Wraca sztandar „Solidarności”
Paradoksalnie, o ile komunizm mógł obejść się bez związków zawodowych, bo jego podstawę tworzyły różne policje, tajne i jawne, o tyle kapitalizm bez związków zawodowych jest skazany na zagładę. Bez związków reprezentowana jest tylko jedna strona sporu – mówi Andrzej Gwiazda, były wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność”.
– W tym roku obchodzimy 35-lecie NSZZ „Solidarność”. Jak wspomina Pan początki działalności Związku, rok 1980?
– Przełomowym momentem Sierpnia ’80 było przerwanie strajku przez Lecha Wałęsę 16 sierpnia. Za ten fakt trzeba dziękować Opatrzności Bożej. Wówczas Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska i Ewa Ossowska zatrzymały robotników opuszczających Stocznię Gdańską. Inni, także ja, objechali pozostałe protestujące zakłady, przekonując je do utworzenia wspólnego przedstawicielstwa koordynującego strajk. Tak powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który przejął kierownictwo protestu. Strajk okrzepł, powstało 21 postulatów, komuniści musieli przystać na rozmowy, oczywiście z założeniem, że później wszystkie ustępstwa odkręcą. Ale nie udało im się. Zmusiliśmy ich do zarejestrowania „Solidarności” bez żadnych obwarowań politycznych. To było ogromne zwycięstwo. A potem przyszedł rok 1981 i stan wojenny.
– Który de facto trwał całą dekadę lat 80. A po 1989 roku?
– Niestety, większa część tego okresu to wybijanie ludziom „Solidarności” z głowy i podpinanie pod ten szyld zupełnie przeciwnych idei i przeciwnej praktyki.
– Czy chce Pan przez to powiedzieć, że ten wielki projekt, jak możemy nazywać „Solidarność”, który jest uznawany za jedno z największych zwycięstw w polskiej historii i to nie tylko w XX wieku, zakończył się porażką?
– Nie, to nie porażka, chociaż układ powstały w trakcie rozmów w Magdalence był stricte antypracowniczy, był zaprzeczeniem idei „Solidarności” z 1980 roku. Przecież w Sierpniu 1980 roku nikt sobie nie wyobrażał na przykład likwidacji Stoczni Gdańskiej. Tymczasem jeszcze w latach 80. rozpoczęto likwidację stoczni i innych zakładów pracy. Zlikwidowano w ten sposób pole, na którym ludzie domagali się sprawiedliwości. 25 lat po 1989 roku na bramie tych resztek, które zostały ze Stoczni Gdańskiej, wisiał napis „Przestrzeń wolności”. Pamiętam to dokładnie. Byłem akurat w tym miejscu z francuskimi dziennikarzami. Zobaczyłem ten napis i powiedziałem im: „Trzeba było wyrzucić na bruk 16 tysięcy stoczniowców, żeby stworzyć przestrzeń wolności. Teraz już wiemy, kto tak naprawdę odbierał nam wolność – to nie komuna, a rzesze robotników”.
– To przewrotna i gorzka, ale chyba trafna refleksja. NSZZ „Solidarność” jest jednym z nielicznych środowisk, które bronią praw pracowniczych.
– Na początku lat 90. „Solidarność” – jak stwierdził profesor Karol Modzelewski – przyjęła na siebie niewdzięczny obowiązek obrony kolejnych rządów przed społeczeństwem. To była decyzja nie tylko kierownictwa Związku, ale również dołów. Nie było większych protestów chociażby przeciwko planowi Balcerowicza, bo kierownictwo nie miało kim i czym kierować. Społeczeństwo przegapiło fakt, że plan Balcerowicza był realizacją zaplanowanej katastrofy gospodarki. Uznano, że nie ma dla niego alternatywy.
– Ma Pan na myśli między innymi likwidację polskiego przemysłu.
– Tak, jako „komunistycznego”, a więc z gruntu złego. Tymczasem PRL była dziesiątą potęgą przemysłową świata, chociaż większość zysków z tego płaciliśmy jako haracz systemowi komunistycznemu, w kraju i w Moskwie. Ale po 1989 roku Polska wciąż miała potencjał przemysłowy.
– W jakim miejscu jesteśmy dziś?
– „Solidarność” wyciągnęła wnioski z przeszłości i wróciła pod swój sztandar. Musimy odzyskiwać to, co wcześniej oddaliśmy. Pamiętajmy, że walka o prawa pracownicze trwała dziesiątki, wręcz setki lat. Obecnie sytuacja standardów praw pracowniczych i obywatelskich przypomina tę z Sierpnia 1980 r. Teraz też strzela się do strajkujących robotników. Postęp jest jedynie taki, że gumowymi kulami. Ale w ten sposób też przecież można zabić.
– No właśnie, napięcie społeczne w Polsce rośnie, kolejne grupy zawodowe tracą cierpliwość. Czy Pana zdaniem zbliża się jakiś przełom?
– Przełom musi nastąpić. Praktyka polityki zastosowanej przez Platformę Obywatelską prowadzi nieuchronnie do katastrofy. Katastrofa gospodarcza jest wręcz wpisana do programu PO. Pytanie, czy PO wygra wyścig z czasem, kiedy ta katastrofa nastąpi? Być może, kiedy wreszcie dojdzie do przełomu, już nie będzie czego ratować.
– A jaka jest w Pańskiej ocenie szansa na przełom nie tyle polityczny, co mentalny, na zmianę świadomości Polaków? Pytam o to, ponieważ związki zawodowe, które w ostatnich latach chyba jako jedne z pierwszych dostrzegły zagrożenie w polityce PO, w bilansie 25 lat III RP mają bardzo niekorzystne opinie społeczne, jako te rzekomo niedzisiejsze, niepasujące do gospodarki XXI wieku, wręcz przeszkadzające?
– Rzeczywiście związki zawodowe startują obecnie z tak trudnej pozycji, że mogą nie być w stanie zapobiec zbliżającej się katastrofie. Tymczasem, paradoksalnie, o ile komunizm mógł obejść się bez związków zawodowych, bo jego podstawę tworzyły różne policje, tajne i jawne, o tyle kapitalizm bez związków zawodowych jest skazany na zagładę. Bez związków reprezentowana jest tylko jedna strona sporu. W systemie kapitalistycznym związki zawodowe są motorem postępu technicznego.
– W jaki sposób?
– Ograniczając skalę wyzysku pracowników, zmuszają właścicieli przedsiębiorstw do szukania innych rozwiązań, innych pól konkurencji i źródeł zysku niż tania siła robocza. A to prowadzi do usprawnienia produkcji. Już Henry Ford w Stanach Zjednoczonych, krytykowany za „rozpuszczanie” pracowników wysokimi wynagrodzeniami, odpowiadał: „Moi robotnicy muszą zarobić tyle, żeby mogli kupić mój samochód”. I to jest podstawowa zasada kapitalizmu, co do której w świecie Zachodu w XX wieku panował konsensus. W Polsce w ostatnich dekadach wprowadzono system obniżający siłę nabywczą pracowników. Coraz więcej ekspertów widzi, że ten system się skompromitował, ale nie wie, jak z niego wyjść.
– Jak Pan ocenia z perspektywy człowieka, który sam kiedyś przeciwstawiał się władzy, szanse trwających na naszych oczach protestów społecznych? Pana pokolenie w Sierpniu 1980 roku udowodniło, że nawet stojąc na pozornie przegranej pozycji można wygrać, będąc zdeterminowanym i solidarnym.
– Widać, że nauka z likwidacji przemysłu stoczniowego nie poszła w las. Górnicy, zagrożeni utratą pracy, potrafili stanąć w obronie kopalń. Zaczyna się wielki ruch obrony tego, co jeszcze z Polski zostało. Widać, że ludzie zaczęli myśleć, a to dla władzy niebezpieczna sytuacja. Bo jak już ludzie zaczynają myśleć, to w końcu dochodzą do właściwych wniosków.
Rozmawiał: Adam Chmielecki
Zdjęcia: Olga Zielińska