planowali nawet natychmiastowe rozpoczęcie okupacji gmachu Urzędu Wojewódzkiego, ale w końcu wycofali się z tego pomysłu. Ogłoszono jednak gotowość strajkową w całym regionie, żądając przyjazdu komisji rządowej.

Faktycznie kilka dni później przyjechał do Bielska-Białej minister administracji, gospodarki terenowej i ochrony środowiska Józef Kępa. Spotkał się z potężną, trzystuosobową reprezentacją podbeskidzkiej „Solidarności” i jeszcze tego samego dnia doprowadził do powołania  specjalnej komisji Wojewódzkiej Rady Narodowej do zbadania zarzutów, wysuniętych przez związkowców. Grupa ta została poszerzona o czterech przedstawicieli „Solidarności”.

Komisja zakończyła swe prace 13 stycznia 1981 roku. Potwierdziła się znakomita większość zarzutów, pojawiły się nawet dokładne opisy nowych, nieznanych dotąd  nadużyć. Końcowy, 150-stronicowy raport zawierał dokładny opis przestępstw popełnianych przez przedstawicieli najwyższych władz miasta i województwa, zarówno administracyjnych jak i partyjnych. Największe nieprawidłowości dotyczyły sprzedaży przez miasto Bielsko-Biała osobom fizycznym budynków i mieszkań. Uprzywilejowane osoby kupowały je poniżej poniesionych wcześniej przez miasto kosztów remontów i zakupu wyposażenia. Dalsze zarzuty dotyczyły także rozgrzebanej budowy hali widowiskowo-sportowej w Bielsku-Białej, tak zwanego okrąglaka. Nikt nie potrafił wyjaśnić, co się stało z cegiełkami o wartości 34 milionów złotych, których sprzedaż miała wspomóc tę inwestycję. Były też zarzuty czerpania korzyści materialnych z racji zajmowanych stanowisk, oszustw podatkowych i potężnych nieprawidłowości w rozdziale talonów, uprawniających do zakupu samochodów.

Wojewoda bielski Józef Łabudek nie zaakceptował ustaleń specjalnej komisji. Z kolei autorzy raportu wnioskowali, aby Wojewódzka Rada Narodowa wystąpiła do ministra Kępy o wyciągnięcie odpowiedzialności służbowej od osób, które dopuściły się wykazanych nadużyć czy  niedociągnięć.

Podbeskidzka „Solidarność” obawiała się, że cała sprawa może się poważnie przeciągnąć w czasie, a winni unikną poniesienia konsekwencji. Dlatego też 18 stycznia Międzyzakładowy Komitet Założycielski „Solidarności” w imieniu 350 zakładów pracy województwa bielskiego zażądał przyjazdu rządowej komisji, która na miejscu rozpatrzyłaby zarzuty postawione przedstawicielom władz miasta i regionu. Związkowcy liczyli też na kadrowe decyzje władz, które jednak nie nastąpiły. Po kilku dniach „Solidarność” widząc, że władza wyraźnie gra na zwłokę,  po raz kolejny zażądała przyjazdu delegacji rządowej oraz zapowiedziała ogłoszenie  pogotowia strajkowego.

W poniedziałek, 26 stycznia, od 12.00 do 13.00 w wybranych zakładach pracy odbył się strajk ostrzegawczy. Jeszcze tego samego dnia MKZ przekształcił się w Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. W jego skład wchodziło 107 osób, reprezentujących załogi 54 wytypowanych zakładów pracy z całego Podbeskidzia. Na strajkową bazą wybrano obszerną świetlicę Zakładów Przemysłu Wełnianego „Bewelana”. Już wcześniej właśnie w tym miejscu odbywały się regularne zebrania przedstawicieli zakładowych ogniw „Solidarności” z całego Podbeskidzia.

Strajk generalny rozpoczął się we wtorek, 27 stycznia, Stanęła większość przedsiębiorstw w województwie bielskim. Z każdym dniem do protestu przystępowały kolejne zakłady. W stolicy Podbeskidzia stanęły praktycznie wszystkie zakłady. Nie strajkowała tylko służba zdrowia, telekomunikacja, służby zaopatrzeniowe, obsługi linii technologicznych o ruchu ciągłym oraz kolejarze.

Protest mógł się zakończyć już 30 stycznia, gdy odbyła się sesja Wojewódzkiej Rady Narodowej. Wyniki przeprowadzonego wówczas głosowania nad wotum zaufania wobec wojewody Józefa Łabudka były dla „Solidarności” całkowitym zaskoczeniem: spośród 123 radnych, 61 głosowało za udzieleniem wotum zaufania, przeciw było 57,  natomiast 5 wstrzymało się od głosowania. Wojewoda ocalał, ale efektem było, że strajk rozszerzał się coraz bardziej. Do komitetu strajkowego w „Bewelanie” zgłaszało się wiele osób oferując swą pomoc. Przedstawiciele rolniczej „Solidarności” dostarczali warzyw i owoców, żywność pochodziła też z okolicznych zakładów branży spożywczej czy mięsnej. Było to konieczne, bo w wielkiej świetlicy „Bewelany”, przez długie dziesięć dni przebywali nie tylko członkowie MKS, ale też delegaci innych zakładów, związkowcy z obsługi strajku i doradcy. Łącznie było to blisko 400 osób.

Siłą tamtego strajku były jednak załogi kilkuset zakładów pracy, z determinacją pozostający za zamkniętymi bramami swych przedsiębiorstw. Niezwykle ważny był więc sprawny obieg informacji. Co kilka godzin wydawane były kolejne komunikaty strajkowe, powielane w tysiącach egzemplarzy. Na murach miasta codziennie rozklejano informacje na temat bieżących wydarzeń. Potem doszły do tego… bezpośrednie relacje z negocjacji „Bewelanie”. „Wszystkie rozmowy, które toczyły się u nas, były transmitowane do innych strajkujących zakładów i puszczane przez radiowęzły. To był majstersztyk ludzi z telekomunikacji. Pamiętam, że pomysłodawcą był Bolesław Ryłko. Przyszedł do mnie i powiedział, że dałoby się spiąć w jedną sieć wszystkie zakłady, mające własne centralki telefoniczne i radiowęzły. Potrzebował jednego: dostępu do naszej centrali, a to wówczas było jedno z najbardziej strzeżonych miejsc, o znaczeniu wręcz strategicznym. Udało się – niedługo później ruszyły stałe transmisje z „Bewelany”. To było bardzo ważne, bo w ten sposób ludzie, zamknięci w swych zakładach, mieli stały dostęp do najważniejszych informacji” – wspomina Henryk Kenig, który w 1981 roku był szefem „Solidarności” w „Bewelanie”.

Władze były zupełnie bezradne. Strajk się rozszerzał, a Międzyzakładowy Komitet Strajkowy stał się faktycznym ośrodkiem władzy w regionie. Szacuje się, że w podbeskidzkim proteście aktywnie uczestniczyło blisko 200 tysięcy osób!

Negocjacje, prowadzone przez przedstawicieli rządu na początku lutego, skończyły się fiaskiem. Konfliktu nie zakończył też Lech Wałęsa. Był on przeciwny bielskiemu protestowi, gdyż uważał, że lokalne konflikty mogą zaszkodzić negocjacjom, które były wówczas prowadzone w skali ogólnopolskiej. Przyjechał więc do „Bewelany”, by zgasić strajk, ale gdy na miejscu zapoznał się ze szczegółowymi zarzutami i zobaczył determinację ludzi, postanowił zostać i włączyć się do rozmów z władzami.

Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Wszelkie rozmowy zostały przerwane, a tu i ówdzie zaczęło się mówić o możliwości rozwiązania siłowego, czyli po prostu pacyfikacji strajkujących.

Przełom nastąpił, gdy w nocy z 5 na 6 lutego do Bielska-Białej z misją mediacyjną przyjechali przedstawiciele Episkopatu Polski na czele z biskupem Bronisławem Dąbrowskim. Chwile po nich w świetlicy „Bewelany” pojawiła się też komisja rządowa na czele z ministrem Józefem Kępą.  Rozpoczęły się kolejne, ostatnie już negocjacje.  Rozmowy zakończyły się one nad ranem 6 lutego. Podpisane wówczas porozumienie było sukcesem strajkujących. Zapowiadało ono, że jeszcze tego samego dnia do dymisji podadzą się wojewoda i jego dwaj zastępcy, a nowo powołany wojewoda wyciągnie konsekwencje dyscyplinarne i służbowe w stosunku do osób winnych stwierdzonych nieprawidłowości, a zwłaszcza w sprawach wymienionych w materiałach specjalnej komisji . Ustalono także, że osoby, które utraciły zaufanie społeczne na skutek niewłaściwego pełnienia swych funkcji, nie mogą ponownie trafiać na kierownicze stanowiska.

Jeszcze tego samego dnia prezes Rady Ministrów przyjął rezygnację wojewody bielskiego Józefa Łabudka oraz wicewojewodów Antoniego Kobieli i Antoniego Urbańca. Wkrótce stracili swe stanowiska prezydent Bielska-Białej, Marian Kałoń, i wiceprezydent Franciszek Holeksa. Posady straciło również wielu urzędników w administracji wojewódzkiej oraz miejskiej. Nowym wojewodą został Stanisław Łuczkiewicz. Z kolei prezydentem Bielska-Białej został Jacek Krywult, szef produkcji w „Apenie”, który od grudnia 1980 roku był przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej. Zmiany nastąpiły też na szczytach wojewódzkich i miejskich władz partyjnych. Do odpowiedzialności karnej został pociągnięty były komendant wojewódzki MO płk Ryszard Witek.

Były też inne, nie mniej ważne efekty tamtego protestu. Dzięki niemu okrzepł i wzmocnił się młody związek „Solidarność” na Podbeskidziu. Strajk przyczynił się też do integracji powstałego zaledwie pięć lat wcześniej województwa bielskiego. Pokazał też wszystkim, że dzięki wspólnemu, solidarnemu działaniu i determinacji  społeczeństwa można z powodzeniem egzekwować przestrzeganie prawa od wszystkich, także od przedstawicieli władz. Z tego właśnie powodu tamten dziesięciodniowy strajk był znaczącym wkładem Podbeskidzia w budowanie przyszłej wolnej Polski.

Artur Kasprzykowski