– Proszę pamiętać, że Solidarność rodziła się w całej Polsce dzięki odwadze setek tysięcy pracowników, którzy chcieli swojego związku zawodowego. Żaden Wałęsa, Borusewicz, Frasyniuk czy inni nie są w stanie tego zmienić – mówi Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność”, w rozmowie z Michałem Ossowskim, redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”.
– W 2010 roku były prezydent Lech Wałęsa poradził Panu, aby zwinąć sztandar Solidarności i poprowadzić związek pod nową nazwą „bez obciążeń przeszłości”, bo nastały inne czasy. „S” zachowała jednak swoją tożsamość i nie odcięła się od tradycji. Myślał Pan choć przez chwilę, by posłuchać byłego przewodniczącego Solidarności?
– To jest tak absurdalne, że nawet ciężko poważnie na to odpowiedzieć. Staram się co do zasady nie komentować słów Lecha Wałęsy – często po prostu głupich – bo musiałbym używać ostrych słów, więc lepiej spuścić na to zasłonę milczenia. A co do meritum, to nic nowego. Wałęsa, gdy został prezydentem, wzywał Solidarność do zwijania sztandarów, ale w chwili, gdy w 1995 roku przegrał wybory i został bez środków do życia, to właśnie Komisja Krajowa dała mu biuro, asystentkę, sprzęt i zaplecze techniczne do dalszej działalności. Wtedy powiedział, że oczywiście nie miał racji, Solidarność musi istnieć i tak dalej. Gdy zaczął zarabiać na wykładach, założył Instytut Lecha Wałęsy i jego sytuacja znacząco się poprawiła, wtedy znowu się na nas „wypiął” i wrócił do zdartej płyty – „zwijać sztandary”.
Nie można kogoś takiego traktować poważnie. Solidarność powstała w 1980 roku i istnieje do dzisiaj. Jedna, ta sama, wspaniała i ma się lepiej niż ta, którą pozostawił po sobie Lech Wałęsa. W Solidarności są ci, którzy noszą ją w sercu. Ci, którzy wykorzystali ją do tworzenia własnych karier, już dawno są poza Związkiem. Ja noszę Solidarność w sercu i jestem zaszczycony, że zostałem przez tych wspaniałych ludzi wybrany na jej przewodniczącego.
„Jesteśmy wyrzutem sumienia dla tych co porzucili Solidarność”
– A skąd Pana zdaniem bierze się ta niechęć do trwania przy jednym, wspólnym dziedzictwie Solidarności? Dlaczego Związek spotyka się co roku w historycznej Sali BHP, a niektórzy jego dawni działacze w Europejskim Centrum Solidarności?
– Dla ludzi, którzy na Solidarności zbudowali swoje kariery i ją porzucili, jesteśmy wyrzutem sumienia. Chętnie powołują się na swój solidarnościowy rodowód, ale swoją działalnością biznesową lub polityczną całkowicie jej zaprzeczają, a nawet sprzeniewierzają się ideałom, które legły u jej podstaw. Żeby uspokoić swoje sumienia, muszą Solidarność wstawić do muzeum i wypiąć piersi po ordery. Dlatego zrobią wszystko, aby pozbawić nas swojej historii, sztandarów i logo, które to symbolizuje. Symbolem zakłamywania tej historii i miejscem, gdzie próbuje się to robić, jest przywołane Europejskie Centrum Solidarności. Dlatego tam nas nie ma. Na szczęście ECS to wydmuszka, a prawdziwe serce Solidarności bije w historycznej Sali BHP, która jest własnością Związku, i w bazylice św. Brygidy. Proszę też pamiętać, że Solidarność rodziła się w całej Polsce dzięki odwadze setek tysięcy pracowników, którzy chcieli swojego związku zawodowego. Żaden Wałęsa, Borusewicz, Frasyniuk czy inni nie są w stanie tego zmienić.
– Gdy delegaci obdarzyli Pana zaufaniem i wybrali na swojego lidera w 2010 roku, musiał Pan podjąć dialog z koalicją rządową tworzoną przez liberałów z PO i PSL. W którym momencie ten dialog całkowicie się załamał?
– Zaczęło się dobrze od spotkania z ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem. Deklaracje były pozytywne, ale szybko się okazało, że to cynik i kłamca. Oczywiście punktem zwrotnym była kwestia podniesienia wieku emerytalnego i słynne słowa Tuska o „pętakach” w 2012 roku. Wtedy w maju pod Sejmem ogłosiłem, że
adbez odsunięcia koalicji PO – PSL od władzy niczego dobrego dla pracowników się nie uzyska. Od tego momentu nie było już mowy o dialogu, czego wymiernym efektem była zapaść Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych i powołanie po 2015 roku Rady Dialogu Społecznego. Dzisiaj wiem, że bez względu na to, co mówią, absolutnie nie wolno im wierzyć.
„Referendum nie może być obciążone progiem frekwencyjnym”
– W 2012 roku rząd Donalda Tuska podniósł wiek emerytalny do 67 lat, lekceważąc tym samym blisko 3,5 mln podpisów, które „S” zebrała pod wnioskiem o referendum. Dziś PO zapowiada bojkot październikowego referendum. Opozycja boi się demokracji bezpośredniej? Nie chce słuchać głosu Polaków?
– Wszyscy boją się demokracji bezpośredniej. A szczególnie boją się referendów organizowanych przez obywateli. To zresztą paradoks, że konstytucja daje obywatelom prawo do referendum, ale musi być na to zgoda większości parlamentarnej. Czyli można, ale nie można. Jeśli obywatele spełnią warunki, to referendum musi się odbyć i nie może być obciążone progiem frekwencyjnym – to były główne postulaty tzw. Platformy Oburzonych, którą razem z Pawłem Kukizem zorganizowaliśmy w marcu 2013 roku w Sali BHP Stoczni Gdańskiej właśnie po tym, jak Tusk wyrzucił nasze podpisy zebrane pod referendum emerytalnym. Co do samego bojkotu, do którego wzywa Tusk i Koalicja Obywatelska, to tylko ich prawdziwa twarz. Cyniczna i obłudna. Z jednej strony wzywają do niszczenia kart referendalnych, a to jest przestępstwo zagrożone pozbawieniem wolności do dwóch lat. Po drugie jest to głupie, bo pobranie karty i tak nabija frekwencję. Tacy to z nich demokraci. Mają gęby pełne frazesów, nazywają się opozycją demokratyczną, a kompletnie nie mają o tym pojęcia. Oni traktują nas jak pętaków i nie wolno pod żadnym pozorem im wierzyć. Pamiętając równocześnie, że wiele z uzyskanych przez Solidarność dobrych rozwiązań dla pracowników możemy stracić. Mimo że Tusk deklaruje dzisiaj coś zupełnie innego.
– Trudno nie zauważyć, że od 2015 roku Solidarności udało się wprowadzić do ustawodawstwa wiele swoich postulatów. Przywrócono wspomniany wiek emerytalny, zlikwidowano syndrom pierwszej dniówki, wyłączono z płacy minimalnej wiele dodatków. Z tych rozwiązań korzystają wszyscy pracownicy, ale opozycja zarzuca „S”, że stała się przybudówką PiS-u. Jak Pan to skomentuje?
– Solidarność jest największą, najsilniejszą i najlepiej zorganizowaną grupą społeczną w Polsce. Członkowie, ich rodziny i sympatycy to od 1,5 do 2,5 mln potencjalnych głosów wyborczych w polskiej demokracji. Ktoś, kto prowadzi działalność polityczną i nie bierze tego pod uwagę, jest politycznym samobójcą. PiS jest jedyną partią, która wsłuchiwała się w postulaty Solidarności, wpisywała je do swoich programów wyborczych i prowadziła z nią dialog. Owocem tego jest kilkadziesiąt zrealizowanych postulatów. Stało się tak dlatego, że jest Solidarność, a nie dlatego, że Zjednoczona Prawica jest taka prospołeczna. Oszuści z Koalicji Obywatelskiej i Tusk oraz Kosiniak-Kamysz i PSL nie mają czego u nas szukać. I oni to wiedzą, dlatego nas atakują. Ale spokojnie. Atakuje się silnych, a nie słabych. Solidarność walnie przyczyniła się w latach 2012–2015 do przegranej Bronisława Komorowskiego, Platformy Obywatelskiej i PSL, i oni nigdy nam tego nie zapomną i nie podarują. I tu się z nimi zgadzam.
Wzmocnić układy zbiorowe
– W czerwcu podpisał Pan w imieniu Związku kolejne porozumienie z rządem. Zawarto w nim nagrody finansowe dla nauczycieli, pracowników budżetówki i DPS-ów, ale także kontynuację emerytur pomostowych czy skuteczną ochronę działaczy związkowych. Jakie postulaty Solidarność chce zrealizować w nowej kadencji związkowej i parlamentarnej?
– To, co udało się zrealizować w dialogu z rządem i Zjednoczoną Prawicą, trzeba wzmocnić mechanizmem wielopoziomowego dwustronnego dialogu społecznego pomiędzy reprezentatywnymi organizacjami pracowników i pracodawców. Chodzi oczywiście o układy zbiorowe przede wszystkim na poziomie międzyzakładowym, branżowym, sektorowym, ogólnokrajowym i międzynarodowym. Chcemy dążyć do modelu funkcjonującego w wielu krajach unijnych, np. w Austrii czy w Niemczech, gdzie układy zbiorowe są źródłem prawa i obejmują swoim zasięgiem 60–70 proc. pracowników. To zaniedbanie ostatnich 30 lat i trzeba wreszcie zabrać się za ten temat. To będzie długi proces, bo zarówno pracodawcy, jak i politycy nie pałają entuzjazmem do tak fundamentalnej zmiany. Każdy ze swoich powodów. Pracodawcy, bo musieliby się zorganizować i poddać rygorowi – jak my to nazywamy – przymusu układowego. Politycy, bo wiele obszarów, które dzisiaj są domeną rządu, stałyby się przedmiotem układów zbiorowych. Solidarność jest w tym temacie bardzo aktywna, również na forum międzynarodowym, gdzie nasz głos znalazł swoje odzwierciedlenie w zapisach dyrektyw wzmacniających dialog społeczny. Ponadto – co wielokrotnie udowodniliśmy – jeśli czegoś chcemy, to to osiągamy. Jesteśmy długodystansowcami i w tym temacie będziemy również konsekwentni.
„Solidarność jest wyjątkowa”
– Solidarność wyróżnia się spośród innych związków zawodowych swoim chrześcijańskim charakterem, ale chyba można powiedzieć, że także i skutecznością. Ponadto Związek organizuje imprezy sportowe, współpracuje z fundacjami, instytucjami, wydaje też swoją gazetę. Co Pana zdaniem wyróżnia Solidarność spośród innych związków zawodowych na świecie?
– Solidarność zbudowana jest na solidnym chrześcijańskim fundamencie i opiera swój statut na społecznej nauce Kościoła. To ona jest źródłem naszych postulatów, opinii, decyzji, inspiracją do naszych działań i przedsięwzięć, w które się angażujemy. To daje nam gwarancję słuszności tego, co robimy, i po latach mogę z dumą powiedzieć, że nie pomyliliśmy się w żadnej kluczowej sprawie. Zachęcam do odwiedzenia naszej strony internetowej, gdzie w zakładce „Dokumenty” publikujemy opinie, uchwały, stanowiska od początku naszej działalności. Czas zweryfikował, że mieliśmy rację. Naszym wielkim sukcesem jest również opiniotwórczy „Tygodnik Solidarność” i portal Tysol.pl, który ma kilkunastomilionową i stale rosnącą liczbę odsłon. To efekt m.in. tego, co robi Solidarność, bo to, co robimy, jest prawdziwe, a tym samym atrakcyjne dla społeczeństwa. W tym, co robimy, jesteśmy prawdziwi, nasz fundament jest solidny i czuwa nad nami nasz patron bł. ks. Jerzy Popiełuszko oraz nasz duchowy ojciec św. Jan Paweł II. Tak – jesteśmy wyjątkowi.
Tekst pochodzi z nr 35 (1805) „Tygodnika Solidarność”.